Rozdział IX

2K 144 9
                                    

Gdy w końcu złapaliśmy upragniony oddech, znów rozległo się głośne wycie na zewnątrz. Wraz z Perisem podeszliśmy ostrożnie do okna. W lesie niczego nie dostrzegłem, lecz mina drowa świadczyła o tym, że coś jednak kryło się w pobliskich kniejach.
Był niezwykle spięty i gorączkowo zaczął szukać czegoś za oknem i nagle w tym momencie z boru wyskoczyło co najmniej dziesięć wielkich, dziwnych wilków.

Były olbrzymie!
W kłębie miały z półtora metra. Posiadały masywne karki i klatki piersiowe. W porównaniu z tym grzbiet oraz zad były bardzo chude, wręcz kościste. Z daleka widziałem wystający kręgosłup.
Przednie i tylne łapy były silne i umięśnione, stworzone do długich pogoni. Zakończone były wielkim i ostrymi pazurami, które mogłyby rozedrzeć wszystko na swej drodze.
W wielkich pyskach znajdowały się ostre jak brzytwy kły, a oczy siejące grozę, miały barwę krwi. Sierść stworzeń była koloru sadzy, a podbrzusze zmieniało swoją intensywność od żółci, przez pomarańcz do czerwieni. Jakby w ciałach tych bestii, wciąż tlił się żywy ogień.
Wydawały między sobą jakieś agresywne powarkiwania, od których dostawałem natychmiast gęsiej skórki.
Podgryzały się co chwilę, szczekając zajadle, lecz nagle wszystko ustało. Stanęły spokojnie, kuląc po sobie uszy.

Spomiędzy nich wszystkich, wyłonił się jedenasty wilk. Był on większy od pozostałych, a przez jego pysk przebiegała wielka, poszarpana, na oko stara już blizna. Sięgała ona od lewego oka aż na kraniec prawej strony pyska.
Podszedł powoli bliżej domku i spojrzał prosto w okno, a dokładniej na mnie.
W moje oczy.
Wpatrywał się w nie przez jakiś czas, a potem wydał długi, przeciągły i straszny skowyt. Stado na ten dźwięk wbiegło z powrotem do lasu, odpowiadając większemu wilkowi równie nieprzyjemnym dla ucha wyciem, lecz najwyraźniej przywódca się nie spieszył.  Jeszcze raz spojrzał mi w oczy. Jego wzrok za każdym razem parzył, jakby ktoś przysmażał mnie żywym ogniem od środka. To spojrzenie mówiło, że jeszcze po mnie wróci.
Zawarczał ostatni raz i zniknął w lesie.

Gdy wszystkie bestie zniknęły, dalej stałem oparty z całych sił o parapet, cały zlany potem.
Z Perisem też nie było najlepiej. Wyglądał, jakby zobaczył ducha. Poszukałem wzrokiem po niewielkiej izbie czegoś do siedzenia. Mój wzrok napotkało najbardziej upragnione w tej chwili drewniane krzesło.
Jest!
Usiadłem ciężko na krześle przy dużym drewnianym stole, czując potworny ból łydek po biegu. Moje nogi zrobiły się w jednej chwili jak z waty.

Peris wciąż stojący w dalszym ciągu przy oknie, odwrócił się w moją stronę z dziwnym wyrazem twarzy. Przełknąłem gulę w gardle i przemówiłem trochę roztrzęsionym z emocji głosem.
- Co to było?
Drow przyciągnął ciemną ręką po twarzy i zmierzwił sobie włosy. Dopiero potem odpowiedział na moje pytanie znacznie spokojniejszym tonem.
- To były Piekielne Ogary. Nie wiem, co one tu robiły. Od stu lat nie pokazywał się w tej puszczy. Ba, nie pokazywały się w Terze. - Również podszedł do stołu i usiadł naprzeciw mnie na drugim z krzeseł. - To znaczy, że ktoś musiał je tu przysłać. Kim ty jesteś, że ktoś przysyła po ciebie te bestie? - zapytał, marszcząc jasne brwi.

Po tym zdaniu wręcz wbiło mnie w ziemię. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Co? Jak to po mnie? - zapytałem, czując, jak coś ściska mnie w gardle.
- Na pewno nie po mnie. Mieszkam tu od lat i nigdy się tu nie pokazywały. Aż do twojego przybycia. Widać było, że ogarom chodziło o ciebie i dobrze o tym wiesz. Komuś bardzo zależy na tym, by cię dorwać. - dodał, zakładając ręce na szerokiej piersi.
- Ale dlaczego mnie? - znów miałem mętlik w głowie. - Jestem przecież zwykłym człowiekiem!
- Nie jestem tego taki pewien, czy jesteś ,,zwykłym człowiekiem". Jeśli w ogóle nim jesteś. - miał minę, jakby coś zaciekle rozważał.

- Co ty sugerujesz? - wykrztusiłem z trudem, czując powoli nachodzący mnie ból głowy od natłoku nowych wrażeń.
- To, że skoro trafiłeś do Terry, to oznacza, że nie możesz być w pełni człowiekiem. Inaczej nie znalazłbyś tej książki, która cię tu przeniosła. - rzucił, takim tonem, jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Nic z tego nie rozumiem.- Złapałem się za głowę, chwytając swoje białe włosy. - Jednego dnia, całe moje życie zostało wywrócone do góry nogami. - syknąłem, zamykając oczy.
- Ja też nie rozumiem. Wszystkiego pewnie się dowiemy, gdy dotrzemy do szkoły. Ktokolwiek cię szuka, tam cię nie dorwie. Najpierw musimy się przygotować do drogi, a ty musisz się przebrać. Za bardzo zwracasz na siebie uwagę. - Dodał, a ja otworzyłem szeroko oczy.

Z początku nie widziałem, o co mu chodzi, ale gdy na siebie spojrzałam, od razu pojąłem. Wciąż miałem na sobie swój czarny podkoszulek i szare dresy wybrane do spania. Najgorsze było to, że cały ten las przebiegłem bez butów.
Moje nogi okropnie to niedługo odczują zapewne.
No cóż. Bardzo bym się wyróżniał, zważywszy na to, że elf naprzeciw mnie wyglądał jak ze średniowiecznych ilustracji w moim podręczniku do historii.

Peris otaksował mnie wzrokiem, wstał i poszedł do sąsiedniego pokoju. Wrócił po chwili ze stertą ubrań w dłoniach i położył je przede mną na stole. Spojrzałem na nie szybko.
- Powinny na ciebie pasować. Jesteśmy podobnego wzrostu i budowy. - Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie chyba pierwszy raz od naszego spotkania.
Może wcale nie jest taki zły?
- Wielkie dzięki. - odwzajemniłem szczerze uśmiech.
- Nie ma sprawy. Idź się teraz przebrać, a ja zapakuje wszystko, co będzie nam potrzebne do drogi. - Mówiąc to, wskazał mi pomieszczenie obok tego, z którego wziął trzymane przeze mnie teraz ubrania.
Bez najmniejszego szemrania poszedłem się przebrać. Nie zamierzałem narzekać na taki przejaw gościnności i na oferowaną mi pomoc. To byłoby z moje strony czystą głupotą.  Widziałem tylko przed zamknięciem drewnianych drzwi, jak Peris krząta się po domku, szukając potrzebnych rzeczy.

Symbol MrokuWhere stories live. Discover now