Taki Cyrk (w trakcie poprawie...

By Bloody_Murderess

73.5K 6.8K 5.6K

Zmiany w lor - ✔️ - aktualne i zmienione Główną bohaterką jest Karolina, która wychowana sama przez siebie... More

1. |Stacja I - To Wszystko Zaczęło Się Od Upadku | ✔️
2. |Zabieram Cię W Imieniu Prawa |✔️
3. | Do Twarzy Ci W Tej Ozdobie Na Nodzę | ✔️
4. |Czy ten złodziej może kłamać?| ✔️
5. |O wszystkim czego nie powinnaś robić|✔️
6. | Nie potrzebnie się tak przed tobą otworzyłem | ✔️
7. | To żeś się zemściła | ✔️
8. | Wypierdalaj mi z tą gotycką kuchnią | ✔️
9. | Wchodzisz w to?| ✔️
10. |Teoria Złośliwości|✔️
11. |Jak to w ciąży!?|
12 |Teraz musi się udać!|
13. |Party kurwa hard|
14.|Don't Stop|
15. |Spójrzmy prawdzie w oczy|
16. |Gram, według twoich własnych zasad!|
17. |Karol, obudź się (ノ͡° ͜ʖ ͡°)ノ︵┻┻|
18. |Byłyliśmy tacy słodziaśni!|
19. |Kisiel w gaciach|
20. |Skakamy z dachu|
21. |W pustyni i w puszczy|
22. |Demony|
23. |Debile, herbata i Grzechu |
24. |Mam te mooooc!!!|
26. |ON TO TWÓJ BYŁY?!|
27. |Poważna rozprawa sądowa i portale|
28. |Pamiętnik|
29. |Stanik moro, nocnik i Offender|
30. |Frendzone xD|
31. |🍭 Ładowanie 🍭|
32. |Japierdole, serio!? ಠ_ಠ|
33. |Nudy i bezpłodny rozdział|
34. |Epilog|
35. |? Prolog ? |
36. | Luksusowa chawira B)|
37. | I co teraz... mała?|
38. | Tylko nie w moją konefke!|
39. |Chce|
40. | Rozmowy w namiocie ( ͡ ͜ʖ ͡ )|
41. |Podstęp|
42. |Przygody z Komornikiem|
43. |Źle ze mną ;-;|
44. | Fundamenty
45. | Co jest za tymi cholernymi drzwiami!?
46. |Karol (͡° ͜ʖ ͡°) Ty zboczeńcu (͡° ͜ʖ ͡°)
47. |Anime, Mia, Bejbe, komin i zgon
48. | WIELKIE ROZPOCZĘCIE ROKU SZKOLNEGO
49. | Berek!!!
50. | Akcja w wannie i szkoła c'nie
51. | Zostaje po lekcjach, Candy się wkurzy
52. | Mam p-r-z-e-j-e-b-a-n-e|
53. | Przygotowanie do niecnego planu
54. | REBELIA CANE, była u Nas Jego Była, Rak Karola I Biedronka
55. |Zasada pierwsza: Przenigdy Nie Prowokuj Błękitka!!!
56. | Wyczekiwane starcie Candy'ego z DYREM! 😎 I Tajemne Tajemnice
57 ~ | Odkrycie kilku niebieskich kart |
58 ~ | Para Wampirzych Kłamców Oraz Rozmowa Z Demonem |
59.|Podejrzenia, Temat: Hybrydy. I Test Na Ojcostwo Czyli Zboczone Pielęgniarki
60.|Nowy Sposób Na Naukę Czyli Bieg ze Śmiercią, On Wróci I Oczywista Odpowiedź
61. Wybory! Ucieczki! Kłótnie! Błękitek Ojcem? Rozlew Krwi I Porażka W Kasynie!
62.| Śpiący Rozdział Razem Z April I Colin Oraz Konsekwencje Zakładu Z Demonem
63.| Zapomnij O Mnie! Zabiłaś Mnie! - Opuściłeś Mnie! Lecz Wrócę! Chyba...
64.|Złoty pokój, trauma srebra, klan śmierci, pewien grób oraz miasto walki
65.| Eden, Blue Lighter, Nowatorskie Tortury Oraz Jadowici
66.| Spotkanie Jadowitych i fakty o szachetnej rodzinie Bleached | ✅
67.|Koncert, Nadludzka Krew, Skok Wiary, Jesteśmy W Domu I Walka Ze Zdzirą
68. |Możesz Mówić Mi Mamo, Praca W Rezydencji, Anioły i Niedoszłe Morderstwo
69.|Noc u Lotrivera, Pożar, Powitanie Aniołów, Nowe Zakazy i Wszyscy Szaleją...
70.|Akcja z Ciążą, Nadzieja Przy Grobie, Partner Broni Oraz Candy W Delegacji
71.|Błękitek & Benjamin - Karolina & Kasander - Wracamy Do Korzeni - Wstęp
72.| Starcie pokoleń - rozmowa na plecami oraz strych zdjęć
73. | Atak Karoliny, wybuch złości, spotkanie to latach oraz... To...
74.|Akcja Walizka, Powrót na występ, Poznanie Bena wspaniałego i Żegnaj Off
75.|Pudełkowa Przygoda! Candy VS Candy - Początek
76. |Pudełkowa Przygoda - Rozwinięcie Część 1/3
77. |Pudełkowa Przygoda! - Rozwiniecie Część 2/3
78. |Pudełkowa Przygoda! - Rozwinięcie Część 3/3
79.|Pudełkowa Przygoda! - Zakończenie
80.| Legendy i mity, berek z przeznaczeniem oraz no ślub
81.| Pył
83. |Opowieść o Królu Zakarym oraz Królowej Karolinie|

82.| Niecny Plan Harrego, ożywianie Belli, znowu Noe i Jakiś inny typ |

158 5 0
By Bloody_Murderess

Zabrałem ten pył do mojego gabinetu w głównej siedzibie. Patrzyłem na niego, zastanawiając się w jaki sposób mam go zbadać. Nie mogę poprosić nikogo o pomoc, bo na pytanie "skąd to mam?", nie mogę odpowiedzieć. Niby zajmuję się również chemią i różnymi substancjami, aby ludzie nie wynaleźli jakieś mikstury, jednak to inna para kaloszy. Tu nie mogę niczego zniszczyć ani zgubić. Musi zostać oddane w stanie nienaruszonym. Na razie mógłbym jedynie zająć stanowisko, by samemu sprawdzić jego skład i oszacować wiek. Tylko co mi to da i czy w ogóle da? Jak ja nie znam pierwiastków tego wymiaru, a moja wiedzą ogranicza się do tej ludzkiej. Będę miał odpowiedzi, które będę musiał rozszyfrować. A wiek? To tylko liczba. Jednak chciałem, to mam. Teraz będę się bawił w alchemika.

~*~

Wróciłem do domu około godziny trzeciej. Długo mi zajęło rozstawienie wszystkiego w moim gabinecie, a badania jeszcze dłużej. Wszystko z najwyższą ostrożnością, aby okruszek się nie zgubił. Wyniki będę miał za około miesiąc, co jest bardzo pocieszającym aspektem, do tego czasu poczytam na temat chemii tego świata. Czuję się jak maturzysta, który zaczyna się uczyć parę dni przed egzaminem. Gdybym tylko wiedział, to bym od dawna się tego uczył.

Byłem w domu, ale nie czułem się jak u siebie, bo niesmak pozostał. W pudełku zastanawiałem się, czy to realizować i zrealizowałem, ale jakim kosztem? Osiągnąłem co chciałem, Karolina powiedziała nie, przerywając ten i tak lipny ślub, ale ten wyraz twarzy, gdy się dowiedziała, że to był test. Właśnie przez te smutne oczy, ten dom teraz jest niepełny. Chciałbym, aby wszystko było jak kiedyś. Aby Offender wrócił z Colin, a ja prowadził szalone życie z przyjaciółmi, wraz z cyrkiem. Tak niezależnie. Teraz mam na sobie jakąś odpowiedzialności. Tęsknię za tymi dniami, ale jakbym miał wybór, to bym niczego nie zmieniał. Wiem za dużo, by teraz się cofać. Muszę się dowiedzieć, czym jest ten czarny szatan z mojego młota, z czego zbudowane są demony pierwsze i niebawem zobaczę matkę. Wypełnia mnie dziwna euforia, boję się, ale i ekscytuję jednocześnie.

- Jestem! - Krzyknąłem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Tylko dusząca cisza. - Ta, wiem. Gniewasz się, ale zawsze możesz przestać i wrócić do tego co było. Miałem ciężki dzień w pracy, był dość stresujący, ale i ciekawy jednocześnie. Oczywiście nie mogę ci o niczym mówić, z pewnymi wyjątkami. No pokaż się, zawsze zadajesz tyle wkurwiających pytań, to teraz możesz je zadać do woli! Nie wiem, czy interesujesz się geografią, ale mogę ci powiedzieć o skali tego kurwidołka! - Mówiłem, ale odpowiadała mi głucha cisza. Poirytowany udałem się do jej pokoju, a na stole dostrzegłem list. - O matko, nienawidzę takich sytuacji. - Warknąłem biorąc go do ręki.

,,Uważam, że posunąłeś się za daleko. Twoje postępowanie przekroczyły granice i chce zerwać z tobą kontakt na zawsze. Nie chce cię widzieć. Wyprowadzam się. Żegnam, Karolina.''

Zgniotłem list z poirytowania.

- Ty sobie chyba żarty z pogrzebu robisz. - Warknąłem czując podstęp, albo żart. - Dobra, Jason by tego nie zrobił. Papyt może, ale chyba mu przeszło. Offender.. ale on nie żyje. Daria? To może być Daria, nie lubiła jej. Jednak nie jestem przekonany, czy dałaby radę ją porwać i to napisać. Hmm... - Zamyśliłem się. - Nie mogli jej porwać, kiedy indziej? - Wziąłem telefon i zadzwoniłem do Iry. Z listy podejrzanych został tylko on - Harry, w końcu on jej non stop pomagał. Może i tym razem on ją przekonał do przeprowadzki, aby zmusić mnie do poczucia winy i przeprosin. - Hej, czy może twój durny syn nie jest z Karoliną?

- Nie wiem o kim mówisz, a mój syn nie jest durny! - Zaczął. Prychnąłem, na tą rodzicielską manierę.

- Dobra, nie ważne. To jest czy nie? - Przewróciłem oczami.

- Nie mam pojęcia, jestem zajęty. Jak chcesz, to sprawdź sam, jestem już poza domem. Wracam dopiero za dwa tygodnie. - Rozłączyłem się ze złości. Kochałem Irę, ale nienawidziłem tego, że jest na miejscu tylko na chwile. Oraz jego syn. Jego kurewski syn, który musiał się do niej przyczepić niczym lep czy kurwa nie wiem. Śliskie gówno, które nie chcę puścić. Przyjaźniłem się z Irą około pół wieku, był wsparciem, gdy zaczynałem jako pełnoprawny polityk. Potem dorobił się syna, dzieciak na początku mnie lubił, nawet czasami go pilnowałem, ale się zaczęło. Nie wiadomo skąd nagle zaczął mnie wprost nienawidzić. A teraz jest jednym z moich wrogów i ludzi, których wprost nie cierpię.

- Karol! Błagam powiedz, że jesteś w domu i robisz sobie ze mnie żarty! Ja wiem, zachowałem się głupio! Przepraszam! O to ci chodziło, prawda? To masz! - Krzyczałem do ścian mając cień nadziei, że się pokaże, ale mijały minuty, a cisza nadal trwała. Gdyby jej chodziło o to, to by już wyszła. Byłem taki zmęczony, ale musiałem jej poszukać, bo nie zasnę. - Nie po to się jebałem z Darią, by ona mnie teraz zostawiła, no kurwa mać. - Ubrałem kurtkę i pojechałem do domu demona.

~*~

Zaparkowałem obok domu tego bękarta. Nie chciałem, by wiedział o mojej obecności, bo może kazałby się jej schować albo cokolwiek innego. Czułem, że tu jest. Nie wiem, jak to nazwać, ale po prostu czuję jej obecności, energię? Powolnymi krokami zbliżałem się to bramy, gdy nagle usłyszałem jej krzyk, a potem zobaczyłem jak jej ciało spada z dachu. Wtedy jakby czas zaczął lecieć wolniej, krzyknąłem przeraźliwie i najszybciej jak mogłem zacząłem bieg, by złapać ją w locie. Nie mogłem znieść ani jednej myśli o tym, że mógłbym ją stracić na moich oczach. Już miałem ją złapać, gdy nagle ona zawisła w powietrzu, a moje ciało zamarło i straciło kontrole. Nie mogłem się ruszyć.

- O, jesteś w końcu. Czekałem, aż się zjawisz. - Krzyknął Harry, a potem zaskoczył z dachu zatrzymując się około 30 cm przed ziemią, by potem już wolniej i bezpieczniej spaść. - W skrócie, Karolina już nie chce cię widzieć, więc teraz mieszka u mnie. Nic tu po tobie. - Odrzekł, a ja nie wyczuwałem w jego głosie ani grama kłamstwa. To mnie podłamało. - Chwila. - Mówiąc to sprawił, że mogłem tylko ruszać głową.

- Także zrzucasz ją z dachu?! - Krzyknąłem, a on zaczął wrednie chichotać.

- Z czego się śmiejesz jebany smarkaczu!? - Nic nie odpowiedział, tylko jednym gestem sprawił, że Karolina uniosła się w górę, by wrócić do stanu przed upadku. Nic z tego nie rozumiałem. Jego moc nie mogłaby się tak rozwinąć, aby poszczególną osobę zatrzymywać, cofać...

- Uży...

- Tak. Trochę bardzo tak. Niesamowite, że ty w wieku prawie 90 lat nie wiesz o swoich zdolnościach, a ja już opanowałem ją całkowicie.

- Ale...

- I co z tego? Jak ona potem nie pamięta, co się stało.

- Dasz mi sko...

- Nie, to zabawne, że wiem co powiesz, a ja mogę to do woli przewijać bez zmęczenia. Wiesz, ile wysiłku i czasu mi to normalnie zajmuję? Super nie? Jednak mniejsza, zanim cię zostawię powiem ci dwie rzeczy. Po pierwsze. Nie wierzę, że potraktowałeś w taki sposób jedyną osobę, która może cię podnieść do rangi demonów pierwszych. Po drugie, jest sezon drzewców, powodzenia. - Powiedział ostanie zdanie dość szybko, a ja nie zdążyłem nawet mrugnąć, gdy sceneria mi się zmieniła przed oczami. Już byłem w ciemnym lesie, a para złowrogich ślepi wysysała moją duszę. Miałem wrażenie, że zaraz umrę, ale oponowałem się chodź trochę. Niczym oparzony wyrwałem się z uścisku drzewca, używając ducha i ile sił w nogach zacząłem bieg w jakimkolwiek kierunku. Serce biło mi szybko, a biegnąć próbowałem się uspokoić. Bałem się drzewców, którzy potrafili zmienić w drzewo kogokolwiek i ukraść duszę ofiary. Mam nadzieje, że Harry o tym nie wiedział, tylko powiedział to przypadkowo, bo serio jest na nie sezon. One przychodzą, gdy zbliża się święto zmarłych. Po paru minutach dobiegłem do miasta, gdzie znajduje się szkoła Karol. Stąd już wiem, jak dotrzeć do domu, ale najpierw samochód.

- Matko, nie wierzę. - Wyszeptałem. Musiałem wszystko w sobie uspokoić, aby zacząć myśleć o planie albo o pogodzeniu się ze stratą. Usiadłem na ławce. - A więc Harry przez Karolinę, a raczej jej strach rozwinął swoją moc. Doszedł do takiego poziomu, że może jej robić krzywdę, cofać po fakcie tylko ją, aby czerpać non stop z niej energię. Ja nie mogę się do niej zbliżyć, ponieważ on pewnie ją teraz pilnuje. Eh, zachciało się staruszkowi eksperymentów z wiernością, teraz trzeba to naprawić... I muszę odzyskać samochód. Chwilę myślałem nad planem, ale po co myśleć samemu?

~*~

- Pewnie zastanawiacie się, po co was tu zebrałem? - Odrzekłem siadając przy stole z moimi nieocenionymi przyjaciółmi.

- Mam to gdzieś, cieszę się, że co raz częściej się widujemy. Te baby nas mega ograniczają. - Odrzekł Jason, który wyjątkowo znosi dobrze to, że nie ma już dzieci i żony.

- Właśnie o tym mowa... - Opowiedziałem im jak wygląda sytuacja, a wtedy wszyscy zaczęli dawać pieniądze Jackowi.

- Mówiłem. Karol nie jest takim pantoflem. Wiedziałem, że się zbuntuję.

- Została porwana!

- Nie zostałaby, gdyby nie zaczęła szukać pocieszenia w innych mężczyznach, a one się łamią przez to. Kobiety potrzebują oparcia! A nie twojego opierania się o nią na każdym kroku.

- Za dużo czasu spędzasz z Blanką. - Mruknął Papyt.

- Ta... Ale to prawda. Pomyśl przez chwile. Kto Karol pomógł ze ślubem?

- No Harry... - Mruknąłem.

- A kto z nią spędza dużo czasu?

- On... - Położyłem głowę na stole.

- I pewnie wiele więcej. Zapewne on jej coś nagadał. W stylu „o widzisz, on ma cię gdzieś, ale na mnie możesz zawsze liczyć''.

- Jak tak o tym myślę, to ma to sens. - Odrzekł Jason. - Plus, on cię nie cierpi i z tego co mówiłeś, to on powiedział ''że możesz z nią być w randze demonów pierwszych''. Ten koleś cię nie cierpi od małego, więc idealnie jej użyję, aby się wzmocnić i ciebie pogrążyć. - Mówił dosyć szybko, a ja byłem zdołowany. Chociaż nie, byłem zły. Maksymalnie wkurwiony i może ciut bezsilny. - Plus, odbił ci dziewczynę.

- Emotional damage. - Zaśmiał się Papyt, a reszta razem z nim.

- Ej kurwa, bez takich. Ja wiem, wiem. Sytuacja nie wygląda za ciekawie, i nie wiem, czy damy radę to pokonać... Ale skoro Karol dała radę z kimś, kto miał nad nią władzę paktu, to my też prawda?

- To byłby wstyd, gdyby bachory dały radę, a nie my. - Pokiwaliśmy głową. - Ale, mam propozycję. Może byśmy się przenieśli do swojego starego mieszkania? Nie chce narzekać, ale mój obecny już mnie tak nie cieszy. Plus, nie mam miejsca na lalki.

- Ja tak samo. - Odrzekł Papyt.

- To chcesz się przenieść z Papetem tam, plus zaprosić nas?

- Dokładnie, pomożesz sprzątać Panie porażko. - Mrugnął do mnie, a ja wypuściłem powietrze z ust strasznie powoli, odsuwając się nogami od stołu z towarzyszącym temu dźwiękiem cierpiącej podłogi. Czuję, że żyję. Będzie przygoda, ale nie wiem jaka. Będę rycerzem, który wyzwala księżniczkę z opresji czy smoka.

- To jedziemy. Skoczymy jeszcze do całodobowego po płyn do podłóg i alkohol.

- Niedawno piliśmy przecież. - Mruknąłem wstając od stołu.

- A ty jesteś dziecko, czy stary pryk bez dziewczyny? - Podniosłem ręce w akcie obrony. Poddaję się.

- Tobie właśnie umarła żona i bliźniaki!

- I po parudniowej żałobie się cieszę, że nie będę słyszeć krzyków małych skurwysynów. Poznam kogoś może fajniejszego, z którym nie będę w ciąży po tygodniu. I będę korzystać z życia, bo mogę. Spierdalaj. - Odrzekł Jason, a ja cieszyłem się z jego szczęścia. Sądząc po jego słowach, ta kobieta go wkurwiła i złapała na bachora. Nawet bym się nie zdziwił, gdyby on ją zajebał. I dobrze, nigdy jej nie lubiłem.

(Jebać Zuz, moją byłą przyjaciółkę, która bawiła się uczuciami innych ludzi)

~Pov Harry'ego~

Siedziałem w ciszy na dachu przy Karolinie. Ona huśtała swoimi nogami nad przepaścią i była wlepiona w bramę mojego domu. Śmieszył mnie ten widok, bo ona czekała na chłopaka, który dawno temu już przyszedł. Ciemność, z mgłą i delikatny, lecz zimny wiatr sprawiał, że mogłem siedzieć tutaj bez końca i patrzeć. Tylko z zatraceniem patrzeć na jej pełne skupienia oczy, wypełnione ślepą nadzieją. Ona wręcz próbowała siłą wyobraźni stworzyć go, który po nią idzie. Już myślami była w drodze do domu i trzymała jego dłoń.

- On nie przyjdzie, już jest naprawdę późno. - Odrzekłem, widząc jak delikatnie się trzęsie z zimna. - Wiem, że już go nie chcesz.

- Nie wierzę w to. Myślałam, że jak napiszę mu dokładnie, gdzie i z kim jestem, to przyjedzie zaraz po pracy. Może nie odnalazł tego listu? Był przeciąg i teraz gdzieś mnie szuka? - Zapytała zakłopotana, a ja w tej ciemności przewróciłem oczami. Nie załamuj mnie.

- Może uznał, że przyda wam się chwila przerwy. Nie wiesz tego, ale jak kocha to wróci, a teraz choć, przeziębimy się.

- A jak przyjdzie i go nie usłyszę?

- Nie ma możliwości, aby tego człowieka nie słyszeć. Znasz go, prawda? - Dziewczyna wzięła głęboki oddech, ale w końcu się poddała. Dokładnie tak jak chciałem, ale i tak byłem jakoś dziwnie zdenerwowany, a myśl, że ona nie może przestać o nim myśleć chociaż na chwile! Byłem pewny, że będzie szczęśliwa, że utrze mu nos, a ona siedzi i wzdycha. Wstała, a ja ją popchnąłem w przepaść, znowu słysząc jej krzyk przerażenia. Następnie ją przewinąłem. - On. - Znów popchnięcie. - Nie. - I znów. - Przyjdzie! - Za ostatnim razem popchnąłem ją mocniej, taka kropka nad ''i''. - Obiecuję ci. - Dotknąłem jej nieruchomego ciała i zbliżyłem się do niej bliżej. - Jestem przekonany, że zostałaś stworzona, aby wzmocnić kogoś, aby był królem tego świata, a ja odebrałem cię temu, kto nawet nie miał o tym zielonego pojęcia!

- Prawda. Znam go i jestem przekonana, że przyjdzie. - Uśmiechnęła się delikatnie, a ja odpowiedziałem jej uśmiechem, lecz natychmiast spoważniałem.

- Oczywiście, że wróci. W końcu plotki przyjdą do demonów pierwszych i będą kazać mu zaprezentować jego inne oblicza, a on będzie potrzebował wtedy ciebie.

- Nie sądzę, aby tak był...

- Ale tak właśnie będzie. Już gadają o nowych mocach ochroniarza międzynarodowego. Prędzej, czy później, on będzie musiał to wyjaśnić. Demon strachu rozpozna jego zaprzeczenia. Wtedy wróci on... Ze słodką gadką, że tęsknił, że chce cię z powrotem, a ty potulnie do niego wrócisz. Choć on w rzeczywistości będzie miał ciebie gdzieś. Możesz go zapytać ''dlaczego tak długo''? Wiesz co odpowie?

- Co niby?

- ''Starałem się uszanować twoją decyzję, dać ci czas, ale nie mogę przestać o tobie myśleć, a moje serce umierało z tęsknoty.'' - Ona się zaśmiała.

- Nie, on by tak nigdy nie powiedział. Haha... Ha... - Jeszcze ostatni raz spojrzała za bramę mojego domu. Czułem, że moje słowa do niej trafiły, tylko teraz próbowała ukryć to, albo okłamać samą siebie, aby to wszystko wyprzeć. Ona wiedziała, że mam racje.

- Zimno ci? - Zapytałem z troską, a ona pokiwała głową. Chwyciłem ją za ramie, by odprowadzić ją na schody. Zamierzałem jej dać odrobinę troski, aby nawet z własnej woli chciała zostać ze mną. To ułatwi sprawę, ale i tak nie będę ryzykować.

- Zaraz przyniosę ci herbaty, ok? - Herbaty, która dodatkowo nie pozwoli ci mnie opuścić. Wszystko mam zaplanowane. Jestem przekonany, że on z łatwością wyrwie się drzewcom i będzie na wszelkie sposoby próbować ją odbić. Taka śmieszna zabawa, o posiadanie dziewczyny, nie ze względu na miłości, a na korzyści. Karolina opowiadała mi, że dzięki niej on może odizolować swoje moce, a nawet je podkręcić. Dodatkowo mu to podkreśliłem, więc będzie bardziej żarliwie próbować ją zdobyć, co będzie z każdej strony nieskuteczne z moją mocą. A ja, patrząc jak mój wróg się męczy będę miał zabawę życia. Uśmiechałem się jak głupi do czajnika, wlewając wodę do kubka z herbatką miłości. Nie ma nic bardziej łączącego do siebie ludzi, nawet tych najgorszych jak miłość. Jak ona mnie pokocha, to będzie i tak woleć mnie od niego i na tym się skończy. - Jestem chyba okrutny... - Mruknąłem patrząc na filiżankę. Na tym mi zależy, ale czy muszę się posuwać do używania narkotyków? Oto mi chodziło, ale trzymając to w rękach mam wątpliwości. Cóż za durne wyrzuty sumienia Zastanawiałem się, ale po chwili wylałem herbatkę, aby zrobić nową. Podałem jej herbatę i udałem się do swojego pokoju.

Usiadłem przy biurku w moim pokoju i zacząłem pisać plany na jutrzejszy dzień. Za parę dni Halloween, a ja miałem jeszcze parę spraw do załatwienia. Największym problemem były oczywiście dekoracje. Trzeba by pochodzić po klasach z pytaniami, kto by chciał brać udział w tworzeniu dekoracji. Potrzeba do tego mnóstwo balonów z brokatem, albo konfetti w środku, a ktoś to musi nadmuchać, złączyć w długi sznur i powiesić. Trzeba też załatwić czerwony dywan i stoły, kolorowe serwetki i...

- Hej... - Nagle w drzwiach stanęła Karolina.

- Co jest? - Zapytałem odsuwając się od biurka delikatnie poirytowany tym, że wyrwała mnie z myśli.

- Nie mogę spać, więc stwierdziłam, że ci pozawracam gitarę, a i tak nie śpisz. - Przewróciłem oczami, a ona zaraz zajęła miejsce obok mnie. - A ty znowu o tym balu?

- Tak, ten bal jest mega ważny, to najważniejszy bal w roku. Równać może mu się tylko studniówka, a ona też musi być dobra. Zależy mi na tym, szczególnie, że tego dnia spełniają się marzenia.

- Serio?

- Poniekąd. Tego dnia klątwy się umacniają albo rozwiązują. Zależy od tego, co robisz. Plus oczywiście, jak nie damy czci duchom, to będą nas nękać, bo wtedy one się tak delikatnie budzą, w związku z tym, mogą się do ciebie przyczepić i czerpać z ciebie energie przez następny rok.

- To ciut straszne, ale przecież je się pilnuję.

- No tak, pilnuję, ale co z tego? Właśnie dlatego ten dzień jest taki magiczny i albo się do tego przyłożysz, albo duch starego dziada będzie cię męczył. - Dziewczyna się cicho zaśmiała. - To chcesz mi pomóc?

- Tak, nie pozwolę, abyś wszystko zjebał. Nie jestem przekona, czy znasz się na imprezach.

- A ty się niby znasz?

- ''A ty się niby znasz''? - Przedrzeźniała mnie, ale się delikatnie uśmiechnąłem. Przynajmniej będę mieć ciut mniej roboty. Chyba, że będzie mi przeszkadzać...

~Per Błękitka~

Byliśmy w naszym kochanym, starym domku, gdzie to wszystko się zaczęło i dziwnie skończyło. Byłem rad, że znowu będzie używamy, bo bałem się, że popadnie w ruinę. Widać Jason i Papyt już od dawna to planowali, bo nie było aż tak źle. Prąd zapłacony, woda ciepła. Jak za starych dobrych czasów bez tych problemów sercowych... Znaczy były, ale po tym znowu była cisza. A teraz znowu jest napierdalanie, smutanie i kombinowanie. Serce nie sługa, a moje serce jest chyba jednym z chujowszych modeli.

- I tak kiedyś umrę. - Myślałem, zamiatając podłogę, by była ładna. - Potem w mojej głowie spotkam jakaś inną laskę i coś tam... A nie, przecież to będzie Lily... Eh... - Westchnąłem, ale Lily i Karol to ta sama osoba.

- Co tam szepczesz? - Zapytał mnie Jason, który groźnie trzymał szmatę w swoich dłoniach. Wzruszyłam ramionami, nie wiem o czym myśleć. O tym, że jestem beznadziejny i najprawdopodobniej nie zdołam Karol uratować? I okaże się, że to ja jestem ten zły? W głębi duszy nie żałowałem tego, co zrobiłem, ale musiałem to teraz ratować.

- Dobra chłopaki. - Odrzekłem nagle, siadając na kanapie. - Macie jakieś sugestie? - Zapytałem zgromadzony lud, ale nikt za bardzo nie miał pomysłu. - No? Nie wiem, jest to halloween? Tego dnia trzeba mocno uważać, bo wiem i jestem pewny, że on wykorzysta to, by zawrzeć z Karol jakiś układ.

- Bardzo możliwe, ten dzień jest magiczny. - Prychnął Papyt. - Nie zapomnę jakie rzeczy się odwalało, a potem żałowało tego dnia.

- Ja również. - Odparł Jack. - Za młodu się nie wiedziało. - Pierdolnął go w ramie, a ja poczułem coś w rodzaju wykluczenia. Byłem kiedyś człowiekiem, i to na mnie nie działało jak na nich. Nie wiem, czy im zazdrościłem. Możliwe, choć mówili to tak, jakby żałowali, to jednak mieli w sobie coś co mówiło... ''To są ciekawe wspomnienia''.

- Wracając. - Uciąłem, aby się nie dołować.

- Tak tak... Ja uważam, że trzeba skurwysyna zmęczyć. Aby nie był w stanie tyle zrobić rzeczy na raz. - Mówił Jason. - Przy okazji, gdzieś by się zabrało Karol? Albo zajęło? Musi przecież później ludzi odkładać, by nikt się nie skapnął. Ja jako perfekcjonista, wiem, że to byłoby zbyt ryzykowne.

- Można by nagrywać to wszystko, aby mu to ograniczyć. - Dodał Papyt. Jeden z nas mógłby powiedzieć, że ''robi film jako wspomnienie''.

- To nie głupie, wtedy tym bardziej by się pilnował. - Mruknąłem. Ale to chyba musiałby być, ktoś z uczniów. My wyglądamy na 30 lat. Nie ma mowy, aby się nie skapnęli. Tym bardziej. gdybym to był ja.

- Mógłbym przygotować substancje, która by nas odmłodziła. - Wtrącił Jack. - Ale byłoby tego mało. - Mówił, a mnie to bardzo zaciekawiło.

- Jak to działa? - Zapytałem bardzo ciekaw.

- Co może robić substancja odmładzająca ty tępa pało? - Zapytał sarkastycznie, a ja przewróciłem oczami.

- Nie o to pytam, pytam o ile lat?

- Zależy od dawki. Ja to podaje w formie cukierków oczywiście, a taki cukierek ma około 15 gram, czyli o 15 lat cię odmłodzi jeden. - Odrzekł, a mnie to bardzo zafascynowało, ale potem miałem wątpliwości.

- Ale jak ja mam 85 lat i wezmę to, to mnie odmłodzi do 70 lat?

- Niestety tak. - Wzruszył ramionami. - Dlatego mówię, że mam tego mało, a waży się to parę godzin. Także nie będziemy mogli wejść tam całą bandą. Musimy się podzielić zada... - Wtedy zadzwonił mój telefon, który zakłócił naszą rozmowę. Wyjąłem telefon z kieszeni i ku mojemu zaskoczeniu zadzwonił do mnie sam Benjamin Bleached.

- Teraz cisza. - Zagroziłem bardzo poważnie, a potem odebrałem ten przeklęty telefon z małą tremą. - Co chcesz?

- Witaj, Michael! Kazali mi zadzwonić do ciebie w bardzo ważnej sprawie, dlatego to robię. Wybacz mi porę, ale ta informacja nie mogła czekać...

- Do rzeczy. - Westchnąłem.

- Jutro odbędzie się próba wybudzenia Belli, mojej żony. Chcą to sprawdzić przed Halloween, bo ponoć tego dnia nie można dotykać ciała, to dość delikatna sprawa. Twoja obecność jest obowiązkowa dokładnie o dwunastej. - Powiedział to z powagą na jednym wdechu, a mi aż zaschło w gardle na tę wypowiedź. Jeszcze nawet nie wiedziałem jej ciała, a już ma zostać wybudzona? - Halo?

- Dobrze... - Odpowiedziałem w końcu. - Dzięki, że mi o tym powiedziałeś, em... - Rozłączył się nagle, bo nie mogłem nic innego powiedzieć, a nie chciałem mu mruczeć do telefonu, a on zrozumie. - Słyszeliście? - Zapytałem moich przyjaciół, a oni zgodnie potwierdzili to ruchem swoich głów. - Oszaleję. Nie wierzę, że oni serio wybudzają moich rodziców. To takie ohydne, ale i miłe jednocześnie. - Zaśmiałem się. - Bo wiecie, Ben jak się dowiedział, że ja to ja, to się rzucił do mnie z rękoma by zabić. - Zaśmiałem się głośniej. - Ale mu wcisnąłem, że jestem założycielem rodu, więc całuje mnie po rączkach. A Bella... To inna sprawa, jak mam się przedstawić? Dalej wciskać kit? To stresujące! I jeszcze ten Harry, który mi ukradł dziewczynę, by była swoją pieprzoną bateryjką!

- Stop! - Walnął mnie poduszką w głowę Jason. - Za dużo paniki, za mało roboty!

- Właśnie. - Poparł go Papyt. - Ja z Jasonem pójdziemy do szkoły, jako młodzi. Zamontuję moje sznurki wszędzie, gdzie się da. Na przykład dołączę do dekorowania sali. - Mówiąc to ciut mnie uspokoił.

- A ja zgłoszę się do filmowania. - Powiedział rudowłosy. - Plus też ''pomogę'' i zamontuję moje specjalne zabawki. Jack zostaje w domu i gotuję więcej tej substancji, a ty idziesz do pracy. Wszystkim się zajmiemy. - Wziąłem głęboki wdech i napiłem się alkoholu, który kupiliśmy przyjazdem. Byłem już spokojniejszy, ale bez szału. Miałem w sobie tyle rodzajów stresu, że można by zacząć je nazywać tymi fikuśnymi nazwami farb. Stres o wskrzeszenie matki nazwałbym ''miętowym pocałunkiem gejszy''. Pasuję. Mięta daję takie chłodne odczucie, które pasuję do klimatów śmierci.

- Macie na ósmą, więc lepiej iść spać. - Mruknąłem, czując ten dziwny i niewytłumaczalny stan pomiędzy ''jestem wykończony'', a ''nie mogę zasnąć''. Siedziałem na tej kanapie, mieszając dłonią tą już pustą butelkę. Nawet nie wiem, kiedy automatycznie powiedziałem ''dobranoc''. Nie zarejestrowałem, jak Papyt całuje Jasona w policzek i jak światła nagle zgasły, zostawiając mnie w ciemności. To całkiem śmieszne, gdy nie ma różnicy pomiędzy mruganiem. Ciemność i ciemność. Potem oczy przyzwyczajają się do braku światła i można coś tam zobaczyć. Jakieś obrysy, które daję nikłe światło z okna. Uwierzysz, że światło z potężnych słońc, które są gwiazdami, świecą specjalnie tam, aby krzesło z ubraniami w twoim pokoju przypominało potwora? Jakże ten świat się kręci. W sumie, nawet nie wiem, czy w tym wymiarze świat się kręci, to stwierdzenie nie ma sensu w obecnej sytuacji. Tak myślałem, aż w końcu zasnąłem, ale nie śniło mi się nic ciekawego. Tylko jakieś światła, głosy, których nie mogłem zrozumieć i się obudziłem przez krzątanie się Jasona, który szykował się do szkoły. Przetarłem oczy, by niewyraźnie spojrzeć na zegarek w telefonie. Była szósta, a on już musiał panikować. Wahał się nad ubraniem koszuli w kratę, a zwykłej białej. Papyt namawiał, że w białej mu lepiej, ale on mówił, że chce wyglądać młodzieżowo. Potem myślał nad butami, znowu miał problem, bo nic nie pasowało, do zielonej, kraciastej koszuli, więc znowu zaczął dumać nad tą białą. Leżałem tak na kanapie, obserwując to z boku, nadal się rozbudzając i analizując.

- Bierzcie pod uwagę, że Karol może was rozpoznać. - Mruknąłem ziewając. Kawy, potrzebuję kawy. Wstałem, aby sobie ją zaparzyć. Jason na moje słowa to już w ogóle zgłupiał i nie wiedział w co się ubrać.

- Jason, zawsze w szkole piździ, załóż lepiej jakąś bluzę

- W bluzie mam chodzić!? Oszalałeś! Nie pozwolę sobie na takie ubranie. To do mnie po prostu nie pasuję. - Krzyczał na chłopaka, a ja sobie popijałem kawkę, jeszcze wrzącą prosto z dzbanka. Taką lubię najbardziej. Nie mającą litości, która by pewnie w innych wywołała skrzepnięcie się białka na skórze i dożywotnie blizny. Czując tą gorącą rozkosz dalej przysłuchiwałem się kłótni Jasona z latarką. W końcu wszedł Jack z dwoma kubkami w rękach. Ja dalej stałem z boku, aby niczym widz obserwować to, co ma nadejść.

- Wypijcie to. To dawka dwudziestoczterogodzinna. - Podał im kubeczki, a oni niepewnie wypili ten płyn. W sumie mądre, że nie dał im tego w postaci cukierków, bo by się zasłodzili. Tym bardziej, że mimo, że wydawałoby się, że jesteśmy rówieśnikami, to tak naprawdę Jason jest ode mnie starszy, a Papyt od niego. Także musieli wypić około 100 ml tego czegoś. To nie dużo, bo około pół kubka, ale nadal. Potem tylko przyglądałem się, jak oni się delikatnie zmniejszają, nie dużo, ale jednak. W barach się skurczyli i nie mieli w sobie takiego starego powiewu. Jason stał się rozkoszną wersją idealnego syna dla mojego przeklętego ojca, a Papyt stał się rudą słodyczą.

- Zapomniałem, że byłeś rudy. - Przyznałem, wspominając jak to było.

- To rudy blond. Nie liczy się. - Parsknął, a ja się zaśmiałem na jego oburzenie. - Wtedy jeszcze nie umiałem kontrolować złotych nici... - Nagle powiedział delikatnie przestraszony. - One barwiły mi właśnie włosy z czarnego na rudy. - Dalej mówił, a potem się skupił w sobie, a jego włosy stały się znowu czarne. - Dobra, nie panikujcie! Wtedy nie wiedziałem, jak to zrobić, ale teraz mam doświadczenie! Pff! - Gadał, ale tylko on tu panikował. A jego słowa były takim ukojeniem dla jego myśli. Fakt, też bym spanikował, chyba każdy by spanikował, dlatego przyjęliśmy to ze spokojem i nic nie mówiliśmy.

- Hm, w sumie teraz w tej białej koszuli wyglądam za biało. Wyglądam dosłownie jak biały zwiastun śmierci.

- Masz rację. - Przyznałem, bardzo pewnie z delikatną irytacją. Wyglądał idealnie tak, jak Benjamin, jak moja siostra kiedyś i tak, jakby ten pojeb chciał abym wyglądał. Dlatego ciut irytował mnie Jason, swoim wyglądem. Jednak mam wrażenie, że mój stres powoduję, że jestem zdenerwowany na wszystko co może mnie otaczać. A mężczyzna w tym momencie jest dla mnie jak kolor czerwony na byka. Odwróciłem wzrok. Sam się zacząłem szykować do pracy, bo czekał mnie bardzo ciężki dzień. Pożegnałem się z nimi i wróciłem do domu, bo tam miałem wszystkie rzeczy. Jadąc samochodem zastanawiałem się, czy sobie poradzą. W głębi duszy byłem zły na siebie za tą sytuację, że nie jestem teraz z nimi oraz że Karolina nie jest ratowana przeze mnie. Wiem, że tak musiało być, nawet lepiej, że mnie nie ma. Pewnie bym wybuchł i coś zepsuł, choć może nie. Raczej nie, nie wiem.

Ubrałem się w jeden z moich fajniejszych garniturów, bo chciałem ładnie wyglądać, gdy moja matka się obudzi. Ciekawe, czy mnie pozna? Raczej to niemożliwe, jestem już taki stary, a ona umarła, gdy byłem nastolatkiem. Plus oczywiście wpływ błękitnej furii na mój wygląd. Jestem ciekaw czy jej moc też wpłynęła na jej wygląd. Zapewne by tak było, bo nie wierzę, że jest mrocznym elfem. A właśnie tak została mi ona opisana.

~*~

- Michaelu, dobrze cię widzieć! - Krzyknął do mnie mój ojciec w progu moich drzwi. Rzuciłem jakieś dzień dobry i wszedłem do mojego gabinetu. Oczywiście, jak zwykle miałem całą garść maili do napisania jako doradca międzynarodowy każdego wielkiego państwa na świecie. Odpowiadałem tylko na te najistotniejsze, bo reszta mnie nie odchodziła. Spojrzałem jeszcze na mój kalendarz spotkań. Za tydzień musiałem być w Rosji i popić herbatkę z Putinem, mając na sobie iluzję jakiegoś typa, którego udaję. Oby tylko znowu nie mówił mi o swoich apartamentach, nie mam na to czasu. Ludzie z władzą mają tendencje do przytłaczania swoich poddanych swoją potęgą, wielkością i bogactwem. Robią to, aby oni czuli zaszczyt i respekt. Taki dziwny psychologiczny rodzaj zastraszania, który miałem w dupie, bo nie są w stanie mnie zabić, gdy powiem, że ten kolor ścian w jego salonie mi się nie podoba. Przyjemna praca, ale wymaga znajomości tych języków, uczyłem się ich strasznie długo. Nie mogę sobie pozwolić na moment, gdzie nie znam jakiegoś słowa albo pomylę. Tu się liczy perfekcja, która jest stresująca-zabijająca. Jednak taka praca, a ja uczę się płynąc z prądem. Chińczyków mam z głowy na najbliższy miesiąc. Jeszcze zająć się Rosją oraz Japonią, bo się znowu zaczynają wychylać.

- Daj Boże, aby Turcja się nie wybiła, bo nie zniosę kolejnego języka do wykucia. Już mi wystarczy to, że statystyki podają Niemcy za najbliższe 3-5 lat. - Wyszeptałem do siebie, mordując się ze specjalną klawiaturą do cyrylicy. Lubiłem Rosyjski w mowie, ale te znaczki mnie wkurwiały. Jak znaczki Japonii i Chin. Jednakowo irytujące. - Daj też, aby Araby nie zrobiły niczego w tym kierunku, no proszę. - Błagałem w myślach.

- Michaelu, została godzina! - Nagle pojawił się przy mnie Ben, który był cały blady. Bardziej blady niż zazwyczaj. Na początku byłem zły, że wszedł bez pukania, ale postanowiłem odpuścić tym razem. Wstałem i razem z nim udałem się do pokoju, gdzie leżała Bella.

Przy wejściu czułem się nie gotowy na to spotkanie. Ben też był jakiś nieswoi. Razem staliśmy przed drzwiami, by zebrać się w sobie.

- Ja bardzo kocham moją żonę. - Odrzekł nagle, a ja przewróciłem oczami.

- Tak? - Odrzekłem sarkastycznie.

- Owszem, była moją pierwszą miłością i jedyną. Bleachedowie zakochują się raz na całe życie. - Mówił z jakąś dziwną dumną, radością. Od razu przyszła mi do głowy Natalia, która mnie zabiła za skrzywdzenie jej brata. Zrobiło mi się jeszcze smutniej. Potem moje myśli przeszły na Karolinę.

- A po śmierci też? Czy to się resetuję. - Zapytałem nagle.

- Słucham? A tak... - Wydał się zakłopotany. - Do śmierci, aż po grób. Także tak.

- Hm... - Zapadła cisza. - Bella cię kochała? - Zapytałem ponownie.

- Oczywiście! Byliśmy dla siebie wszystkim! - Zaśmiałem się na te słowa, a potem pewnie otworzyłem drzwi, a mężczyzna niedbale pognał za mną. Jeśli mówi, że oni się szczerze kochali, to jego dalszy wywód jest bezcelowy. Posłuchałbym go, gdyby mówił o prawdziwej miłości obu osób, a ja jestem pewny, że Bella go nie kochała. Dam sobie uciąć za to rękę.

Na środku pokoju leżała ona. Faktycznie wygląda, jak wypisz wymaluj mroczny elf. Mroczne elfy to wymarły gatunek, także byłem zdziwiony jej widokiem. Można rzec, że widziałem prawdziwy okaz w całej swojej okazałości. Niesamowite, jak jej twarz przypomina tą, którą zapamiętałem. Wyglądała dokładnie tak, ale miała inny kolor skóry, włosów... Ale twarz została ta sama. Przyglądałem jej się wzruszony, a Ben z kolei wydał się być obrzydzony jej widokiem.

- A tobie co? - Zapytałem poirytowany jego reakcją.

- To nie jest moja żona. - Odrzekł bardzo stanowczo. - Wiem, jak wyglądała, a to coś w ogóle jej nie przypomina! Słuchałem co mówili, mówiłem ci nawet! Ale nie sądziłem, że wygląda aż tak paskudnie!

- Zamknij morde, Ben! - Wydarłem się, a on zamilkł, ale nadal było widać na jego twarzy to cholerne obrzydzenie. - Widać, jak bardzo ją kochałeś ty... Ty... - Umilkłem, znowu zwracając się do niej. Wtem do pokoju weszła Cane.

- Witaj strażniczko. - Odrzekł delikatnie się kłaniając, a ona tylko kiwnęła głową. Nic nie mówiła, tylko patrzyliśmy na naszą matkę w absolutnym milczeniu. Chciałem ją dotknąć, ale się bałem, że coś może się stać. Moja siostra z kolei nie miała tego oporu i tylko trzymała ją za rękę. Miała delikatne szpony, którym się przyglądałem. Potem spojrzałem na moje szpony, które nie wyglądały jak jej, ale były bardzo podobne.

- Wygląda niesamowicie. - Wyszeptała, a ja pokiwałem głową. Nie mogłem się doczekać, aż ją wybudzą. Minęła wieczność, aż w końcu przyszedł ktoś w rodzaju lekarza. Odsunąłem się i chwyciłem siostrę za rękę. Byliśmy znowu całą rodziną razem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Po śmierci trochę o tym myślałem.

Jak się obudziłem ze śmierci, to nie wiedziałem co dokładnie mam robić. Dostałem listę rzeczy do zrobienia. Chodziłem do szkoły, gdzie miałem bardzo trudne wykłady z innymi. Czytałem dużo książek. Zajmowałem się jedenastoletnią Blanką, która zaczęła poznawać Wendy. Nie miałem jakiegoś charakteru, byłem praktycznie przezroczysty. Po czasie zacząłem poznawać swój charakter od nowa. Dowiedziałem się wtedy, jaki potrafię być wciekły i przepełniony gniewem.

Lekarz podał jej serie leków, a ja zniecierpliwiony patrzyłem na jej powieki. Wtem one się otworzyły, całe powietrze z moich płuc uszło. Nie mogłem wziąć oddechu na widok jej cudownie błękitnych oczu, który były dokładnie takie jak moje. Na ten widok miałem jeszcze więcej pytań. Wtem ona wstała z łóżka.

- Nie musicie mnie przekonywać, już podjęłam moją decyzję. Mimo, że moje serce brzegi rwie, ja nie ugnę się, lecz poddam się. Już wszystko w liście napisałam, to wystarczy, by wyjaśnić. Jesteście mi wierni, ja wierna królestwu. - Odrzekła bardzo poważnie, a ja szeroko otworzyłem usta, ale potem je powoli zamknąłem.

- Tak... - Zrozumiałem, że ona jest pod wpływem swoje starej wizji. Ben też myślał, że był nie wiadomo kim, a potem mu przeszło. Westchnąłem ze spokojem. Chciałem z nią jeszcze pogadać, zapytać o cokolwiek, ale ona straciła przytomność i padła do moich rąk.

- Hm... - Mruknął lekarz, patrząc na wykaz wyników Belli. - Jest jeszcze bardzo głęboko w swoich wcieleniach. - Mówił jakby do siebie, patrząc dalej na papiery. - Była w ponad piętnastu...? Musiała bardzo młoda umierać... Mniejsza. - W końcu spojrzał na nas. - Spróbujemy ponownie za tydzień.

- Ja nie miałem takich problemów! - Krzyknął nagle Ben.

- Bo byłeś w dwóch. - Doktor przewrócił oczami i wyszedł zostawiając nas samych.

- Bezczelność, nie musicie mnie wołać na kolejne ożywienie tego. - Wskazał na Belle. - Chcę widzieć swoją żonę, a nie potwory. - Tymi słowami nas zostawił.

- Zabiję go. - Wyszeptałem czując tylko gniew. - Ona wygląda jak mroczny elf! Dhokkalfers! Wiesz jak bardzo oni cenieni byli!? - Dopytywałem siostry, która z powagą obserwowała matkę.

- Musisz zabić Bena. - W końcu odpowiedziała, a ja pokiwałem głową. Przynajmniej się obaj w tej kwestii zgadzamy. Ostatni raz spojrzałem na matkę i wyszedłem. Targały mną emocje, bo bardzo chciałem, aby już była żywa, ale muszę jeszcze na to chwile poczekać. Jeszcze ten okrutny Ben, który bardzo mi tu przeszkadza i doprowadza mnie swoją obecnością do furii. Jest kompletnie bezużyteczny. Jego zachowanie wobec matki mnie o tym przekonało. Udowodnił, że nie kochał Belli, jako Belle. A kochał Belle jako kobietę wyglądowo odpowiadającą jego wymaganiom. Mogłem się w sumie domyślić, że skoro mnie nienawidził do tego stopnia, to ją też nie zaakceptuję, aż miałem ochotę mu... Hmm...

Na chwile się zatrzymałem. Jestem jego wzorem, jestem przecież tym jebanym Michaelem, a mnie z wyglądu akceptuje. Muszę to połączyć tak, aby zaczął szanować Belle oraz Zakarego. Napisałem mu sms'a, aby natychmiast pojawił się w pokoju konferencyjnym. W moim gabinecie jest zdecydowanie zbyt tłoczno. Uśmiechnąłem się delikatnie, bo zamierzałem mu dać występ, którego nie zapomni. Mężczyzna natychmiast odpowiedział twierdząco.

- Tylko byś spróbował odmówić. - Mruknąłem sam do siebie, a potem pognałem do sali.

~ Per Jasona~

To szkoła była ogromna, ale nie aż taka jak moja była szkoła. Miałem kilka szkół, przez moje liczne przeprowadzki, więc ta nie robiła na mnie wrażenia.

- Co myślisz, Jonathan? - Zapytałem chłopaka, trzymając go za rękę, aby się nie zgubić w tym tłumie tych wszystkich stworzeń. Już dawno nie wiedziałem takiej różnorodności.

- Jest całkiem znośnie, ale głośno. - Przewrócił oczami. - Widzisz może ten durny pokój z przewodniczącymi? - Zapytał, a po kilku sekundach pojawił się przed nami loczek, z dość mocno święcącymi oczami. Jakby chciał, to mógłby nas zabić laserem z jego oczu.

- Szukaliście może durnych przewodniczących? - Zapytał z bardzo dziwnych uśmiechem.

- Durnego pokój z przewodniczącymi, ty głuchy kutasie, ale tak. - Przyznałem.

- Szukaliście może przewodniczących? - Zapytała nas jakiś typ, który nam się zmaterializował przed twarzą. Miałem dziwne déjà vu, ale postanowiłem to zignorować.

- Tak, szukamy. Chcemy pomóc w przygotowaniach do balu. Ja zajmuję się hobbistycznie fotografią, także mógłbym się zająć albumem. - Odpowiedziałem loczkowi, a on się zamyślił. - A on z kolei ma złote ręce do wycinek, dekoracji i czego byś nie chciał.

- Umiesz układać balony? - Zapytał, a Papyt pokiwał twierdząco głową.

- Zrobię każdy kształt jaki tylko byś chciał. Nie mam ograniczeń. - Mówił ze swoim klasycznym ironicznym uśmieszkiem, ale mówił prawdę. Kiedy jeszcze zajmowaliśmy się cyrkiem, to on zajmował się dekoracjami. Ja byłem od ubrań i prezentacji, a Jack i Candy byli artystami. Idealne połączenie dla naszej czwórki. Także mamy kwalifikacje do takich zadań.

- Potrzebujesz nas. - Westchnąłem. - A chcesz, aby to było idealne, prawda? My perfekcjoniści się rozumiemy. - Położyłem mu rękę na ramieniu, a on się zastanawiał. Byłem pewny, że spośród tych uczniów nikt nie ma pojęcia o ładnym przygotowaniu chociażby takiej zwykłej, głupiej serwetki. Otaczają nas debile, a on to doskonale wie.

- Stawcie się o 18.00 w dużej sali, zweryfikuje wasze rzekome umiejętności. - Po tych słowach po prostu zniknął z naszego pola widzenia.

- Straszny typ. - Przyznał nagle.

- Racja, ale to pokazuję, że musimy włożyć dużo miłości w te dekoracje. - Puściłem do niego oczko. Nie możemy mówić tak bezpośrednio, bo jeszcze znów nad się zmaterializuje przed twarzą.

- Bądź pewny, że to właśnie zrobię. Co ty na to, aby zrobić zakład? Czyje będzie bardziej... Skuteczne? Piękniejsze? - Rzucił lekko, a ja aż zatarłem ręce. Zapowiadała się dobra zabawa. Karol ponoć ze swoimi przyjaciółmi mieli te szkołę rozwalić, a ona stoi i bardzo dobrze się trzyma. Zademonstruje jej jak to powinno wyglądać.

Przez cały dzień chodziliśmy po korytarzach, w poszukiwaniu jakiś fajnych miejsc, na rozmieszczenie moich myszek oraz nici Papeta. Wtedy jednym ruchem ręki będziemy mogli zniszczyć każde miejsce tej szkoły, a on nawet nie będzie wiedział co się dzieje. Ja będę cały czas robił zdjęcia, oraz filmował Karol, więc on nie będzie mógł się podpiąć do swojej ładowarki, a przynajmniej na to liczę. Taki jest plan. W następnych dniach jeszcze dołączy do nas Błękitek, więc będzie jeszcze ciekawiej. Jestem szczerze ciekawy co on wymyśli, plus bardzo bym chciał go zobaczyć jako nastolatka. To już taka moja ukryta potrzeba. Nie za bardzo to pamiętam, a to będzie miłe przypomnienie. Zapewne będziemy mogli sobie strzelić fotkę i udawać, że to my z tamtych mrocznych czasów.

Wziąłem głęboki oddech, gdy w końcu razem z chłopakiem weszliśmy do dużej sali, w której ten durny loczek kazał nam się stawić. Było już parę osób, które dmuchały balony, ładując w nie brokat, albo wycinali wstążki z czerwonego, ozdobnego papieru. Z tego co się dowiedzieliśmy, motywem przewodnim jest przepych w kolorach czerwieni i czerni. Bardzo klasyczny dobór kolorów, ale jaki kunsztowny. Już nie mogę się doczekać tego przyjęcia, gdyby był aż taki piękny jak sobie wyobrażam, to szkoda będzie mi go niszczyć... Dobrze, że jednak zajmę się tą kamerą.

- Jesteście. - Odrzekł Harry, podchodząc z nami wraz z Karoliną. Na chwile się spiąłem, aż Papyt syknął, gdyż go za mocno chwyciłem za rękę. Szybko się od niego odsunąłem i po prostu schowałem je do kieszeni.

- Ta, jak się umawialiśmy. - Odparł chłopak, machając dłonią, by rozprowadzić ból.

- Przepraszam. - Wyszeptałem, ale on tylko machnął nieuszkodzoną kończyną.

- Ty! Wiesz, jak działa aparat? - Zapytała mnie Karol, na co się wyprostowałem. Co to było?

- Co to w ogóle za pytanie? Wiesz co, nie. Przyszedłem mu robić sztuczny tłum.

- Dobra. - Przewróciła oczami. - To było pytanie kontrolne, bo ten debil już chciał zamawiać profesjonalnych fotografów.

- Wolałem z tym nie czekać, to dość poważna sprawa!

- Jasne, tak ważna, że nie zapytałeś, czy ktoś się zna?

- Mogłaś ty to zrobić! Wszystko jest na mojej głowie. - Słuchałem ich kłótni, czując w tym dziwny magnetyzm z ich strony, aż brakło mi słów, by to jakoś zgrabnie skomentować.

- Oboje jesteście siebie warci. - Wtrącił się Papyt, a ja pokiwałem głową na znak wsparcia. - Niemniej jednak, my nie mamy całego dnia, by słuchać waszego obrzucania się błotem.

- Kolega ma racje. - Oparł Harry. - Masz tu aparat i zrób parę ujęć próbnych. Dla pewności chciałbym zobaczyć, czy się nadajesz.

- Jasne. - Wziąłem urządzenie do ręki...

- Kolega ma racje. - Oparł Harry. - Wiem, że się nadajesz. A teraz idźcie pomagać przy balonach. Potrzebujemy zwartego kształtu po całej długości sali. - Znów miałem te wrażenie, że znów to się wydarzyło. Bez słowa podeszliśmy do stanowiska, gdzie zajęliśmy się balonami. Byłem praktycznie pewny, że to wrażenie, to efekt uboczny jego mocy. Zapewne mnie sprawdził i cofnął, aby nie marnować czasu. Myślę, że normalne osoby by to zignorowały, ale my wiemy z kim mamy do czynienia. Było to ciut stresujące, ale przynajmniej wiem jak to z grubsza wygląda. Teraz byłem zajęty wpychaniem brokatu do balonów i obserwowaniem jak Papyt wpycha w nie swoje nicie. Zachichotałem na ten widok, a on mnie szturchnął, abym się zamknął. Jednak nie mogłem, to było zbyt zabawne. Plus demon co chwile się gdzieś kręcił z Karolina i coś liczyli, mierzyli, obserwowali naszą prace, oceniając, czy jest prosto. Niezły z niego dziwak.

~ Per Błękitka~

Czekałem spokojnie w sali. Byłem całkowicie opanowany, bo obrazy błagającego Bena były dla mnie niczym poezja. Ta niebiańska satysfakcja, gdy on całe moje ludzkie życie sprowadzał do cierpienia, wraz z licznymi próbami zabicia mnie. Teraz jest na mojej łasce, ja jestem jego Panem. A Pan nie jest zadowolony z jego dzisiejszego zachowania. Uśmiechnąłem się tak delikatnie, jakby tylko na milimetr mi się poruszyły wargi. Otworzył drzwi, widziałem jego marny majestat. Te białą, równo ściętą czuprynę, wraz z tymi obrzydliwymi zielonymi, takimi szmaragdowymi oczami. Prawdziwy obraz tego, co nienawidzę, na jednym obrazku.

- Już jestem, Panie Michaelu. - Odparł stając naprzeciwko mnie. Pochyliłem się delikatnie do przodu, aby uśmiechnąć się do niego po raz ostatni.

- Twoje zachowanie było dziś karygodne. - Rzekłem od razu, bez zbędnego budowania napięcia, a na jego reakcje nie musiałem długo czekać.

- Z całym szacunkiem, ale to monstrum było obrzydliwe! – Jego słowa są takie świeże. Jakbym miał te dwanaście lat i słuchał to każdego dnia. Czułem się, jakby mówił do mnie, aż przez sekundę bałem się mu odpowiedzieć. Wziąłem głęboki oddech, przypominając sobie, że to ja tu jestem szefem.

- Jesteś w pierwotnym wymiarze! Nie jesteśmy w świecie ludzi, gdzie możesz głosić swoje poglądy.

- Ale ona wyglądała jak potwór, a nie jak...

- Nie przerywaj mi! – Wydarłem się, a mężczyzna posłusznie zamilkł, ale został na jego twarzy został grymas niezadowolenia.

- Zapomnij o tej czystości krwi. To ona zniszczyła nasz ród, te chore dążenie do czystości!

- Zakary zniszczył, rodząc się jako nieudacznik! – Podniósł głos.

- A kto go spłodził? – Przewróciłem oczami. To jak rozmawianie z murem. - Jesteś równie winny. Grzechy pokoleń doprowadziły do zakończenia naszej linii. – Powiedziałem z delikatnym smutkiem, by brzmiało to przekonująco. Nie wiedziałem, czy to co mówię jest prawdą, ale jakby się na to nie spojrzy, to może właśnie tak było. Albo genetyka w końcu powiedziała pierdol się do akurat mnie.

- Nasz ród był szlachetny, świetlisty, czysty i nieskazitelny. Nie było w nim grzechu, a przekleństwo, nie zdołaliśmy przeskoczyć tego wyzwania. – Przyłożył rękę do piersi. Starałem się nie patrzyć na niego z pogardą, ale wręcz nie mogłem. – Byłem nie godnym synem, dla mojego szlachetnego ojca. Był moim wzorem. Wierzyłem, że pewnego dnia będę jak on. Dokładnie jak on, z cudownymi dziećmi u mojego boku. Jednak zawiodłem, gdyż moja żona urodziła potwora. – Ostanie zdanie wypowiedział niezwykle agresywnie. – Ty miałeś idealne dzieci i wnuki. Wypełniłeś swoje zadanie, a ja zostałem nieudacznikiem. – Pokiwałem głową, bo zabawne było słuchać, gdy opowiada o moich wnukach, gdyż nawet nie mam dzieci... Nie chwila. Mam syna anioła. To było zdecydowanie najlepsze, co mogłem dla niego zrobić, bo wyrósł na bardzo wrażliwą i dobrą osobę.

- O tak, najlepiej byłoby, gdybyś po prostu mmm... Jego oddał do domu dziecka.

- Skąd! Musiałem dźwigać to brzemię, by umrzeć jako nic nieznaczący, brudny śmieć. – Gdy tak mówił, to zrozumiałem kilka rzeczy. Był on fanatykiem, którego wzorzec zaszczepił mój dziadek. Mojemu dziadkowi mój pradziadek i tak dalej i tak dalej... To wygląda jak kalectwo pokoleniowe. Westchnąłem.

- Mam to gdzieś. Masz z szacunkiem traktować swoją żonę...

- Nie będę tego czegoś traktował z szacunkiem! To coś nie jest moją żoną!

- Masz mi się nie sprzeciwiać!

- Moja żona była cudowną białowłosą pięknością! Jej oczy były niczym tysiące szmaragdów! Miała delikatne, smukłe, białe dłonie, a nie szpony! – Dalej się kłócił, więc musiałem użyć mojej karty numer jeden z dwóch.

- Ja też nie wyglądam jak wcześniej, i co? Kochasz mnie mocniej od własnej żony? – Ben zrobił krok do przodu.

- Twoja biel została zasłonięta przez błękitny płomień. Twe oczy i włosy... - Zielony w połączeniu z niebieskim nie daje różowego, ale on nie musiał o tym wiedzieć. - ...te zmiany są dopuszczalne. Jednak ona... To tak, jakbyście dali mi potwora i wmówili mi, że to Bella!

- Ale to jest Bella! To wskazuje na to, że dostała bardzo cenną moc, a ty chcesz ją odrzucić przez wygląd? Co z tą miłością, o której mówiłeś mi przed wejściem? – Zapytałem tracąc cierpliwość i nawet nadzieje. Choć chyba nigdy jej nie miałem. Rozmawiam z człowiekiem, który torturował własne dziecko, bo śmiało mieć czarne włosy i niebieskie oczy. Nie oczekiwałem wiele, ale nadszedł chyba czas na kartę numer dwa. Wahałem się, ale patrząc na jego nienawistne oczy się o tym przekonałem.

- Nie chce mieć z tym potworem nic do czynienia, a moje zdanie nie ulegnie zmianie! – Wykrzyczał. Przełknąłem ślinę i przywołałem mój młot. Mężczyzna się cofnął.

- Nie dajesz mi wyboru, albo będziesz szanował Belle, albo będę zmuszony cię zabić. – Mój ojciec patrzył na mnie z wyraźnym zdziwieniem, ale nie przerażaniem. Zachowałem spokój, aby dać mu ostatnią szanse, na to, aby pójść po rozum do głowy. Moje oczy prosiły, aby on powiedział, że się zmieni, choć nie dawałem sobie nadziei. W duszy wiedziałem co się zaraz wydarzy. Trzymałem koniec młota, oczekując jego odpowiedzi. Jest możliwość, że powie ''tak'', aby uniknąć egzekucji, ale to tylko przełoży jego śmierć. Cane już go skreśliła, a ja nie wiem. Mężczyzna się wyprostował, a ja drgnąłem obserwując jego ciało. Ta cisza mnie wykończała, stres powoli moje ciało przejmował, pozostawiając po sobie bolącą klatkę piersiową i cięższy oddech.

- Ja, Benjanim Bleached, syn ostatniego prawowitego członka mojej rodziny, nigdy nie pozwolę, aby nieczystość krwi pozwoliła mi na zniżenie. – Wypowiedział dumnie swoje słowa, czekając na śmierć. Patrzyłem na niego zawiedzony, kiwając tylko głową na boki. To takie dziwne, ale chciałem, by mnie przytulił i powiedział, że żartował. Tego potrzebowałem od ojca, tylko tyle. Zrozumienia i trzeźwości w tak małej sprawie, to serio nic wielkiego. Taka głupota, a muszę błagać o nią tego człowieka. Już chciałem mój młot odwołać, by to przemyśleć, gdy wtem poczułem jak ktoś mi ten młot wyrywa z dłoni. Natychmiast spojrzałem na szarą postać, którą widziałem w pudełku. Chciałem się cofnąć, ale tylko to obserwowałem. Zesztywniałem, gdy on na mnie patrzył tymi intensywnymi fioletowo-różowymi oczami. Nagle on zrobił się wyższy, nie rozumiałem tego przez sekundę, rozejrzałem się dookoła. Na nienawistne spojrzenia Bena, łagodne strażnika i na czarny kosmyk włosów, który wpadł mi w oczy. Natychmiast go poprawiłem moimi chudymi rękami, które wyglądały na ludzkie. Bardzo wolno ogarniałem to, co się właśnie stało, ale krzyk Bena mnie wybudził.

- Zakary! Ty pierdolony nieudaczniku! Zabije cię, za zniszczenie naszego rodu! – Rzucił się w moją stronę, ale drogę mu zagrodził strażnik, który trzymał w rękach mój młot, co znów zmienił wygląd pod niego. Byłem przerażony, cały dygotałem i miałem wrażanie, że umrę zaraz na zawał. Nie mogłem się ruszyć, tylko obserwować, jak siłuje się ze strażnikiem młota, by do mnie dojść. Modliłem się w duchu, aby on był w stanie mnie ochronić.

- Siadaj. – Odrzekł nagle strażnik, rzucając Benem w stronę krzesła. – Jeszcze raz. Będziesz traktował Belle z szacunkiem albo cię zabiję w okrutny sposób! – Powiedział, trzymając swoją szarą dłoń na kołnierzu Bena.

- Ja, Ben Blech... - Znów zaczął swoją formułkę, ale została ona przerwana przez dziwne zachowanie strażnika. Mianowicie otworzył swoje usta, a gdy to zrobił z ciała Bena zaczęły się wydobywać złote i różowe smugi, które trafiały wprost do jego ust. Obserwowałem to z zaciekawieniem, bo nigdy czegoś takiego nie widziałem. Gdy skończył, mężczyzna zaczął się rzucać, a z jego oczu zaczęły wypływać łzy, po chwili krzyczał, błagając o litość. Strażnik jednak jedynie go puścił i zwrócił się w moją stronę.

- Kim jesteś? – Zapytałem prawie szeptem, moim starym dziecinnym głosem.

- Przy naszym kolejnym spotkaniu ci wytłumaczę... - Odpowiedział słabo, oddając mi młot. To trwało chwile, jakbym tylko mrugnął. Wróciłem do normalnego wyglądu, a strażnik zniknął tak szybko jak się pojawił. Byłem skołowany, ale nie miałem czasu myśleć przez krzyki Bena, błagające o litość. Nawet jakbym chciał, to nie umiałem mu pomóc. Tylko go tak obserwowałem, jak rzuca się po podłodze i chyba próbuje złapać oddech. Zrobił się cały siny, drapał swoje gardło, a łzy utworzyły wodnistą powłokę na jego twarzy. To trwało kilka minut, jak go pusto obserwowałem, aż nie przestał się ruszać. W końcu zamarł w bezruchu, a ja razem z nim. Martwy wyglądał tak spokojnie. Ukucnąłem do niego, by dotknąć jego twarzy poprawiając kosmyki białych włosów. Chwyciłem jego zimną dłoń, ciężko przy tym wzdychając. Nie czułem się gotowy, aby opuścić jego ciało. Uroniłem jedną łez, który szybko wytarłem rękawem.

- Liczyłem na twoją zmianę, wiedząc, że to nigdy nie stanie się prawdziwe. Nawet w swoich wcieleniach wiem, że tego nie zrobisz. – Wyszeptałem, by potem pochylić się do jego zwłok, by je objąć. To takie przerażające, że teraz czuję resztki ciepła, przy zwłokach mego ojca. Potrzebowałem tego tylko raz, aby mieć to zapisane, że to miało kiedykolwiek miejsce. Następnie wstałem. – Nigdy się nie zmienisz, także robię to dla dobra Belli... By nigdy na ciebie nie natrafiła, a ty nie był moim ojcem. – Wtedy chwyciłem mój młot, aby raz na zawsze pozbyć się jego duszy. Już się zamachnąłem, by to zrobić, ale wtedy wyobraziłem sobie siebie w tym samym świecie, gdzie Ben jest dobrym ojcem i mężem. Spojrzałam w jego martwe przerażone oczy, potem na swój młot, który miałem w górze. Muszę to zrobić... Przymknąłem oczy, aby na to nie patrzeć, ale moje ręce nie chciałby się ruszyć chodźmy na milimetr, a ta chwila trwała jakąś wieczność, aż młot sam z siebie nie zniknął. Nie mogę tego zrobić, nie ważne jaki okrutny on nie był, on nadal jest moim ojcem. Dlatego nie byłem w stanie zabić syna. Ja po prostu nie potrafię skrzywdzić mojej krwi. Ostatni raz spojrzałem na zwłoki i wyszedłem stamtąd, aby ktoś inny się tym zajął. Natomiast ja udałem się do miejsca, gdzie schowane są duszę. Postanowiłem po raz pierwszy wejść tam jako nowy strażnik.

~*~

Dziwnie jest wejść tam jako osoba, która ma się opiekować tymi lewitującymi ciałami, pogrążonymi w wiecznym śnie o swoim życiu. To pomieszczenie wygląda jak jakieś laboratorium, podzielone na pół szkłem. Za szybą są dusze, w których system odkrył nadmierną pobudliwość. Takie się budzą, nie wiadomo, dlaczego, ale moim zadaniem jest je ''zabić'' ponownie. Pomieszczenie, gdzie znajdują się duszę nie ma ''dna'', dlatego ten system jest dosyć pomocny.

- I znowu, on tam jest. Znowu się urodził i najprawdopodobniej będzie zwykłym chłopcem, który zostanie pochłonięty przez ideologie czystości. – Odparłem z obrzydzeniem na moje pochodzenie. – Potem będziesz miał syna, którego będziesz katował do końca swojego życia, a ten syn po swojej śmierci stanie się politykiem między wymiarowym, ale będziesz miał to gdzieś, ponieważ nie wygląda tak jakbyś sobie wymarzył, bo istnieje genetyka. – Westchnąłem spoglądając zza szkło, zastanawiałem się, czy go tam zobaczę.

- Wzruszająca historia. – Odrzekł ironiczne duch, który nagle się wyłonił zza szyby, już wyciągałem pistolet, by go zabić, ale on zaczął krzyczeć.

- Nie rób tego! Pars by ci tego nie wybaczył! – Wtem zabrałem palec ze spustu. – Jesteś tu nowy, więc ci wybaczę, że chciałem mnie tym trafić. – Podniosłem brew do góry.

- Wybacz, że Pars nie dał mi instrukcji obsługi, gdy umarł!

- Nie denerwuj się, to zrozumiałe. Jesteś zupełnie nowy, opowiadał mi, że pewnego dnia to właśnie ty zajmiesz jego miejsce. Obiecał to mu.

- Komu? I skąd wiesz, że ja to ja? – Zapytałem podejrzliwie, ale dalej miałem broń w gotowości. - Nigdy mnie pewnie nie widziałeś.

- Proszę cię, jestem Sapient, a ty jesteś Zakariusz Williams. Biedny Zakary, który właśnie co dostał dostęp do wiedzy tego świata. Ledwo co zaczął, mimo, że żyje tu od sześćdziesięciu pięciu lat. – Zaśmiał się. – Plus demon Industria, który jest twoją częścią właśnie teraz jest pod władzą demona strachu. Co ty właściwie tu robisz?

- O czym ty mówisz? – Zapytałem bardzo zdezorientowany, na co on się bardziej zaśmiał.

- Witamy spóźnionego, siadaj, zająłem ci miejsce.

- Mów do rzeczy, bo cię zabiję tym fikuśnym pistoletem! – Zagroziłem, nie byłem pewny, czy on się ze mną bawi, czy serio jest kimś ważnym.

- Żartowałem, tym mnie nie zabijesz. – Wzruszył ramionami, spojrzałem na niego bardzo poważnie, a potem w niego strzeliłem. Pocisk po prostu zniknął w jego ciele, a powinien być już po raz kolejny martwy. Teraz mu wierzyłem, ale to nie zmienia faktu, że mnie denerwował.

- Mniejsza, możesz mi po prostu powiedzieć kim jesteś i o czym mówisz? Tak, jestem tu nowy! Właśnie po raz kolejny mi zmarł ojciec, a matka nie może się wybudzić. Tak, moja była teraz jest pod wpływem tego gnoja! Tak, właśnie umarł Pars, który był dla mnie wszystkim! I tak! Z mojej winy! – Delikatnie wybuchłem. – Może jestem debilem w tym świecie! Oczywiście, że powinienem wiedzieć wszystko! Jak ja mogę niczego nie wiedzieć, Panie pierdolony pierdzie zza szyby!

- Masz racje, ale ja to i tak wiem! Jestem Sapient!

- Nie znam łaciny!

- Ja wiem, jestem Sapient! – Powtórzył się, a ja już maksymalnie wkurzony wyjąłem telefon, aby przetłumaczyć sobie co to znaczy.

- ''Wiedza''. – Mruknąłem. – Chcesz mi powiedzieć, że jesteś demonem wiedzy? A Karolina jest demonem ''energii''? – Zapytałem retorycznie. Fakt, przy ukazaniu jej mocy była energia, ale przecież chodziło o to, że jest demonem miłości...? Zgubiłem się albo on mnie robi w konia.

- Ahaa! Ja będę pełnił dla ciebie rolę nauczyciela, powiem ci wszystko to, co wie Pars, a nawet dalej.

- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie oszukasz? Nie ma demonów wiedzy ani energii, ani...

- A wiesz czym były te smugi przy Benie, gdy Noe przy nim klęknął? – Przerwał mi, a mi zrobiło się zimno, gdy wypowiedział to to imię.

- W moim młocie jest... Demon ''sprawiedliwości''...? – Zapytałem niemrawo, jakbym dostał w twarz. Chciałem stamtąd wyjść i pójść do domu.

- Jak ty nic nie rozumiesz... Albo to moje mylne wrażenie, bo ja wiem wszystko! Haha! Jednak tak, a dlaczego to dowiesz się niebawem, a nie chce się powtarzać. – Odrzekł, a ja tylko pokiwałem głową. Może on miał moc jasnowidzenia? Ja nie wiem, może dlatego? Dlatego mi to mówi? Nie chciałem pokazać mu słabości, dlatego spoważniałem.

- To czym to było?

- Widzisz, on jest lepszy od wszystkich demonów pierwszych, ponieważ jest z pierwszej generacji świata, jak ja! Dlatego on nie musi czekać, aż łaskawie moc do niego wpłynie, on sam ją sobie bierze! Dlatego on wyssał z Bena radość i jakieś tam resztki miłość, aby w jego ciele były tylko negatywne uczucia, a to doprowadziło go do paniki, głębokiej depresji i bolesnej śmierci. – Wzruszył ramionami. Ja tylko stałem nic nie rozumiejąc. Miał racje z tym, że nic nie wiem i jestem w tym taki nowy. Już czuję, że wymiękam, mimo, że to dopiero początek. – Nie martw się! Nie od razu Rzym zbudowano, jak to się mówi po ludzkiemu. Na razie uratuj swoją Industrie, bo bez tego nie możesz iść dalej.

- Dlaczego tak w sumie? – Westchnął.

- Ponieważ nie jesteś w pełni rozwinięty. Potrzebuję ciebie świetlistego/białego. A nie słabej niebieskiej, tak się nie da pracować! Nawet ten twój marny fiolet nie jest powalający! A osiągnąłeś go ledwo! – Krzyczał na mnie zniecierpliwiony. – Nie pojawiaj mi się na oczy bez tej formy.

- Nie sądzę, aby to było potrzebne, mogę to robić jednocześnie...

- Nie. Już ci powiedziałem. Nie. – Po wypowiedzeniu tych słów oddalił się w głąb pomieszczenia, zostawiając mnie zbitego z tropu i wszystkiego innego.

- Co to było...? – Mruknąłem wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Potrzebuje czasu i miejsca, gdzie mogę sobie to wszystko poukładać. Śmierć Bena, nieudane obudzenie Belli, Karolina, ten typ! Tylko ta biblioteka mogła mnie uspokoić.

Cicha spokój, ta przygniatająca cisza książek. Położyłem się na podłodze i tak leżałem. Nie wiem ile, przecież i tak to czasu nie ma. Chciałem leżeć i.. i...

~Per Harrego~

- Podobają mi się te balony. – Mruknąłem do tego kolesia, który mnie dość mocno zainteresował. – Będą mocniej święcić w przyciemnionym pomieszaniu? – Zapytałem, gdyż zauważyłem, że do środka każdego balona daje jakieś święcące patyki.

- Aha, taki jest cel. – Odpowiedział nawet na mnie nie patrząc, był maksymalnie na tym skupiony, więc nie chciałem mu przeszkadzać. Potem spojrzałem na jego kolegę, który przepięknie układał serwetki w orchidee. Przynajmniej ja nie muszę się tego uczyć, on to robi w największą dokładnością. Może faktycznie powinienem zapytać innych, czy tego nie potrafią? Mniejsza, nie chciałem cofać czasu, bo wszystko wygląda cudownie. Inni też ładnie pracowali z czyszczeniem tego pomieszczenia i układaniem dywanów.

- A ty co o tym myślisz? – Zapytałem mojej wrednej asystentki.

- Jest git. – Pokazała kciuk do góry, kontynuując rozmowę z chłopakiem od oświetlenia. Tłumaczyła mu, gdzie ma wszystko powiesić i podłączyć. Nie miałam nic ciekawe do roboty, także przyspieszyłem czas, aby ten dzień się w końcu skończył. To tak satysfakcjonująco wyglądało, gdy ilość zrobionych rzeczy się zwiększała. To potęga jest niesamowita, a to dzięki Karolinie. W końcu zatrzymałem.

- To koniec na dziś, zapraszam jutro! – Krzyknąłem, a tłum zaczął się rozchodzić. Byłem teraz tylko ja i...

- Właśnie, to koniec na dziś, ale chciałem się jeszcze parę rzeczy ciebie dopytać. – Nagle przyszedł do mnie Jonathan z blondynem. – Ciebie też. – Zwrócił się do zmęczonej Karol, która już ziewała.

- A co chodzi?

- Jak to o co? Hahaha, wszystko ci wytłumaczymy, ale idźmy już do wyjścia. – Teraz powiedział blondyn, który zawiesił mi rękę na ramieniu. Stanęli z dwóch stron i jakoś obaj zaczęliśmy iść w stronę drzwi, a dziewczyna była za nami.

- Wiedzieliśmy listę gości...

- Tak... Ty się nie znasz na rzeczy, prawda?

- Co? – Zapytałem zbity z tropu. – Przecież wszystko jest dobrze.

- No nie, typie! Nauczyciele na imprezie? Oni muszą mieć osobny pokój, by mogli gadać i przeklinać na luzie. A my musimy mieć swoje, abyśmy to my mogli na luzie przeklinać. Taka etykieta, gdzie oboje udajemy, że tego nie robimy. – Wytłumaczył mi blondyn.

- Ale chłopaki, to serio nie grzeczne, aby ich wygonić...

- Ja się nie zgodzę. – Odparła teraz Karol. – Lepsze jest, aby oni sztywno na nas patrzyli, a nie aby jebali się w pokoju obok? Litość, w mojej byłej szkole było dokładnie to samo.

- Widzisz? Wszystkim się zajmiemy, urządzimy im serio ładny pokój. Nie musisz się martwić, nawet wino załatwimy. Oni nie będą pytać, nie będę chcieli pytać. Jeśli się martwisz, to będziesz mógł ich odwiedzać, aby się upewnić, że się dobrze bawią. – Przekonywali, a mi się coraz bardziej ten pomysł podobał, bo uczniowie mnie za to pokochają, że mają swobodę.

- Ale ja muszę też pilnować sali z uczniami...

- Ale mi się wydaję, że przewodniczących mamy dwóch. – Szybko uciął czarnowłosy i puścił oczko w stronę Karoliny.

- Owszem, ale nie jest za ogarnięta. – Za te słowa, dostałem uderzony w głowę. Warknąłem po cichu i cofnąłem to zdarzenie. – Owszem, Karol dałabyś radę? – Za te słowa również dostałem po głowię, a nawet mocniej. Jeszcze raz cofnąłem. – Racja, to Karol zajmie się uczniami, a ja uczniami i nauczycielami.

- Spoko, więcej pracy dla ciebie. – Odpowiedziała wrednie usatysfakcjonowana. Wahałem się, czy ta opcja była najlepsza, ale postanowiłem to zostawić tak, jak jest.

- Więcej pracy... Tak sobie teraz tak pomyślałem... - Teraz mówił blondyn. – Nie macie żadnego ochroniarza? To ciut nieodpowiedzialne z twojej strony Harry. – Już chciałem mu powiedzieć, że to nie jest klub nocy, a zwykłe bal, ale znów zaczął mówić. – Ale spokojnie, mamy takiego kolegę, który trenuję od dawna sztuki walki. Możemy go poprosić, a chętnie przyjdzie, ale pod warunkiem, że będą czekoladowe ciasteczka, on je kocha.

- Kolegę? Kto to?

- Możesz go nie znać, jest od nas o pięć lat starszy i kończy teraz studia, nasze matki się znają. Wiesz, jak to jest, syn jej koleżanki, to nasz kolega. – Dopowiedział czarnowłosy. Przez chwile się wahałem nad tym pomysłem. Zatrzymałem czas, aby to przemyśleć, czy potrzebujemy aż takiego szumu. Normalnie powiedziałbym tak, ale potrzebuję w tym rozsądku. Jakie są plus? Ochroniarz, prestiż, może będzie wyglądać bardziej... Profesjonalnie. Nie wiem, może nawet to nie jest zły pomysł? Westchnąłem i ruszyłem czasem.

- Dobra, ale jutro na spotkaniu chce go poznać. – Postawiłem warunek, a oni pokiwali głową. W końcu mnie puścili, więc mogłem wyprostować swoje ciało.

- Nie ma problemu, dla ciebie wszystko. – Powiedział bardzo wesoło Jonathan. Bardzo go lubiłem i chciałem się z nim zaprzyjaźnić, bo widać po nim było, że ma dużo w głowie. Jego umiejętności mi imponowały. Z kolei blondyn, którego nawet imienia nie znam, bardzo mi działał na nerwy, ale za to miał dobry warsztat. Najwyżej kiedyś ich rozdzielę, jeśli przyjdzie mi na to ochota. Jednak na ten moment się z nimi pożegnałem, by wejść do portalu z Karoliną.

- Niezła akcja, co? – Zapytała nieśmiało dziewczyna.

- Owszem, a ty czemu jesteś taka dziwna? – Nie była przez ten dzień sobą. Jakby jej myśli szły w bardzo dziwnym kierunku i tam zostawały. Oczywiście mi się to nie podobało, mimo, że była bardzo efektywna dzisiejszego dnia.

- Nie jestem dziwna, tylko myślę o Błękitku... Chciałabym, aby tu ze mną był i...

- Nie ma żadnego i! – Krzyknąłem w jej stronę, ale natychmiast to cofnąłem. Ona ma mnie widzieć jako słodkiego kolesia na jej durne serce, a nie agresora. – Nie ma żadnego i. – Teraz powiedziałem to bardzo spokojnie. – Będzie dokładnie tak, jak ci powiedziałem, ale weź też pod uwagę... Jeszcze raz. – Szepnąłem i to cofnąłem. Moje zdanie nie miało sensu. – Czas pokaże, ale musisz do tego podejść na chłodną, tak samo, jak on z chłodem cię wyrzucił i zdradzał. – Powiedziałem teraz tak, jak chciałem powiedzieć.

- Może masz rację. – Spojrzała w niebo, które już od dawna było czarne, a z jej oczu leciały blade różowe iskry. – Ale niemniej jednak coś musi zasilać mnie...

- A może kto inny? Hm? – Wypaliłem.

- Co masz na myśli? – Zapytała szybko, a ja jeszcze szybciej to zatrzymałem. Wziąłem ją na ręce, by powoli pójść do domu.

- Co mam na myśli? Mam na myśli, to, że jesteś cudowną bateryjką. Nie sądziłem, że demony miłości mogą aż tyle z siebie dać, jesteś bardzo wyjątkowo. Pożądam cię i twojej energii, po której czuję, jak miękką mi kolana. Czuję, że mógłbym zabić za to, abyś tylko została przy mnie. Nie wiem, czy to uzależnienie od władzy? Potęgi? Czy pociągasz mnie ty jako ty z tą swoją słodką zadziornością. Tworzylibyśmy wspaniały duet, ja byłbym zauroczony twoją mocą, której nie wykorzystujesz tylko mi dajesz, byłbym wyżej od kogokolwiek. To myślę. – Mówiłem do jej nieruchomego ciała, po czym je pocałowałem i tak trwałem przez dłuższą chwilę. – I nikt mi ciebie nie zabierze. Jeszcze kilka herbatek i zapomnisz o jego istnieniu... W sumie on nawet nie planuję niczego, bo go nie widziałem od wczoraj. Także Karolino, od teraz jesteś moją własnością.

Gdy byliśmy w domu położyłem ją do łóżka i opuściłem pokój, by myślała, że jej pytanie było snem, albo nieważne.

Przywróciłem czas i udałem się do swojego pokoju. Wyjątkowo nie chciałem niczego robić, tylko iść normalnie położyć spać przed ostatnim dniem przed balem.

Obudził mnie budzik w telefonie, od bardzo dawna normalnie nie wstałem. Moja moc wypacza we mnie normalny tryb życia, ale to mi się podoba. Przyciągnąłem się, aby potem to zatrzymać i pospać jeszcze te pięć minut. W szkole podstawowej używałem tego praktycznie non stop, jak to dzieci, co nie chcą rano wstawać.

Jednak w końcu wstałem i zrobiłem wszystko to, co zawsze. Dziś ostatni dzień przed balem, więc wszystko musi być gotowe, a jak nie, to wszystkim ja się zajmę, bo tylko na sobie mogę polegać, nie ważne, ile by mi to nie miało zająć.

- Karolina, wstawaj! - Krzyknąłem do niej, a on jedynie słodko ziewnęła pokazując mi środkowy palec. Kobiety, nie zrozumiem ich, naprawdę. Ona dosłownie mieszka w pałacu i ma kontakty z potęgami świata, ale dla niej nie ma to znaczenia. Wtedy się zadumałem, bo to w zasadzie jej plus. - Nie obchodzi mnie to, możesz wstać!

- Pewnie, bo ty już się wyspałeś ze swoją moc, prawda! - Zarzuciła mi, a ja burknąłem z pogardą, spełniając jej zachciankę.

- Masz godzinę. - Wymamrotałem, lecz ona tylko się zawinęła w kołdrze. Mogłem ją też wziąć, gdy robiłem dla siebie pięć minut, jednak myślenie, że ta istota normalnie wstanie było jedynie moim przywiedzeniem. Karol nie jest taka, jest lubiącym spać chaosem. Patrzyłem na ten kokon zastanawiając się co mogę z tym czasie zrobić. Znowu umyć zęby? Przez chwile się zachwiałem, ale w końcu położyłem się obok niej, jak mnie zapyta, to powiem, że mierzyłem czas, cokolwiek. Niech te jebane ziółka zaczną działać, bo chce jednak by ona z własnej woli do mnie dołączyła. Bycie miłym dla niej jest satysfakcjonujące, ale i męczące.

- Nie wróci po mnie... To ja muszę do niego iść? - Zapytała nagle, a mnie szlak trafił, gdy znowu o nim wspomniała. Jednak powstrzymałem emocje, bo ona mówi teraz o nim negatywnie.

- Owszem, ty musisz do niego potulnie wrócić.

- Byłby zły?

- On jest zawsze zły, nie znasz go? - Na moje słowa się roześmiała.

- Racja. - Odwróciła się do mnie plecami. Ta konwersacja była dość dziwna. Czyżby ona sobie uświadomiła, że on o niej nie walczy i to ją poniekąd smuci? Może być, to nie w jego stylu, aby tak długo milczał, aż mnie to zaczyna przerażać. On jest wybuchowy, wszystko robi na raz, przychodzi i odbiera. Nie bierze jeńców. Czemu on milczy? Na prawdę to koniec? Albo... Te drzewce go zabiły? To myśl nie dawała mi spokoju, nie mogłem go zabić. Zerwałem się z łóżka, aby napisać do ojca, czy coś słyszał o Zakariusz. On mi odpisał, że był obecny wczoraj na jakimś wyburzaniu i dlaczego pytam. Cofnąłem ten moment. On żyje i nic nie robi. Poddał się. Delikatnie się uśmiechnąłem, bo ta potęga jest teraz tylko dla mnie.

Dzień spędziłem głównie na przygotowaniach. Odebrałem kilka paczek, by je zanieść na hol. Zapłaciłem muzykom, oświetleniowcom... Czasami patrzyłem co robi Karolina, ale ona głównie się o coś żaliła temu wilkowi i duchowi. Raz podszedłem, by poprosić, aby oni jej wytłumaczyli zasady tego dnia. Nie są to skomplikowane zasady, ale wolałem, by je znała. Z racji, że ten dzień jest magiczny, to trzeba ograniczać używanie swoich, aby nie przyciągać dusz. To z grubsza tyle, dla niej to powinna być pestka, ale dla mnie... Muszę kontrolować ten dzień, a muszę ograniczyć używanie moich zdolności. Będę ich używać tylko w ostateczności.

Nawet nie zauważyłem, gdy minęła siedemnasta i musiałem się udać na spotkanie ze starszym kolegą tych dwóch uzdolnionych artystycznie uczniów. Zabrałem ze sobą Karol, która była cały dzień strasznie ponura i nic nie poprawiało jej humoru, ale w sumie to dobrze. Gdyż ona w końcu zda sobie sprawę z tego, że Zakary, to nie warty dziad. Stanąłem z nią z boku, wypatrując tego ochroniarza.

- Tam jest. - Mruknęła Karol wskazując na czarnowłosego, który był ciut wyższy od Jonathana. Przez chwile się w niego wpatrywałem. Miał bardzo groźna minę, jakby chciał każdego w tym pomieszczeniu po prostu zajebać. Wyprostowanej się, aby go jakoś godnie powitać. W końcu chłopcy do nas podeszli.

- Witajcie moi drodzy władcy tej budy. - Zaczął blondyn. - To Bartuś, zgodził się być naszym ochroniarzem. - Odrzekł bardzo wesoło, na co owy Bartuś zgromił go wzrokiem.

- Owszem, zgodziłem. - Odpowiedział. Nie byłem do końca pewny tego typa, wyglądał przerażająco. Już chciałem odmówić, gdy nagle wtrąciła się Karol.

- Bierzemy go. Jest idealny. Z nim będziemy czuli się jak w jakimś klubie, a nie głupim balu. - Mówiła zachwycona, starałem się zrozumieć jej punkt widzenia, ale zanim to się stało... - Jeszcze ci tylko zadam kilka pytań, dobrze? - On pokiwał głowa i gdzieś poszli w cholerę. Co to w ogóle było, ona patrzyła na niego jak na jakiś ósmy cud świata.

- Awww, polubili się. - Odrzekł blondyn.

- Nie polubili się. - Zagroziłem, na co oni zaczęli się tylko śmiać. - To robicie te ozdoby, czy nie?!

- Już, nie denerwuj się tak, złość piękność szkodzi. - Pomachali mi, a potem ruszyli do pracy. Nie mogłem ich znieść, już żałowałem tego, że ich słuchałem. Muszę w przyszłości koniecznie odłączyć Jonatana od tego gościa, którego nadal nie znam imienia, bo mam go bardzo, ale to bardzo gdzieś. I nie będę musiał znać, gdy mu oświadczę, że jego durna charyzma robi z niego tylko idiotę. Wziąłem głęboki oddech i wróciłem do pracy. Nie miałem całego dnia, w przeciwieństwie do Karoliny, która ciągle gadała z tym typem i wyglądała na taką szczęśliwą. Po pół godzinie miałem dość i do nich podszedłem.

- Wybacz, ale ona ma prace. Serio ważną, także idź już sobie! Widziałem cię i przyjmuje, ale serio nam teraz przeszkadzasz. -Odparłem mocno, za mocno. Zatrzymałem czas. - Odpierdol się od niej ty... Harry spokojnie, ty nie przeklinasz i jesteś kimś serio ułożonym. Nie trać nerwów na takiego człowieka, który... - Przełknąłem ślinę i cofnąłem pierwsze słowa. - Wybacz, ale jesteśmy zajęci. Karolina typ od świateł czeka z ostatnimi lampami. - Wskazałem na tego pana, który zaczął dotykać ładnie ułożone serwetki.

- Oh, racja. Serio dobrze mi się z tobą gadało. - Pożegnała się z nim i poszła w końcu do pracy. Teraz mogłem go w końcu wyprosić, już miałem coś powiedzieć, ale ten Bartuś po prostu się rozpłyną w powietrzu. Przeszły mnie ciarki, ale wróciłem do pracy. Nie mam ochoty myśleć o tym dziwnym studencie ani minuty dłużej.

Minęła dziesiątą, więc wszyscy poszli do domu, włącznie z Karolina, którą odprowadziłem tak, aby tego nie zauważyła. Miałem z tylu głowy to, że może będzie chciała wrócić do jego domu.

- Jestem sam. - Zatrzymałem czas. - Poniekąd wiedziałem, że tak będzie. Znowu zatrzymuje czas i działam, gdy nikt nie widzi i nie może zobaczy. Nie ważne, ile osób by mi pomogło, ja i tak zostaje sam, aby to wszystko naprawić. Kocham moją moc, kocham kontrole. - Powiedziałem sam do siebie, bo nikt inny mnie nie może usłyszeć. - Czy to nie piękne? - Mruknąłem, gdy skończyłem wieszać wielkie firany. - Tak gładko. Jestem samowystarczalnym demonem, który stworzy świat piękniejszym dbając o szczegóły. Pięknie ułożone firany są na to dowodem oraz te układy. Aż chce się patrzeć i myśleć... „jak tu pięknie, to najlepszy dzień w moim życiu". To będzie dzień, w którym zrozumieją, że Moon była bezmyślną dziw... - Odkrzyknąłem. - Harry serio, gdzie są dzisiaj twoje maniery. - Skarciłem sam siebie, towarzystwo Karoliny przenosi na mnie takie zachowanie.

Najlepsze w mojej mocy jest chyba to, że mimo iż czas nie leci, to i tak wiem, ile minęło godziny. Jestem tu od dwóch dni, bo tyle właśnie zajęło mi uporządkowanie tego wszystkiego w pojedynkę. Robiłem co, wracałem do domu i znowu robiłem. A to wszystko dla nich. Po raz ostatni położyłem się w łóżku obok Karoliny, ale nie miałem odwagi tego czasu włączyć, bo wtedy by widziała mają słabość. Tuliłem się niej i szeptałem jej do ucha każdy mój lęk. Gdyby serio to słyszała, to by mnie wyśmiała. Ona taka jest, machnęłaby ręką twierdząc, że dramatyzuje. Dlatego wolę się pożalić jej głuchej wersji, bo cisza znaczy potwierdzenie i zrozumienie.

- Boję się, że coś nie wyjdzie. - Mówiłem. - Gdyby nie moja moc, to bym sobie nie poradził. - Boje się porażki. Próbuję, aż mi się uda. Boję się miłości, bo akurat uczuć nie jestem w stanie cofnąć. Innych tak, ale nie moich. - Mówiąc to bardziej się do niej wtuliłem, była taka wyrozumiała, gdy nic nie odpowiadała, tylko mnie słuchała i dawała czas, by dalej mówić. - Kocham tą ciszę w ustach ludzi, gdy mówię. Nie komentują, nie oceniają tylko słuchają.

~*~

Dzień balu, wszystko było gotowe. Nic nie mogło pójść nie tak. Nie mogłem używać mojej mocy za dużo, tylko w sytuacjach kryzysowych.

Musiałem wyjść z domu około dziesiątej. Wtedy odbiorę paczkę z piekarni i zdążę to wszystko poukładać. Oraz jeszcze jedną paczkę z napojami, oraz tą... Czekoladową fontannę. To akurat był pomysł Karol, bo ponoć jeszcze nigdy takiej nie widziała. Muszę jeszcze wpuścić DJ'a tylnym wejście, aby mógł się rozłożyć z jakimś sprzętem. Hmm, jeszcze coś jest do roboty.

Jednak w tym czasie się umyłem i ubrałem w mój drugi najlepszy garnitur. Pierwszy był na bardziej wyniosłe okazje. Karolina gdzieś tam się krzątała, ale nie zwracałem na nią uwagi, aż nie usłyszałem dźwięku tłuczonego szkła. Westchnąłem ciężko, a potem ją znalazłem w kuchni. Sprzątała stłuczoną szklankę.

- To nie chcący, więc zamknij ryj! - Wydarła się, gdy przekroczyłem próg.

- Ja nic nie mówię.

- Ale patrzysz na mnie swoim wzrokiem. - Prychnęła, a ja przewróciłem oczami i jej pomogłem w sprzątaniu. Normalnie bym to cofnął, ale nie dzisiaj. Ten dzień jest zbyt wyjątkowy na takie drobnostki.

- Nieprawda, ja tylko chciałem zobaczyć czy coś się tobie nie stało. Wiesz, ogółem jest wiele możliwość. Upadła ci szklanka, bo się wystraszyłaś, zasłabłaś, była za śliska, nieuwaga? Skąd mam wiedzieć?

- A więc się martwiłeś? - Zapytała dość zdziwiona.

- Można tak powiedzieć. - Wyrzuciłem do kosza rozbite szkło. Niech ona będzie w takim stanie, że nie wie co o mnie myśleć. Tajemniczość pociąga ludzi.

- Zmieniając temat... - Zaczęła, a ja się wyprostowałem. - Na ile mogę tu zostać? Nie będę tu wieczność, a ewidentnie on po mnie nie przyjdzie i chyba się z tym już pogodziłam. - Wytchnęła, a mi delikatnie warga drgnęła do góry, gdy wypowiedziała te słowa.

- Możesz zostać, ile chcesz, ja nie mam zamiaru cię wyrzucać. - Wzruszyłem ramionami. - Ten pokój może być już twój. Co ja będę robił sam w takim dużym domu, gdzie mój ojciec pojawia się rzadko. Ty dodałabyś mi otuchy.

- Naprawdę? - Oczy jej zabłyszczały. Zrobiłem krok w jej stronę i chwyciłem ją za dłonie.

- Oczywiście. To byłby zaszczyt, gdyś ze mną została. - Wyszeptałem, przyglądając się jej zdziwionej twarzy i delikatnie otwartym ustom. Wtem ona się odsunęła ode mnie.

- Ta, to dobrze. To ja idę, bo noo... Jaaa... Eeee... - Na ten widok zakłopotanej dziewczyny podniosłem brew do góry. - Iść! Ja iść tam... - Wtedy zniknęła naprawdę.

- Nie używaj mocy! - Krzyknąłem za nią, ale odpowiedziały mi tylko jej szybkie kroki. Ona... Zawstydziła się? Chwile nad tym dumałem, ale powoli zbliżała się ustalona godzina. - To idę! Dołącz do mnie około siedemnastej! - Krzyknąłem, a potem usłyszałam od niej ''ok'', z drugiego końca domu. Aż tak daleko zaszła, fascynujące.

~*~

Zacisnąłem dłoń na mojej masce, zastanawiać się, czy aby na pewno powinienem ją włożyć. To był bal maskowy, więc każdy ją miał, ale ja miałem obawy. Jeśli komuś coś się stanie, to mnie nie znajdzie. Warknąłem i ją wyrzuciłem. Chcę bezpieczeństwa i kontroli.

Zaraz miało się zacząć. Poprawiłem czarny garnitur, a gdy skończyłem weszła ona w pięknej czerwonej sukience, której jej dałem. Wyglądała jak królowa tego balu, mimo, że jeszcze się nie zaczął. Ten widok mnie satysfakcjonował, bo odebrałem to mojemu wrogowi.

- Popraw tu. - Mruknąłem poprawiając jej ramiączko.

- Nie panikuj. - Machnęła ręką. - Obaj wyglądamy cudownie. - Mówiąc to włożyła maskę i poszła wpuścić uczniów. Stresowałem się, ale nie chciałem marnować mocy, za moje braki. Wziąłem tylko oddech, obserwując przepiękne wnętrze w kolorach czerwonych i czarnych. Świecących się od balonów połyskujących brokatem. To miejsce wygląda jak drogi klub, ale taki dla królów. Goście weszli, spotykając na wejściu tego durnego ochroniarza. Spoglądali na niego ze zdziwieniem i zachwytem, a inne nawet robiły do niego znak na ''zadzwoń''. Co za beznadziejna szopka, ale już trudno. Gdy wszyscy weszli, to udawałem się na scenę, aby oficjalnie rozpocząć ten bal.

- Witajcie na corocznym balu z okazji Halloween! - Zacząłem bardzo uroczyście. - Zapamiętacie ten dzień, bo to dziś spełnią się wasze sny! - Wykrzyknęłam, a uczniowie się do mnie dołączyli. Jest dobrze. Zszedłem ze sceny, a wraz z tym zaczęła grać naprawdę głośna muzyka. Jaką obecnie lubią ludzie w moim wieku, nie wiem. Zaczęli tańczyć, krzyczeć, coś tam śpiewać do tych utworów. Wyglądało to tak, jak zawsze. Spojrzałem na nich ostatni raz i wszedłem do pokoju obok, gdzie mieli być nauczyciele. Oni nic nie robili ciekawego, tylko głośno przeklinali na jednego z uczniów, a potem zaczęli pić wino... Wow, faktycznie je kupili. Nie przeszkadzałem im więcej, także wróciłem do głównego pokoju. Ahh, jak ja kocham korytarze, gdzie słychać tylko stłumiony dźwięk muzyki i krzyków. Mógłbym tu zostać dłużej, w takim bezpiecznym i ciemnym stanie, ale musiałem wejść. Buchnęła na mnie muzyka i zapach potu, pomieszany ze słodką wonią ciast, ciasteczek i kolorowych napojów. Zamknąłem oczy, by znowu je otworzyć. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, gdzie wszyscy byli weseli i namagnetyzowani tym dniem. Nie było tu tych, co popierali ściany, bo tacy nie przychodzi. Nie marnowali swojego czasu na coś, co nie lubią. Byli tylko ci, co chcieli zedrzeć gardło. Aż miło patrzeć, ale musiałem znaleźć Karolinę. Kręciłem się pomiędzy uczniami, którzy przekrzykiwali sami siebie. Nie mogłem je znaleźć, co mnie ciut stresowało, bo nie chciałem być sam takiego dnia. Gdzie każdy się bawi i nie zwraca uwagi na każdego dookoła. Ja nie umiem się na dobrą sprawę bawić, bo takie naturalne, że aż dla mnie dziwne. Jak można tak po prostu przy wszystkich ruszać dziko swoim ciałem i mieć z tego ubaw? To nie dla mnie, wolę być z milczącymi. Spochmurniałem, ale w końcu ją odnalazłem w towarzystwie wilka i ducha.

- W końcu cię mam. - Odparłem z ulgą.

- CO!? - Odkrzyknęła.

- SZUKAŁEM CIĘ!

- A OKEJ, JESTEM TU! - Uśmiechnęła się delikatnie, widziałem jedynie święcące oczy spod maski. Kontynuowała rozmowę, krzycząc do swoich znajomych. Coś szeptali do niej i wskazywali na mnie i podnosili kciuki do góry. Nie do końca wiedziałem, co to ma znaczyć. Odwróciłem się na pięcie, aby zacząć rozmowę z innymi. Pytałem innych, czy wszystko dobrze? A oni odpowiadali głośnych śmiechem. Ich szczęście sprawiało, że byłem szczęśliwy. Kręciłem się w kółko, myśląc, czy wszystko jest na pewno dobrze. Czy nic się nie rozlało.

Także, chyba pora na moje życzenie... Chciałbym, aby nic się dziś nie zepsu... Wtedy usłyszałem mały wybuch, ale to przestraszyło gości. To było kilka balonów, automatycznie cofnąłem czas, a następnie pozbyłem się tych, co miały chwile później pęknąć. Znowu czas ruszył, a ja sobie zdałem sprawę z tego, co zrobiłem. Jednak to była wyjątkowa sytuacja, ale i tak się zmieszałem swoją nieostrożnością i paniką. Wróciłem do Karoliny.

- CO SIĘ TAK KRĘCISZ?! - Krzyknęła do mnie.

- PILNUJĘ!

- TO PRZESTAŃ! - Wtedy ona chwyciła mnie za moje zimne dłonie, pchając w największe zagęszczenie ludzi. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale wtedy ona zaczęła po prostu ze mną tańczyć. Szybko się ruszaliśmy, a ja co jakiś czas nią kręciłem, tak jakoś automatycznie ruszałem ciałem do rytmu, wpatrując się w jej uśmiech. Dlaczego ona jest taka dziś szczęśliwa? Karolino, zdradź mi tajemnice swoich uczuć, bo ich nie rozumiem. Po około pięciu minutach potrzebowałem przerwy na oddech, lecz ona dalej mnie ciągnęła do przodu, gdzie inne pary również tańczyły, w tym wilk z tym duchem. Byłem już zmęczony, dlatego powoli ją odprowadziłem od tego gąszczu.

- Chwila. - Odrzekłem, łapiąc powietrze.

- To bal! Trzeba tańczyć! Bawić się! Zmęczyć się na cały rok! - Mówiła bardzo rozbawiona, ale wtem zaczęli grać coś wolnego. - Ten dźwięk nas woła! - Złapała mnie za rękę ku parkietowi i znowu zaczęliśmy tańczyć, ale powoli. To bardzo przypominało bujanie się niż taniec.

- Podoba ci się? - Zapytałem po chwili.

- Harry, bal tworzą ludzie, a nie fikuśne ozdoby. - Przewróciła oczami, a mi się zrobiło trochę przykro. - Fakt, jest tu pięknie, ale oni sami zdecydują, czy chcą, czy nie!

- Chcę dać im szanse na to...

- Dajesz! Także nie choć taki smutny, tylko baw się!

- Przecież się bawię, na swój sposób.

- Lubisz chodzić w kółko, hm? Może zamiast tego, no wiesz... Spędził ze mną czas? I moimi znajomymi? Oni serio zaczęli cię lubić, bo tej sytuacji z weselem.

- Naprawdę? - Zapytałem zdziwiony.

- Owszem. Ogółem jesteś od dawna bardzo miły i trochę o tobie myślałam. Wiesz... - Zawahała się przez chwile i rozejrzała się dookoła. - Ja widzę, że masz cel i do niego dążysz. Zależy ci na wszystkim i tak... To bardzo imponujące. - Spojrzała mi potem w oczy. Ja? Ja jej imponuję? Jakie to dziwne uczucie, ale i takie oczywiste.

- Przeceniasz mnie, ja chcę tylko tego co najlepsze, a z tobą jest dużo łatwiej to realizować. Nie jestem w tym wszystkim sam, bez ciebie nie byłbym w stanie tyle zrobić. - To prawda, bez ciebie zrobiłbym to szybciej, bo musiałbym co chwile po tobie sprzątać.

- To może byśmy tak... - Nagle nastąpiła zmiana pary, a do moich rąk dołączył się ten wkurzający blondyn. Nawet nie wiem jak do tego doszło, to było za szybkie!

- A kogo my tu mamy, głównego bossa!

- Dlaczego ty ze mną tańczysz wolnego, masz sekundę, by się wytłumaczyć! - Warknąłem przez zęby.

- Ja nie wiem, jakoś do ciebie trafiłem. Nie podobam ci się wystarczająco? - Zrobił smutną minkę, a ja błagałem o szybką zmianę pary.

- Uwierz mi, że jesteś daleki od mojego ideału!

- Skoro tak mówisz, ja i tak jestem zajęty.

- Ale to ty pytałeś! - Wtem nastąpiła zmiana, a ja kołysałem się z jaką dziewczyną.

- Jak tu pięknie. - Odparła, a ja się szczerze uśmiechnąłem. - Jeszcze nie było tak cudownego balu! - W końcu ktoś mi to powiedział, jak ja tego potrzebowałem.

- Cieszy mnie to. - Tańczyłem z nią dalej, gdy nagle zobaczyłem, jak kątem oka Karolina gdzieś wychodzi z ochroniarzem. Szybko odprowadziłem kulturalnie te dziewczynę do następnej pary i ruszyłem za nimi. Co tu się dzieje i czemu on tak nagle ją gdzieś zabiera! Minęła dopiero godzina, a mnie chyba coś weźmie. Otworzyłem drzwi, a tam byli oni, który ze zdziwieniem patrzyli w moją stronę. - Co ty robisz!? - Od razu się wydałem. Chłopak ciężko westchnął, jakbym mu w czymś przeszkadzał.

- On chciał mi tylko coś pokazać...

- Nie! Idziesz pilnować ten chaos! A z tobą mam do pogadania. - Rzuciłem bardzo wkurzony wzrok w kierunku ochraniarza, ale on spojrzał na mnie z nienawiścią. Karol ciężko westchnęła, ale wróciła na sale. - Nie płacę ci za gadanie! Co jest z tobą nie tak! Jesteś od niej dużo starszy! Mógłbyś to uszanować! - Wrzasnąłem na niego, lecz on tylko wzruszył ramionami. - Oczywiście, zero szacunku, jak masz mi przeszkadzać to idź sobie.

- Będę tu siedział, aż nie zdecyduję, że chce wyjść. I nie płacisz mi. - Odrzekł pogardliwie, patrząc na swoje paznokcie. Chciałem mówić dalej, ale wtem usłyszałem coś na rodzaj wybuchu i masę krzyków. Automatycznie zatrzymałem czas, by potem wejść do sali. Wszędzie były płomienie, ludzie w ogniu i gruzie. Natychmiast cofnąłem czas, bo sytuacja była bardzo wyjątkowa. Bardziej wyjątkowa od tych głupich balonów. Zastanawiałem się, co jest powodem, a raczej kto. W miejscu, gdzie zaczął się wybuch znalazłem mała, czarną mysz. Przez chwile tak z nią siedziałem na podłodze, myśląc kto może być sprawcą, a gdy się już domyśliłem, to poczułem lęk. Było tak cicho przez te dni, a to dlatego, że Zakary realizował zamach. Wiedział, że mogę mu wszystko pokrzyżować, więc będzie mnie zmuszał do poddania się. To była jego pierwsza próba, wiedział, że zajmę się tym wybuchem więc... Połączyłem kropki. On musiał się podać za jakąś osobę, która nie jest skąd, aby był dla mnie niewidzialny. A kto jest tu nowy? Ten ochraniarz, który sekundę przed wybuchem zabrał Karolinę! Wkurzony rzuciłem tą myszą o ziemie i podeptałem, aż nie rozwaliła się w drobne kawałeczki. Wróciłem, do momentu, w których Karolina nas opuszcza, miałem teraz inne plany na te rozmowę.

- Pozwolisz, że chwile z tobą pogadam, dosłownie momencik. - Wskazałem na dalszą część korytarza. Już dokładnie widziałem co powinienem zrobić z osobą, która nie ma tu wstępu. Ta metoda, jest najskuteczniejsza i najbardziej zabawna dla mnie i Karoliny. Chwile z nim pochodziłem, przez ciemne korytarze, gdzie coraz ciszej dało się słyszeć tą głośną muzykę. W końcu stanęliśmy na końcu korytarza, gdzie jedynym źródłem światłem był księżyc za oknem.

- Musiałeś mnie wlec aż tutaj? - Zapytał z tymi swoimi przerażającymi oczami. Cały on. Dlatego go nie lubiłem od pierwszego wejrzenia, a Karol pokochała. To wina jego aury, czuć to, ale nie wiadomo co. Coś znajomego, ale nie wiadomo do końca co. Wahałem się, czy się z nim nie pobawić, a potem go zdemaskuje? W sumie czemu nie, jego upadek będzie dużo zabawniejszy.

- Owszem, nie podoba mi się twoje zainteresowanie Karoliną. Wiesz, kończysz studia, a ona jest w połowie liceum. To nie pasuje. - Odparłem z miłym uśmiechem, ale on mógłby być z jego perspektywy kpiący. Jego oczy mówiły, że chce mnie zabić, albo bardzo boleśnie skrzywdzić. Może i rozszarpać? To mówiły jego oczy albo oczy osoby, za która się podaje. Te bardzo jasne niebieskie oczy, kipiące nienawiścią.

- My tylko gadamy, skąd te wnioski? - Podniósł brew do góry. Rozumiem, zarzuciłem mu pedofilie, przy okazji podprogowo podkreśliłem jego rzeczywisty wiek. On z kolei to odbił, uznając mnie za osobę, która pochopnie podejmuje sąd plus panikuje.

- Po prostu martwię się o swoją dziewczynę. - Wzruszyłem ramionami. To Zakary, więc powinien wybuchnąć i się ujawnić.

- Kto by się nie martwił? - Zapytał bardzo spokojnie, na co się delikatnie speszyłem. Albo to nie on, albo ze mną pogrywa.

- Właśnie. Szczególnie, że ona ciągle pakuje się w kłopoty. - Odrzekłem pogardliwie. Jeśli go to nie sprowokuje, to serio już nie mam pomysłów. A bardzo bym chciał, aby pokazał mi swoje słabości. - Wiesz o czym mówię? Ona jest czasami taka durna w tym co robi... Muszę wszystko po niej poprawiać.

- Niezły z ciebie chłopak, jak mówisz takie rzeczy. - Wydałem się, ale kosztem jego ujawnienia. Mam przyjemniej taką nadzieje.

- Nie mogę się pożalić? Jak już ustaliliśmy, że nie jesteś nią zainteresowany? Poza tym, już cię więcej nie zobaczę, także nie wygadasz.

- Może, ale i tak... To dość słabe zagranie.

- A ty nigdy nie zrobiłeś niczego takiego swojej? - Zapytałem od razu, ale on milczał. - Każdy ma coś na sumieniu.

- Wiem, powiedz mi, kto tu jest święty? Nikt, każdy coś robi, ale serio nie rozumiem, dlaczego najpierw bronisz, a potem atakujesz. - Zamyśliłem się a chwile, nie chciałem, by on zdominował tą rozmowę, bo chodziło mi tylko o prowokacje.

- Musiałem sprawdzić grunt. Kocham moją dziewczynę, ale ona daję mi przy okazji mnóstwo problemów. Co chwile tylko ją pilnuje albo ogarniam za nas dwóch. Co ja mogę zrobić?

- Zerwać. - Odpowiedział natychmiast, na co się zaśmiałem.

- Nie dam się tak prosto, niemniej jednak jest dla mnie wszystkim...

- Nawet ciężarem.

- Nie łap mnie za słówka. - Warknąłem. - Czy jest sens poddawać się, gdy się kogoś kocha? Od razu trzeba skreślić i nic nie wnieść? Czy na tym polega miłość? Na stwierdzeniu, że wady mi nie odpowiadają?

- Tak, ale nie można przeginać w drugą stronę. Jeśli ktoś jest dla ciebie ciężarem, to lepiej dać mu po prostu odejść, bo będę ciągnąć cię w dół. A ty ewidentnie jej nie kochasz. - Stwierdził pewnie, a ja byłem gotowy na zażarta kłótnie z nim. Może udałoby się go przekonać, że to ja pasuję do niej? Ale nie, już powiedziałem, że mi przeszkadza. Nie miałem pomysłu na dalszą konwersacje. Ta cisza trwała długo, za długo, a ja nie miałem na to czasu. Jeszcze muszę pilnować balu, aby nic się nie stało złego. - Pośmialiśmy się, ale to mnie nudzi. - Odparłem, znowu zatrzymując go w jednym miejscu, dokładnie tak, jak to zrobiłem za pierwszym razem. Te technika mnie jeszcze nie zawiodła.

- Co ty robisz?! Pojebało cię? - Krzyczał, na co jedynie cicho się zaśmiałem. Zacząłem go powoli postarzać, aby efekt czegokolwiek nie wziął przestał działać. Minęło kilka godzin, a on nadal był w tej formie. Już zaczynałem się podawać, ale wtem ukazały się te niebieskie kudły.

- Wiedziałem! - Zaśmiałem cię głośniej z mojego triumfu.

- Tatuś cię nie uczył, że tego dnia się nie czaruje? - Zapytał, patrząc na mnie z nienawiścią, a jego włosy intensywnie płonęły na niebiesko. Chciałem mu odpowiedzieć, ale nagle jego włosy przybrały fioletowy odcień, także wystraszony się cofnąłem o krok. Chłopak chyba też nie był na to przygotowany, bo spojrzał na to ze zdziwieniem, a potem ogień opadał formując z tego fioletowe włosy.

- A ciebie nie uczył jak panował nad tym czymś? - Teraz to ja zapytałem, biorąc do rąk jeszcze cieple pasma włosów. To znak jego nieprzygotowania. Wielki polityk wymiarów jest takim idiotą!

- Nie dotykaj tego! - Warknął, ale ja tylko za nie pociągnąłem, na co on odpowiedział krzykiem.

- Jakiś ty wrażliwy. Pewnie cię ciekawi co to w ogóle robi, co? - Mruknąłem pogardliwie, bo wiem, że on się nigdy tego nie dowie. Ale on tylko przewrócił oczami, a następnie zionął na bok tym dziwnym fioletowym płomieniem, a chwile później pojawił się w tym miejscu. Skorzystał z mojego zdezorientowania i uderzył mnie w twarz, ale tylko tyle mógł zrobić, bo natychmiast go ponownie zatrzymałem. - Haha... - Zaśmiałem się, wycierając krew z nosa. - To będzie twoje jedyne zwycięstwo dzisiaj... - Wtem on znowu próbował zrobić swoją sztuczkę, ale wrócił kolor niebieski. Bardzo szybko mu się ta moc skończyła.

- Nie zatrzymasz mnie na wieki.

- Owszem, nie zatrzymam. Jedyne co mogę zrobić to... - Otworzyłem okno, by potem posadzić jego ciało na parapecie. - Nawet w najskrytszy snach nie spodziewałbym się, że cię pokonam i zajmę twoje miejsce.

- Nie zrobisz tego. - Spojrzał mi w oczy, ale ja nic nie odpowiedziałem, a popchnąłem go, aby w końcu opuścił moją szkole. Liczyłem na posilenie się jego strachem i krzykiem, ale zastałem tylko smutną ciszę. Westchnąłem nieusatysfakcjonowany, ale nie rozmyślałem nad tym za długo, tylko wróciłem na mój bal.

~*~

Po paru wybuchach pogodziłem się z faktem, że na drugi dzień po prostu wyląduje w szpitalu. Tego było za dużo, zastanawiałem się, czy po prostu się nie poddać, bo zaczynałem słyszeć jakieś szepty i widzieć cienie idące w moja stronę. Byłem przerażony tym co widzę, ale twardo udawałem, że jest dobrze. Miałem wrażenie, że gdy jeszcze raz użyje mojej mocy, to one mnie pochłoną. Nawet jakbym w sumie chciał, to już nie miałem siły. Tego było tak dużo, nie nawet nie byłem w stanie zatrzymać czasu. Pewna cześć mnie się cieszyła, bo mógłbym takiej ilości duszy przyczepionej do mnie po prostu nie przeżyć. Teraz byłem jedynie skupiony na tym, aby Karolina złożyła mi przysięgę, bo bez tego cały mój wysiłek nie miał sensu. Próbowałem również te duchy „udobruchać", składając im hołd. Inne po tym znikały, a inne zostawały. Musiałem więc w to grać dalej. Wybuchy ustały, także oni widzą moją słabość. O to chodziło przez ten cały czas. Jeszcze nie mogłem podejść do Karoliny, bo co chwila robiła sobie zdjęcia z tym durnym blondynem. Chciałem, aby ten dzień się skończył, bym pobył tydzień w szpitalu szczęśliwy, że zawarłem z nią ten pakt. Muszę do niej zbliżyć, aby coś od niej dostać. Może dam radę coś zrobić, cokolwiek.

~Per Candy'ego~

Leżałem w krzakach, czując porażkę. To po prostu koniec. Jedyne co mogę zrobić, to wrócić do domu i liczyć, że Jason i Papyt zrobią wszystko za mnie. Przynajmniej odciągnąłem Harryego na chwilę od Karoliny. Może moja nieodpowiedzialność coś dała. Ja... Nie mogłem się powstrzymać przed niegadaniem z nią. Jak ja nie byłem sobą, to ona tak lekko rozmawiała ze mną o dosłownie wszystkim. Leżałem tak na tej ziemi, ale w końcu wstałem rozciągając się po upadku. Jednak moja moc ducha jest skarbem. Westchnąłem i wróciłem do samochodu, usiadłem na miejscu kierowcy, patrzyłem na pustą przestrzeń. Ostatnio łapie jakieś depresyjne nie wiem co. Oby tylko nie mnie wzięło, teraz gdy muszę walczyć. Chce walczyć, to nie czas na moje wymysły... Skup się. Wszystko sobie wymyślasz, to w tylko wymówka, bo nie wiesz co robić. Poklepałem się po twarzy. Zmusiłem się do wstania. Chodzenie w kółko dobrze mi zrobi. Jak to mówią? Najlepszym lekiem na smutki jest bieganie? Pokręciłem się po okolicy, a następnie już z kompletnych nudów otworzyłem bagażnik. Może został jakiś alkohol z wczoraj? Szperałem po tym brudnym schowku, aż nie trafiłem na dziwne pudełko. Nie pamiętałem po co mi one, więc je otworzyłem. W środku był strój i maska Blue Lightera wraz z czarną farbą na odrosty i soczewkami.

- Haha... - Zaśmiałem się smutno. - Ona nigdy się nie dowiedziała... - Powiedziałem sam do siebie, a potem uderzyło mnie dziwne gorąco. Spojrzałem na zegarek, za piętnaście minut wybija północ, a po północy spełniają się te pierdolone życzenia. Nie mogłem uwierzyć, że leżałem w tych krzykach prawie dwie godziny. Serio coś nie tak ze mną ostatnio.

~Per Karol ~

- Harry, gdzie byłeś? Wszędzie cię szukałam. - Złapałam chłopaka za ręce, aby móc z nim zatańczyć. Było mi przykro, że przeze mnie był zły na tego ochroniarza, dlatego chciałam resztę nocy spędzić tylko z nim. Byłam cały czas zajęta albo ktoś mnie filmował, robił zdjęcia, lub chciał tańczyć i rozmawiać. Gdy tylko próbowałam go znaleźć, to albo go nie mogłam dostrzec, albo właśnie ktoś mnie zajmował. Jednak w końcu, trzymałam go za ręce. Tak się zmienił przez ten czas. Byłam zauroczona jego dobrocią. Jeszcze nigdy nikt nie dał mi tyle cierpliwości i wsparcia, mimo naszych ciężkich początków. Dostrzegłam w nim moją szanse na lepsze życie. Powoli do mnie docierało, jaki Błękitek był dla mnie toksyczny, gdy co chwile oczekiwał mojej zazdrosnej atencji. Cały czas musiałam o niego walczyć, a on jak widać nie potrafi walczyć o mnie. - Chce z tobą spędzić resztę nocy... - Powiedział jakoś automatycznie, choć wcale nie miałam tego na myśli. Znaczy miałam, ale... Nie tak bezpośrednio.

- Ja również tego chce. - Odparł przyciągając mnie do siebie. Czułam się dziwnie z jego bliskości, ale po chwili to zaakceptowałam i wtuliłam się bardziej do niego, słysząc jego szybkie bicie serca. To było bardzo ciekawe uczucie, jakbym w końcu była na swoim miejscu. Nie umiałam tego opisać, ale czy nazwałabym to miłością? Czy ja zaczynam się zakochiwać w swoim... wrogu? Może tak miało być i to nas połączyć? Nie, a może? - Teraz będzie tylko lepiej, bo moim życzeniem jest to, abyś nie mogła mnie opuścić. - Jak to romantycznie brzmi. Pomyślałam od razu, nie chciałam go już puszczać, ale wtem jakaś para na nas wpadła, a mnie pociągnęło coś za nogę tak, że znalazłam się przy ścianie. Dlaczego nie mogę zostać z nim chociaż na chwile? Dopiero co udało mi się go znaleźć, już nie wiadomo co mnie przyciągnęło!

- Co jest? - Złapałam się za głowę, a potem spojrzałam w górę. Przez chwile mi coś bardzo dziwnego mignęło na rusztowaniu. Mrugnęłam parę razy, a potem przetarłam nogę, na której były dziwne ślady. To było bardzo podejrzane, chciałam wrócić do Harrego, ale wtem znowu coś dziwnego mignęło mi na tym rusztowaniu na suficie. Wyglądało bardzo znajomo. Wielki zegar wskazywał na za dziesięć dwunasta, także zdążę to sprawdzić i wrócić do chłopaka. Muszę mu coś ważnego powiedzieć, więc nie muszę się z tym spieszyć. Myślałam o tym od kiedy opuściłam Błękitka.

Nie miałam czasu, więc zrobiłam się niewidzialna i przeniknęłam przez tłum, a gdy byłam za drzwiami, to szybko tą moc wyłączyłam, bo ponoć dziś nie wolno. Schody na górę były po drugiej stronie korytarza, a potem pierwsze drzwi na lewo. Pobiegłam w tą stronę, ale w między czasy dziwne coś pojawiło się przy innych schodach. Warknęłam zła, biegnąc za tym czymś. Miałam nadzieje, że nie zajmie mi to długo, bo na dole czeka chłopak, z którym mam wielkie plany. Miałam zbyt dużo czasu, by teraz to zaprzepaścić i naruszyć jego dobroć. Zbyt dużo łez zmarnowałam, by się cofać, choć ciekawość jednak zwyciężyła. Przez chwile miałam w głowie to, że powinnam to zostawić i jak najszybciej wrócić do demona, ale wtedy na szczycie zobaczyłam jego. Moje poprzednie myśli zniknęły.

- Blue Lighter...? - Wyszeptałam zaskoczona, ale wtem usłyszałam wołanie Harryego. Odwróciłam się do tyłu, ale wróciłam wzrokiem do mężczyzny w masce. On gdzieś poszedł w głąb korytarza. Miałam przez chwile wahania, ale gdy on zaczął znikać w ciemności to ruszyłam w jego stronę. - Czekaj! - Krzyknęłam do niego, ale wtedy głos Harrego stał się głośniejszy wraz z jego krokami. Czułam się dziwnie, bo powinien już dawno użyć swojej mocy i pojawić się przede mną. Zastanawiało mnie to, ale wtedy słyszałam głośny wybuch albo nie wydawało mi się. Całą tą noc słyszę dziwne wybuchy, jakby ta szkoła była w zaminowana, ale to potem ustaje, więc nie przejęłam się i biegłam dalej za tym dziwnych typem, który zaczął wchodzić po drabinie na strych. A ja oczywiście weszłam razem z nim. Szkolny strych był bardzo zakurzony, dokładnie jak wtedy, gdy byłam w mojej byłej szkole. Kichnęłam, ale wtem zostałam wciągnięta do jakieś wielkiej skrzyni, a potem zamknięta na kłódkę. Chciałam krzyczeć, bo jestem w trumnie z zamaskowanym mężczyzną, ale on zacisnął mi rękę do ust.

- Cii... - Uciszył mnie, a ja pokiwałam głową. Jedynym źródłem światła były moje oczy, które delikatnie rozjaśniały maskę Blue. Powoli oddychałam, ale wtedy ktoś jeszcze wszedł do pomieszczenia.

- Karolino, ty kłopotliwa suko, gdzie ty jesteś!? - Wydarł się, maksymalnie wkurzony Harry. Poczułam ukucie w sercu, gdy mnie tak nazwał. Przez te dni godziłam się z myślą, że Candy po mnie nie przyjdzie i to nasz koniec. Dopytywałam się, dla pewności, czy nie przyjdzie, bo chciałam wiedzieć, czy mój tok myślenia jest słuszny. Długo chodziłam zamyślona i dużo rozmawiałam z przyjaciółmi, aż nie postanowiłam... Chciałam o północy Harremu zaproponować chodzenie, bo zrobił dla mnie tyle, ile nikt. Wydawało mi się, że może w końcu ktoś się o mnie troszczy o tak... - Została minuta! Wyjdź, bo cię po prostu zabiję! Jak nie zrobię tego paktu, to przysięgam, że to zrobię! - Krzyczał dalej coś kopiąc. Dalej krzyczał i przeklinał mnie tyle, na ile pozwalały mu płuca, jednak w końcu było słychać, że wychodzi, a ja się po prostu rozpłakałam. Tego było za dużo.

- Wiesz co? Dziękuję, że chociaż ty mnie ratujesz, gdy mam kłopoty. - Wyszeptałam w stronę Blue Lightera. - Myślałam... Ja nie wiem, co myślałam... A skoro jest północ za kilka sekund, to mam życzenie, abyś mi pokazał kim jesteś. - Na te słowa chłopak westchnął, ale nic nie zrobił w tym kierunku, tylko otworzył skrzynie. - Nie możesz teraz wyjść... - Złapałam go za rękę, a potem zdjęłam maskę, on teraz mógł zobaczyć dokładnie jak wyglądam, poza tym Harry zostawił włączone światło. - Właśnie dowiedziałam się, że chłopak, który się o mnie troszczył mnie nienawidzi. I nie wiem jakie miał wobec mnie plany. Myślałam, że on jest dla mnie, a nie mój były, który o mnie nie walczył. Dlatego proszę, zrób dla mnie tą mała rzecz. - On rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby szukał wymówki, ale znowu ciężko westchnął. Czekałam w oczekiwaniu na jego ruch, ale w końcu jego ręką dotknęła maski, powoli ją zdjął z wahaniem. - Bartek...? - Zapytałam bardzo zdzwiona, ale wtedy on zdjął soczewki ukazując swoje różowe oczy. Niczego z niego nie rozumiałam, co to miało znaczyć...? Po paru sekundach jego włosy zaczęły się zażyć, a z czarnego powstał błękitny.

- Tak, to byłem ja przez ten czas. - Odrzekł Błękitek. - Nie mówiłem, bo byś rozpoznała mój głos... Rozumiesz. - Pokiwałam głową. On mnie nigdy nie zostawił, zawsze był ze mną... Nie wiedziałam co powiedzieć, byłam w zbyt dużym szoku, że on to on. Jeszcze wychodzi na to, że był Bartkiem? Ale przestał nim być? W sumie, dlaczego? Co się stało? Jeszcze ta zmiana Harrego, ja nie wiem, gdzie jestem i kto jest kim. - Wrócisz ze mną do domu? - Zapytał po długiej ciszy, a ja ponownie pokiwałam głową. Potrzebowałam czasu, aby to uporządkować, ale jednak... Cieszyłam się. Błękitek dbał o mnie zza cienia, to takie... Głupie, ale i słodkie.

~Per Candy'ego przed balem~

- Mam być ochroniarzem, który właśnie kończy studia? – Zapytałem kończąc piątego szota wódki. Byłem w małej rozsypce, więc chciałem jakoś odlecieć i nie myśleć o Noe, Benie, Belli i tym dziwaku.

- Dokładnie. Wszystko poszło gładko, on nawet nie wie, że ma problemy, które możemy rozwiązać. – Przyznał dumny Jason, a ja wlewałem sobie kolejnego szota. Ten gorzki smak odsuwa mnie od myślenia o tym samym gównie, w którym jestem.

- Ja tak tęsknie... - Wyszeptałem, czując, że zaraz się rozryczę. Może to przez smak, który wypala mi język, może to, że chce się przytulić? Nie wiem.

- Dostaniesz ją za dwa dni, nie panikuj! Jutro ładnie połknij leki od Jacka i staw się o osiemnastej i niczego nie odjeb! – Prawie mi groził Papyt, który też był delikatnie wstawiony. – Widzieliście jego minę? Jak im mówiłem o tym, no takim kurwa kwadratowym?

- Gościu, nie było nas tam. – Jack przewrócił oczami, a Papyt zaczął się śmiać.

- Ale widziałeś? – Dopytywał.

- Ta... - Mruknąłem poddając się, na co chłopak uśmiechnął się bardzo szeroko. Cudownie, że to daję mu szczęście, gdziekolwiek on teraz nie jest.

Co za cudowne uczucie, napić się i czuć się takim wolnym. Można powiedzieć wszystko, zrobić wszystko, a potem się z tego śmiać, gdy podłoże się rusza. Wszystko wtedy wydaję się tysiąc razy śmieszniejsze. Wtedy nie myśli się o niczym, tylko o tym jak bardzo jest dobrze. Nie ma obaw, tylko wolność. Ludzie, których widzi się pierwszy raz stają się przyjaciółmi, którym możesz powiedzieć wszystko, a oni nie będę się śmiać z ciebie, a z tobą.

Albo pijesz i wszystko wygląda gorzej i wpada się w stan depresyjny. Piję i nie czuję przyjemnego, słodkiego zapachu, tylko gorzkość, bo nie zasługuje na napicie się soku czy coli, czy czegokolwiek. To jak ze słuchaniem smutnej muzyki, gdy jest się smutnym, bo tylko na muzyka może ci powiedzieć ''jestem z tobą i czuję to samo''. Smucicie się razem. Pije tak, bo mam marna nadziej, by poczuć to niewinne uczucie, że świat kręci się wokół. Tymczasem ja, czuję, że prędzej się zrzygam, niż poczuje tą delikatną radość. Piję dalej. Boli mnie głowa, bardzo mnie suszy. W moim ciele jest bardzo gęsty alkohol, który potrzebuję rozcieńczenia, ale jakoś z własnej woli wole tak się torturować aż czegoś pozytywnego nie poczuję. Zamykają mi się oczy, widzę światła i postacie. Może coś mówią? Nie wiem co, to brzmi jak szepty, ale takie głośne? Zamulone, mam wrażenie, że wiem co to, ale mój mózg nie potrafi tego przełożyć tak, abym to zrozumiał. Jakbym miał pamięć złotej rybki, wiem i zapominam. Tak w kółko. Po omacku sięgam go więcej, ja chcę tylko radości... Niech to w końcu do mi ukojenie. Czuję się jak Ben, gdy były z niego wysysane te dobre uczucia.

~*~

Obudziłem się w wannie w swoich własnych rzygach z przeraźliwym bólem głowy. Nie chciałem się ruszyć, mimo, że te rzygi stawały się zimne i całe mnie obklejały. Miałem w głowie to, że nie mam zamiaru się ruszyć, a trwać tak jak jest. Zapachy do mnie nie docierały, nawet nie miałem jakiegoś konkretnego czucia. Byłem tak znieczulony, że mógłbym przysiąc, że leże teraz w bardzo wygodnym łóżku. Bolały mnie oczy od ich obracania po każdej stronie łazienki. Nie wiedziałem, ile tak siedziałem, ale ruszyłem się dopiero, jak zaczęły mnie boleć plecy, a zapachy zaczęły mnie drażnić. Wtedy odkręciłem wodę, aby to z siebie zmazać, ale nadal trwałem z włączoną wodą, która po mnie leciała.

- Co się ze mną dzieje? – Mruknąłem bardzo zachrypniętym głosem. Zmusiłem się jakoś do umycia, bo nie chciałem już siedzieć w tej łazience, plus miałem masę roboty do zrobienia.

Wyszedłem z łazienki i ku mojemu zaskoczeniu było godzina piętnasta.

- Jack! – Zawołałem chłopaka, ale potem zacząłem kasłać. Moje gardło nie było na to gotowe i chyba je zdarłem.

- Jestem. – Odpowiedział, wychodząc z kuchni. – Już ci lepiej? Całą noc rzygałeś. – Wzruszył ramionami.

- Tak. – Mruknąłem, czując, że głos mi się nie naprawi w ciągu następnych paru dni. Wziąłem z kuchni butelkę wody i ją praktycznie natychmiast wypiłem, a to było dla mnie jak spacer po deszczowych chmurkach. – Jezu... Muszę się zbierać, prawda?

- Racja. Mam dla ciebie już dawkę, ale ona zadziała trochę inaczej, bo nie miałem już składników...

- Co masz na myśli? – Zapytałem, nie wiedząc co mogę się po nim spodziewać.

- Mogłem zrobić dwie dawki, które by się skończyły po około trzech godzinach, albo taką, która by się utrzymała na dwa dni. Miałem nadmiar w godzinach, a to się waży tylko raz. Dla Jasona i Papeta mam... Myślałem, że Harry będzie chciał cię zobaczyć na imprezie, a nie można tego dzielić. – Zaczął się tłumaczyć, ale ja machnąłem na to ręką.

- Po prostu mi to daj, muszę się jeszcze przyzwyczaić do mojego oblicza, gdzie miałem dwadzieścia pięć lat... Chwila, ja tego przecież nie dożyłem... Jak bym wyglądał jako...?

- Mnie nie pytaj, tylko to weź. – Podał mi szklankę.

- Ale będę w formie ludzkiej?

- Tak, nie zadawaj pytaj tylko do dna. – Nalegał. Wziąłem głęboki oddech i wypiłem to coś duszkiem. W głowie miałem tysiące myśli, jak będę wyglądać, ale w duchu byłem szczęśliwy, będę wyglądał tak, jak wtedy, gdy mnie zabito. To byłoby bardziej przytłaczające, ale myślę, że nie da się mnie bardziej złamać.

Continue Reading

You'll Also Like

14.2K 643 25
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
54.6K 1.9K 118
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
645K 1.9K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
117K 8.8K 54
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...