Take me to the Neverland

By roxianina

126K 8.5K 14.2K

„Bo...wszystkie dzieci dorastają. Tylko...jedno nie." „Skakaliśmy i śmialiśmy się. Bose stopy odbijały się o... More

Dla nowych czytelników :)
1 | Czas codzienności ✅
2 | Nibylandia potrzebuje pomocy
3 | Polecimy do Nibylandii ✅
4 | Alex ✅
5 | Zaginieni Chłopcy ✅
6 | Naleśniki i norka ✅
7 | Kiedyś była tu dziewczyna i to była moja siostra ✅
8 | Pierwszy trening ✅
9 | Centaury ✅
10 | Różowa bielizna ✅
11 | Kretyńskie moce ✅
12 | Prawdziwy arsenał młodego mordercy ✅
13 | Piraci ✅
14 | Skrytki ✅
15 | „ Felix, nie! Proszę!"
16 | To był Cień
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67 | Czemu kradniesz mi chleb?"
68 | „Przynajmniej nie ma Petera Sretera"
69 | „...tu musi być ta...ta finezja. Musi być zawarta"
70 | „Wynoś się stąd!"
71 | „Jeśli chcesz wygrać z chłopem, musisz walczyć jak chłop!"
72 | „Ludzie, którzy się kłócą wcale nie muszą się nienawidzić."
73 | Bal
74 | „Takie były zasady gry!"
75 | „Nie mogę latać!"
76 | „A mogłaś za mnie wyjść"
77 | „Tęskniliście?"
78 | „Ma atak paniki"
79 | „Czuję, że ciagle się oddalamy"
80 | Bagheera
81 | Rekin
82 | "Kot z Chesire"
83 | „Pragnę czegoś, czego najbardziej w świecie pragnie Shere Khan"
84 |" Arielka, prawda?"
85 | bardzo niespodziewany rozdział
86 | Podwieczorek u Szalonego Kapelusznika
87 | Mała syrenka. Wyjście.
88 | Spotkanie
89 | Rozwiązanie akcji smoka powietrza
90 | powrót do domu
91 | home sweet home
92 | Świąteczne przygotowania
93 | Wigilia
94 | przygotowania do sylwestra
95 | SYLWESTER 🥳
96 | Dalsze problemy naszego świata. Wolę Nibylandię.
97 | Kino
98 | śmiech przez łzy
99 cz. 2 | Podjęłam deyzję.
100 | Prolog
101 | Milter + życzenia i rady do egzaminu!
102 | odbicie
103 | karczma
104 | skubany
105 | topielce
106 | wyspa na wyłączność
107 | Terapeutyczne rozmowy z psycholem
108 | Peter zas jest nieszczery, a jego ego przerasta wszelkie wyobrazenia
109 | DZIEJE SIE UAUSUSUS
110 | oblivion
111 | przygotowania
112 | Ceddar
113 | uczucia bywaja jednostronne
114 | duzo spicy
115 | Peter zgłupiał
Info
117 | miecz
118 | hipokryzja
119 | przypał
120 | statek
121 | Sashabella
Info
122 | impreza u syren
MEGA WAZNE PYTANIE
123 | przełom?
124 | Nie mam siły do Petera
125 | koniec czegoś, co nigdy nie miało początku
126 | odpoczynek
127 | akcja
128 | zwiedzanie i skręcanie karku
129 | miasteczko
130 | karczma
Insta
131 | podziemne źródło

99 | nocny wypad

825 60 234
By roxianina

*Przesunąć zdjęcie w bok. Zalecam włączenie muzyki z multimedii i słuchawki*

*rozdział jest BARDZO długi, więc przygotujcie sobie herbatki, czy coś :))"

Wendy P.O.V.

Poderwałam się z łóżka i natychmiast wyszarpałam nóż spod poduszki.

Odbezpieczyłam broń i uniosłam ją gotowa do ataku.

— Kto tu jest? — spytałam, jakby spodziewając się, że porywacz, złodziej lub morderca odezwie się do mnie i przedstawi.

— Zbieraj się — usłyszałam stanowczy głos, na którego dźwięk wywróciłam oczami. Zaraz potem rozległ się dźwięk szurania obok mojego biurka i z ciemności szybko wyszedł Peter.

Natychmiast starłam łzy. To były paniczne ruchy w przerażeniu, żeby nie pokazać słabości. Zdarłam je z policzków, zostawiając czerwone ślady. Ale ważne, że nie było widać tego, jak miękka jestem.

— Dlaczego ryczysz? — założył ramiona na piersi.

Kurde.

— Wynoś się — powiedziałam twardo i wyminęłam go, idąc w kierunku szafy. Ja także będę stanowcza.

Wybrałam pierwszą lepszą czarną koszulkę i wciągnęłam ją na siebie, żeby nie stać przed nim w bieliźnie. Odłożyłam nóż na biurko i zmroziłam zielonookiego wzrokiem.

— Weź bluzę, ubierz jakieś gacie i idziemy — powiedział zupełnie poważnie.

Spojrzałam na niego, jak na kompletnego debila. Zerwałam z nim znajomość. Powiedziałam, że go nienawidzę, a on przyłazi mi przez okno do pokoju i jakby nigdy nic, probuje wyciągnąć z domu.

— Pogrzało cię? Nie chcę cię widzieć. Wyjdź stąd — pchnęłam go, chcąc wyrzucić na balkon, a następnie tam zamknąć. Nie chciałam n i k o g o widzieć. Chciałam być sama ze swoją winą.

Odepchnął mnie zdecydowanie za mocno i podszedł do mojej szafy. Wyciągnął czarne jeansy i różową zupełnie nie pasującą bluzę. Rzucił nimi we mnie i kazał ubrać.

— Wynoś się.

— Dlaczego ryczysz?

— Nie ryczę — warknęłam — Nigdzie nie idę. Nie chcę cię więcej widzieć. Nie wyraziłam się jasno? — Nie mogłam zrozumieć genezy jego przybycia.

— Ja też ci mówię wiele rzeczy, ale jesteś odporna na rozkazy i bodźce.

Otworzyłam szeroko oczy, a ręce opadły mi niemalże do ziemi.

Nie no, nie wierzę.

— Wiem, że nie jesteś w humorze, ale chodź.

— Czego nie rozumiesz? Mówiłam ci, że mam cię dosyć i nie chce mieć z tobą nic wspólnego! Wynocha stąd albo zawołam tatę.

Wywrócił oczami.

— Kupię ci lody.

Uniosłam na niego spojrzenie i założyłam ramiona na piersi. Wtedy zrozumiałam, z jak wielkim debilem mam do czynienia.

— Jest pierwsza w nocy.

— Więc zamknij łeb, bo obudzisz wszystkich.

Zacisnęłam zęby.

— Idziemy — podszedł do mnie — Ubierz się.

— Nie — pokręciłam stanowczo głową — Wyjdź stąd — testował moją granicę cierpliwości. Byłam bardzo nie w humorze po pogrzebie i po ogromnej, pierwszej takiej kłótni z Zackiem. Chciałam pobyć sama, a gdy tylko myślałam o dzisiejszych wydarzeniach, w gardle rosła mi gula.

I przyszedł on - toksyczny gnój, który rozlał się w moim życiu.

Peter także zacisnął zęby. Wziął moją bluzę do rąk i wcisnął mi ją na głowę.

— Co ty robisz?? — próbowałam walczyć, ale kołnierz zacisnął mi się na szczęce. Zielonooki przecisnął mi materiał przez głowę i poprawił tak krzywo, że wyglądałam, jak uciekinierka szpitala psychiatrycznego.

— Spodni ci nie ubiorę.

— Wyjdź.

— No, to spróbuję.

— NIE! — zaprotestowałam. Sytuacja była absurdalna — TATO!!! — wydarłam się na cały dom i rzuciłam się do wyjścia z pokoju. Peter natychmiast dopadł mnie we framudze drzwi i zasłonił usta, śmiejąc się donośnie.

Zatrzasnął drzwi z hukiem nad moją głową.

Uderzyłam go z całej siły łokciem w żebra, ale nie zareagował.

— Od kiedy z ciebie taki konfident? — przycisnął mnie do ściany i odgrodził wszystkie drogi ucieczki rękami przy głowie — Sandy, dlaczego ryczysz? — Zrobiło mi się słabo, a w nogach jakby straciłam czucie. Motylki w brzuchu zaczęły zjadać moje narządy, a ja miałam ochotę je wymordować.

— Nie ryczę — wycedziłam przez zęby. Skłamałam. Kłamstwo to słabość. Strach przed prawdą.

Odwróciłam wzrok. Nie chciałam pokazać słabości i kłamać, że nic się nie dzieje, skoro dzieje. To zwyczajnie nie była jego sprawa.

— I tak nie zrozumiesz, bo brak ci uczuć ludzkich. Dlatego proszę cię, żebyś wyszedł i już nigdy nie wrócił. Lećcie sami do Nibylandii. Ja tu zostaję. Miło było poznać, ale fajnie też pożegnać.

Chciałam tu zostać. Tutaj było mojej miejsce. Jutro przecież wracam do szkoły, przede mną drugie półrocze, muszę ponadrabiać materiał i dogadać się z Zackiem.

Ani mi się śni Nibylandia teraz.

— Ubierz się i idziemy.

Nie, on jest zdecydowanie za blisko.

— Jak do ciebie mówić, żeby coś dotarło do tego pustego łba?! — z całej siły uderzyłam go w ramię, którym blokował mi drogę ucieczki, a następnie podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież.

— Zapraszam pana. Ja mam dość problemów — gestem dłoni pokazałam mu, że ma wyskoczyć.

Patrzył na mnie dłużej, następnie zagryzł policzek od wewnętrznej strony i po wywróceniu oczami, wrócił do mnie spojrzeniem.

— Jak pójdziesz, to pogadamy o sylwestrze.

Zastygłam w miejscu. Właśnie na ten temat czekałam od prawie tygodnia. Peter omijał go perfekcyjnie i przecież tłumaczył się, że nic nie pamięta.

To byłby idealny moment, żeby już finalnie zerwać kontakt. Wyjaśnimy sobie wszystko, on wróci na stare śmieci, już więcej się nie zobaczymy, a moje życie w końcu się ułoży.

— No miło, że amnezja się wycofuje. To niepokojące, żebyś w tym wieku miał sklerozę.

Niechętnie wciągnęłam na siebie jeansy, ale bluzę zrzuciłam i wymieniłam na inną zieloną.

— Wiesz...jestem trochę starszy, niż myślisz.

Na wszelki wypadek wzięłam nóż z biurka, zabezpieczyłam i razem z telefonem włożyłam do tylnej kieszeni.

Związałam włosy w kucyka.
— Ale tylko na chwilę.

— Więcej z tobą nie wytrzymam.

Wywróciłam oczami.

Wyszłam na balkon i złapałam się poręczy. Mieszkałam mimo wszystko na piętrze, a mój dom nie należał do najmniejszych.

— Trochę wysoko — powiedziałam pod nosem. Mimo wszystko, wychyliłam się i obmyślałam plan, w jaki bezpieczny sposób mogę dostać się na chodnik.

— Serio? — usłyszałam za plecami. Nie zdążyłam się nawet odwrócić, gdy straciłam grunt pod nogami.

Zaczęłam spadać i to z takim rykiem, ze słyszało mnie chyba pół miasta. Okropne motylki objęły mój żołądek, a gardło się zdarło. Byłam pewna, że zaraz skończę rozplaśnięta na ulicy.

Nagle poczułam uścisk na łokciu, który pociągnął mnie w górę na tyle, że jakimś cudem wylądowałam na nogach. Próbowałam uspokoić oddech i bicie serca, ale to nie był koniec wrażeń. Poczułam lodowate ręce na udach, które podniosły mnie i posadziły na czymś.

— Ty naprawdę jesteś chory.

Spojrzałam pod siebie i zdałam sobie sprawę, że siedzę na  m o t o r z e !

— Co to jest?! — zerwałam się z miejsca. Nie odpowiedział, tylko poprawiał pasek zapięcia w czarnym kasku — Skąd go masz?

— Nie interesuj się.

— Ukradłeś go?

— Pożyczyłem.

— Ukradłeś? — dałam nacisk na sposób pozyskania maszyny, chociaż nie miałam co do niego żadnych wątpliwości.

Nie uzyskałam odpowiedzi.

— Czyli ukradłeś... — powiedziałam sama do siebie pod nosem — Mama mnie zabije... — szepnęłam. Będę jechała na motorze, a do tego kradzionym. Grabię sobie, a nieodpowiednie działania kumulują się na moim koncie.

— Więc uciekamy.

Podszedł do mnie i pchnął tak, że z powrotem usiadłam. Złapał mnie mocno za biodra i szarpnął w swoją stronę. Wstrzymałam oddech, a już zwłaszcza, gdy nie zabierał kończyn.

Zapomniałam, jak się oddycha.

— Zabieraj te łapy.

To niepojęte, jak bardzo twoje myśli różnią się o czynów.

Cicho bądź.

Czułam się źle. Po raz kolejny dałam komuś przekroczyć moją strefę komfortu i porzuciłam własne założenia. Jeszcze pare minut temu, nie myślałam nawet przez sekundę o Peterze, bo czułam do niego aż taką niechęć. Teraz walczę z motylkami w brzuchu, bo ma łapska na moim ciele. To jest żałosne. Naprawdę. Jestem sobą zażenowana.

— Zabieraj je.

Bez słowa poluzował kask i wcisnął mi go na głowę, przy okazji gniotąc wszystko, co było na drodze. Włosy rozczochrał, poharatał uszy, ścisnął czaszkę, a na koniec uszczypnął skórę przy zapinaniu klamry.

— Weź to ode mnie — zaprotestowałam i spróbowałam rozpiąć pasek kasku — Ty go powinieneś ubrać.

— Nic mi nie będzie — rzucił ironicznie i wsiadł za kierownicę.

— A co, tak się boisz, że coś mi się stanie? — prychnęłam. Dobrze wiedziałam, że nie ma w tym takiego interesu. On coś chciał. Albo coś zrobił. Nigdy w życiu nie byłby dla mnie miły.

— Martwa nie pomożesz w zabiciu Cienia.

Zmrużyłam oczy i westchnęłam.

— Próbujesz mnie przeprosić?

— Niby za co? — zaśmiał się pod nosem z ogromną pogardą.

Spięłam się i zmarszczyłam brwi. Jak nie miał za co? Mogłabym do rana wymieniać jego winy i wciąż nie starczyłoby mi czasu. Miał mnie za co przepraszać. Powinien nawet klęknąć i błagać mnie na kolanach o wybaczenie.

Dobrze jednak wiedziałam, że to nigdy nie nastąpi.

Zagotowało się we mnie i zachciałam zsiąść z pojazdu. Nawet wystawiłam nogi, ale Peter zajął miejsce kierowcy i trzepnął mnie w ramię, żebym usiadła.

Postanowiłam mu darować, bo i tak nie powinnam z nim nigdzie jechać i to moja wina, że wymiękłam.

— I jak mam się niby utrzymać? — spytałam. Przytulić go nie zamierzałam. Nie było nawet takiej opcji.

— Mogę cię przywiązać.

Przymknęłam oczy.

— Nie, to nie. Twój problem — wzruszył ramionami i wcisnął pedał gazu.

Z mojego gardła wydobył się krzyk, gdy prędkość niemal zrzuciła mnie z pojazdu. Nieświadomie zacisnęłam ramiona na brzuchu zielonookiego i zdając sobie z tego sprawę, zerwałam je. Prędkość jednak natychmiast zmusiła mnie do ponownego przytulenia Petera.

Cholera.

Westchnął, ewidentnie niezadowolony bliskością. Spróbował zerwać uchwyt, ale tym razem ze szczerej złośliwości, zacisnęłam ręce.

Nagle poczułam się strasznie dziwnie. Było to jednak cudowne uczucie.

Ogromna wolność przebiegła przez moje ciało. Styczniowy wiatr przebijał materiał bluzy, przechodnie i miasto rozmywali się w smugi. Co chwilę traciłam równowagę, którą następnie po przyspieszeniu serca, odzyskiwałam. Powodowało to skoki adrenaliny. Czułam zapach wolności. Czułam zapach dzieciństwa i zabawy.

Włosy rozwiewały mi się we wszystkie strony. Przylgnęłam do Petera i zamknęłam oczy.

Człowiek jest najbardziej wolny, gdy się zagubi.

Zadawanie się z Peterem było ogromnym zagubieniem.

Ale...chyba mi to nie przeszkadzało.

O nie.

***

— I gdzie te obiecane lody? — spytałam, unosząc brwi. To było komiczne, że proponował mi jedzenie o drugiej w nocy.

Co jeszcze śmieszniejszego, był styczeń, a ja stałam w grubej bluzie i jeansach. I nie marzłam, a gdyby tego było mało, wokół mnie nie topniał śnieg. To było podejrzane.

— Wiesz gdzie jest jakiś sklep? — spytał Peter wpychając ręce do kieszeni ciemnozielonej bluzy — Całodobowy — zaznaczył śmiejąc się pod nosem.

— W sensie monopol? — powiedziałam obojętnie, ale chłopak się zaśmiał.

Mi nie było do śmiechu. Ani trochę. Czułam się osaczona, zmuszona do czegoś, zaatakowana i zirytowana. Naprawdę chłopak działał mi na nerwy i nadchodził moment strzelenia mu w twarz. Za wyciągnięcie mnie z łóżka, groźby i pobicie.

— Pogadajmy o sylwestrze i odprowadź mnie do domu — poprosiłam twardo, na co chłopak wywrócił teatralnie oczami, ale w jego wydaniu to było atrakcyjne, a nie irytujące.

Wendy, weź się ogarnij, bo się wstydzę za Ciebie.

Wiem, ja też.

— Wiesz, czy nie? — warknął.

— Nie wiem — skłamałam — Dlaczego mnie pocałowałeś? — postanowiłam sama zacząć na ten temat.

— Sprawdzę na google maps — zignorował mnie.

— Peter — powiedziałam i położyłam rękę na jego telefonie, zasłaniając ekran. Chłopak zacisnął szczękę, ale spojrzał na mnie.

— Bierz tą łapę — złapał moje palce i strzepnął je z urządzenia.

— Dlaczego mnie pocałowałeś? — spytałam po raz drugi.

— Nigdy się nie całowaliśmy.

— Mam ci zdjęcie pokazać? — prychnęłam. Lubiłam stać na znanym gruncie i wiedzieć, co się wokół mnie dzieje. Ale z nim się nie dało nic wyjaśnić! Niby taki odważny, ale jak już coś odwali, to od konsekwencji ucieka. A tu dużo odwalił.

Nic nie powiedział, tylko patrzył na mnie wściekły.

— Kieruj się na północ — usłyszeliśmy nagle głos nawigacji, która ryknęła z jego telefonu tak niespodziewanie, że podskoczyłam.

— Super. Chodź — nakazał mi i skierował się w dół ulicy, która biegł przez las. Była odlana z betonu, ale prawe nigdy nie jeździły tu żadne auta. Otaczały nas wysokie, zdrowe i bardzo ciemne drzewa. Mimo wszystko, było całkiem przyjemnie i spokojnie.

Przyjemnie w sensie, że się nie bałam, ale nieprzyjemnie, bo on był ze mną.

— Nie mam kasy — westchnęłam. Jak narazie, nie było sensu ciągnąć tematu sylwestra. Nie uzyskałabym odpowiedzi, a zepsułaby się atmosfera.

Z jednej strony pragnęłam wrócić do łóżka i przesiedzieć sama do rana, później zjeść coś i pójść do Zacka, żeby porozmawiać. Ale z drugiej strony potrzebowałam wrażeń. No i mimo wszystko moje delikatnie zauroczenie w Peterze błagało o spędzenie razem czasu.

Żałosne.

Nawet nie wiem, jakim cudem nie było niezręcznie. Miałam ogromne problemy z rozmową z ludźmi i często nawiedzała mnie niezręczna cisza. Tym razem tak nie było.

— Czemu nie wzięłaś kasy? — spytał.

— Nie sądziłam, że ponownie zostanę porwana — odpowiedziałam zueplnie poważnie — Kup mi coś do jedzenia.

Peter wybuchnął śmiechem tak dosadnym i głośnym, że aż się zdziwiłam
— Ta, jeszcze czego.

***

— Masz nóż ze sobą? — spytał — Czy jak zwykle bezbronna, nieprzygotowana i zdana na moją łaskę.

Chciałabym ci połamać obie ręce.

— Mam — warknęłam. Chłopak mnie denerwował. Znowu.

— Dobra. Teraz chyba powinniśmy iść w lewo — powiedział nagle, zupełnie skacząc po tematach. Tez miałam taką tendencję, ale Peter był w tym mistrzem.

— Nie.

— Jak to nie?

— W prawo. Sklepik jest w prawo. Potem za rogiem restauracji l' élégance — odpowiedziałam i założyłam ramiona na biodrach.

Chłopak przekrzywił głowę na bok
— Nie, droga prowadzi w lewo.

— Nie ty tu mieszkasz.

— Nie ty masz mapę w ręce.

— To żałosne, że sprawdzasz na google maps gdzie jest mały sklepik — skomentowałam.

— To żałosne, że jesteś taka drętwa.

— Jesteś żałosny.

— Ty jesteś żałosna. Co z tobą dzisiaj?

Westchnęłam i wyminęłam go, kierując się w prawo.

On ma jakąkolwiek czelność pytać mnie, dlaczego jestem marudna? Widziałam, że Peter ma poważne problemy psychiczne, ale nie sądziłam, że na tą skalę.

— Widzę, że się uczysz słuchać — powiedział za mną.

Odwróciłam się przez ramię i zmarszczyłam brwi
— Mówiłem, że w lewo.

— Ja idę w prawo, idioto.

— Nie, to jest lewo.

— Nieprawda?

— Prawda.

Zmarszczyłam brwi. Szybko zaczęłam analizować. Podniosłam lekko dłoń, którą piszę. Czyli wychodziłoby na to że długa to lewa. A ta lewa jest od strony drogi, którą szliśmy.

— Co?

— Co?

— Skończmy to rozmowę.

***

— Idę do sklepu. Chcesz coś? — spytał.

Uniosłam brwi i usiadłam na murku przy małym budynku. Miał obdrapane stare żółte ściany, niemal na każdym centymetrze pokryte grafitti. Okna były brudne, a zza szklanych drzwi tliło się bardzo delikatne światełko.

— Nie wyśmiałeś czasem tego pomysłu? — zaśmiałam się cicho, a moja złość jakby zaczęła się ulatniać.

— Czyli nie chcesz.

— Czekaj — wykonałam ruch ręką, żeby został — Weź mi batony proteinowe. Te wiesz które...

— Nie wiem.

— Trudno. Do tego czipsy, ale zielona cebulka. Oczywiście gumy do żucia, tik taki i może jeszcze jakąś wodę. Nieważne jaką.

— Ty, ale nie przeginaj.

Przekrzywiłam głowę i patrzyłam mu w oczy. On też tak zrobił. Sytuacja była absurdalna, a jej bezsens śmieszył mnie nieopisanie.

W końcu Peter przerwał naszą walkę na spojrzenia i wszedł do obskurnego sklepiku.

Potarłam kolana, bo zrobiło mi się trochę chłodniej.

Z nudów sięgnęłam do kamyczków, leżących obok mnie. Najpierw kilka wrzuciłam do studzienki, a następnie przycisnęłam do chodnika jednego, który wydał mi się najjaśniejszy. Nabazgrałam jakieś koślawe „W" na kafelku i zaczęłam rysować uśmiechnięte buźki, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.

Wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni i odblokowałam go.

Gdy zobaczyłam powiadomienie, serce szybciej mi zabiło, a w ikonę wiadomości kliknęłam tak mocno, że telefon wydał z siebie niepokojący dźwięk.

Zack 🎉: Przepraszam

Uśmiechnęłam się, a wewnątrz mnie rozeszło się ciepło. Poczułam się lżejsza o jakieś dwadzieścia kilo. Jakby ktoś ściągnął mi ciężki kamień z serca, a od razu wszystko wydało się prostsze i piękniejsze.

Ja: Stary! Ty nie masz za co. To moja wina. Przepraszam...spotkamy się jutro z Adamem? Wiem, że twoja babcia przełożyła odjazd. Spędzimy fajnie poranek 😎❤️

Już miałam wcisnąć wyłącznik telefonu, gdy dostałam odpowiedź.

Zack 🎉: Do jutra 😎🔥

Zaśmiałam się pod nosem.

Weszłam z nudów na instagrama. Stronę główną zajmowała Ceddar i jej nowe zdjęcie. Odkąd odkryła telefon i portale społecznościowe, jest w nich zupełnie zakochana. Przynamniej wnioskując po wiadomościach na grupie, liczbie postów i jej statusie aktywności. W dalszym ciągu nie rozmawiamy.

Na zdjęciu była ona w czerwonej sukience, a obok niej leżała śpiąca Ashlynn. Brunetka uśmiechała się szeroko do fotografa i wyglądała na naprawdę szczęśliwą.

Nie wiem jakim cudem, ale miała ponad trzy tysiące polubień.

Nabrałam głęboko powietrza, gdy nieoczekiwanie oberwałam czymś twardym w twarz.

— Masz te swoje śmieciowe żarcie — odezwał się Peter.

Zmarszczyłam brwi. Naprawdę mi to kupił? Byłam pewna, że nic mi nie da.

Na kolanach miałam paczkę czipsów, moje ukochane gumy Airwaves, tik taki, wodę i batony proteinowe. Wzięłam każdy z przedmiotów do ręki i przyjrzałam mu się z każdej strony. Może w jakiś sposób je otruł? Nie wiem jak, ale z nim nic nie wiadomo.

— Dzięki...? — powiedziałam niepewnie.

— Wisisz mi za to dwie dychy — pokazał na zakupy palcami — I na treningu dam ci wycisk — uśmiechnął się wrednie i zabrał mi jedzenie. Spakował je do czarnego plecaka, który miał ze sobą. Zdążyłam jedynie zdobyć jednego batona.

Natomiast go odpakowałam i wgryzłam się w cudowną masę.

— Nie mogę się doczekać — zaśmiałam się — Skąd masz kasę?

— Nie interesuj się.

Westchnęłam cicho pod nosem.
— Co teraz?

— Teraz pokażesz mi swoją szkołę.

Zakrztusiłam się jedzeniem.

***

— I naprawdę wam na tym zależy? — spytał z niedowierzaniem Peter, gdy opowiadałam mu o ocenach.

— W większości tak. Zależy w sumie kiedy i od sytuacji — wzruszyłam ramionami. Jadłam trzeciego batona i nadal mogłabym jeść. Czasami wciągałam przerażajace porcje. I to nie były „przerażające" porcje w postaci dwóch bułek, a nie jednej. Mówię o sześciu, lub ośmiu bułkach. A do tego jakiś baton, czy jogurt. Często tez nie kończyło się na tym.

Zazwyczaj już po pół godziny od takiego posiłku, byłam głodna i znowu szlam do kuchni.

— Ale przecież to jest zupełnie bez sensu — skomentował.

— Wiesz...u nas niestety nie jest potrzebna wiedza o postaciach nadnaturalnych i umiejetność przyrządzania eliksirów, czy zabijania magicznymi mieczami.

— Ale to jest przydatne.

— To tu — ucięłam rozmowę, pokazując Peterowi poważnej wielkości budynek. Zbudowany był z kilku pojedynczych bloków. Okna były prostokątne i w białych ramach. Drzwi wejściowe miały lekko zaokrąglony kształt, a obok nich stały rośliny. W stronę szkoły prowadził murowany chodnik, obok którego stało kilka ławek. Oprócz tego, można się było dopatrzyć dużego boiska po lewej, krzaków, ustawionych stolików i pełno roślin. Moja szkoła była serio całkiem ładna.

Dawno jej nie widziałam.

To było strasznie przyjemne uczucie. Stałam w nocy na dworze i wcale nie marzłam. Powietrze otulało mnie z każdej strony, godzina oscylowała koło trzeciej, a ja spędzałam czas z wrogiem, który był całkiem zabawny.

— Cuchnie desperacją — skomentował.

Zmarszczyłam brwi i uśmiechnęłam się do siebie;
— Racja.

— Idziesz pierwsza?

— Gdzie? — zdziwiłam się. Trochę niepokoiło mnie, co znowu mógł wymyśleć mój demoniczny i niezrównoważony towarzysz.

— No do szkoły.

— Pogięło cię? Zamknięte jest — spojrzałam na niego, jak na skończonego debila, a w moich oczach stał się jeszcze głupszy, niż był — Poza tym jest monitoring. To nielegalne. Spieszy ci się do poprawczaka?

— Wybitnie się tym zmartwiłem. Idę pierwszy.

— Ale... — zupełnie mnie zatkało. Chłopak podszedł do furtki i zgrabnie na nią wszedł, po czym zeskoczył po drugiej stronie ogrodzenia.

Nie chciałam zostać na ulicy w samotności. Zwłaszcza w środku nocy. Nie chciałam też łamać prawa.

— Możesz mnie odprowadzić do domu?

— A co ja, Uber jestem? — rozejrzał się — Nie mogę.

Westchnęłam. Raz się żyje. Weszłam na furtkę, która trochę się zatrzęsła, co wywołało pogardliwy uśmiech u zielonookiego. Przerzuciłam nogi, po czym zeskoczyłam. Wywróciłam się jednak i zdarłam łokieć, co Petera tak rozbawiło, że parsknął śmiechem.

— Zaraz dostaniesz w łeb — zagroziłam mu i podniosłam się chwiejnie.

Zaśmiał się i spojrzał na mnie. Przez ułamek sekundy po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz, który rozszedł się nawet po twarzy i policzkach. Wzdrygnęłam się, ale chwilę przerwał Peter, marszcząc brwi i kierując się do wejścia budynku.

— Ale naprawdę jest alarm! — krzyknęłam za nim. W tamtym momencie, moja szkoła sprawiała strasznie magicznie magicznej. Znad niej wyglądało czarne gwieździste niebo i miliony obserwujących mnie gwiazd — W dziesięć minut będzie tu policja!

— To lepiej się pośpieszmy — chłopak pobiegł do drzwi i machnął na mnie głową, żebym do niego podeszła.

Pokręciłam moją na boki i rozejrzałam się zmartwiona. Bardzo nie chciałam łamać prawa. Znowu.

Peter wywrócił przeciągle oczami i podszedł do mnie. Stanął przede mną, a ja zapomniałam jak się oddycha.

Wendy...

— Możesz wyciągnąć tego kija z dupy i się ogarnąć? — warknął, na co wywróciłam oczami — Idziemy się bawić — nieoczekiwanie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę szkoły.

Moja uwaga jednak skupiona była tylko na jego dłoni. Czułam mrowienie w ręce, a na twarzy pojawił mi się dziwaczny i nie do opanowania uśmiech. Wraz z nim rumieniec.

Dobra. Wchodzę w to.

— Jak chcesz otworzyć? — spytałam go.

Peter złapał za klamkę i zacisnął na niej palce. Mięśnie się napięły, dosłownie po sekundzie usłyszałam trzask, a ciężkie drzwi ustąpiły i uchyliły się.

— Otwarte — postawił pierwszy krok w szkole i zlustrował korytarz wzrokiem — Jeśli mamy dziesięć minut, to czas start — powiedział i kopnął lekko drzwi, które otworzyły się na oścież.

Wszedł do środka, a ja za nim. Momentalnie uderzył we mnie zapach szkoły. Detergenty, lekki powiew damskich perfum, woń książek, zeszytów i smród butów. W reakcji uśmiechnęłam się pod nosem.

Podeszłam do szafek. Stanęłam obok mojej, przy której pół roku temu rozmawiałam z Zackiem o nadchodzącej imprezie.

Wszystko było tak niesamowicie dziwnie nasycone wspomnieniami. Gdy przechadzałam się palcówką ostatnim razem, nie miałam pojęcia, co mnie czeka.

Właściwie, to nigdy się nie wie, co jest przed nami. Jednego dnia możemy płakać i mieć myśli samobójcze, a nagle w przeciągu chwili wszystko się układa i stajemy się najszczęśliwsi na świecie.

Albo żyć sobie normalnie i nawet nie wiedzieć, że jutro stanie się coś, co odmieni nas na zawsze. Jest tak blisko, a my jesteśmy tak nieświadomi tej obecności.

Trochę to przerażajace.

Ja żyłam sobie spokojnie. Bawiłam się, uczyłam i spędzałam czas z przyjaciółmi. Nagle świat się wywrócił do góry nogami. Zaczęłam spędzać czas ze smokami, Zaginionymi Chłopcami, walczyłam z syrenami, piratami, goblinami i czym jeszcze? Nawet nie umiem zliczyć.

— Chodź — powiedziałam i pobiegłam schodami do góry. Szkoła to nie było najciekawsze miejsce do zwiedzania, pokazywania i chwalenia się. To był nudny budynek przepełniony wspomnieniami. Mimo wszystko Peter chciał, to ma — Pokaże ci miejsce, gdzie dzieją się największe krucjaty na uczniach. 

Ruszyłam górnym korytarzem. To było strasznie dziwne uczucie. Nigdy nie byłam w szkole w takiej sytuacji. Nigdy też nie spodziewałabym się, że będę.

— Zapraszam do sali chemicznej — otworzyłam drzwi do klasy z szerokim uśmiechem. Od razu uderzył we mnie zapach detergentów, kurzu i nauki.

— Na co to komu? — Peter wszedł do sali, rozglądając się bez celu. Podszedł do szafek wiszących na ścianie i zaczął dotykać wszystkiego, co się na nich znajdowało. Od probówek, po jakieś płyny, odczyny i narzędzia.

— Nikt nie wie. Dla zasady — wzruszyłam ramionami i podeszłam do tablicy.

Slyszałam za plecami, że zielonooki zabiera sobie jakieś chemikalia, próbówki i siada z nimi w ławce.

Odwróciłam się do niego i zmarszczyłam brwi.

Nie wierzę.

— To moja ławka — wybuchnęłam śmiechem. Siedział przy czwartym stoliku i z ogromnym zaangażowaniem oglądał zdobycze.

— Skażona — skomentował jednym słowem i natychmiast przełożył chemikalia na ławkę obok, w której też zasiadł.

— Wyszłam na korytarz, żeby upewnić się, że jestesmy sami, gdy nagle usłyszałam za sobą trzask szkła.

Natychmiast się wróciłam.

Peter trzymał w rękach fioletową substancję, która zalała jego obie dłonie i prysnęła na pół twarzy. Poza tym wokół niego było pełno szkła, a chemikalia kapały na kafelki pod ławki. Probówki były strzaskane, a narzędzia zepsute.

Opadła mi szczęka.

— Cóż... — powiedział powoli i lekko podniósł się z miejsca — ...chemia to nie mój przedmiot.

— Mój też nie.

Mimo załamania nerwowego, szoku i zmartwień o to, że oberwiemy za włamanie i wandalizm, zaśmiałam się. Początkowo zasłoniłam usta, ale już po chwili ryknęłam niekontrolowanym rechotem.

— Dobra, spadamy — zarządził i podbiegł do tablicy. Przy okazji zrzucił jeszcze jedną probówkę. Nie wiem, co wylało się na jego rękę i mam nadzieję, że nie jest toksyczne. Jemu nic nie będzie, ale mi już nie wiem.

Otworzył mazak i nabazgrał na tablicy „Dzieci nigdy nie powinny być kładzione spać. Każdego ranka budzą się o jeden dzień starsze - Peter pan" i niechcący przekrzywił całą tablicę. Na koniec dorysował...męski narząd w rogu.

Wytrzeszczyłam oczy, patrząc na wandalizm, którego dokonał. A także na słowa, których użył.

— Cóż...głębokie — szepnęłam pod nosem. Zignorowałam rysunek.

— Chodź — zaśmiał się i wyciągnął mnie z sali za nadgarstek.

Mój nadgarstek...

Zatrzasnął za nami drzwi i ruszył pędem przed siebie.
— Monitoring mówisz? — krzyknął, przemierzając korytarze mojej szkoły. Mojej nudnej szkoły, która teraz napawana jest magią.

Natychmiast naciągnął na głowę kaptur i zatrzymał się. Dorwał się do mnie łapami i naciągnął mi na głowę materiał.
— Do poprawczaka ci się nie spieszy, co nie? — zaśmiał się głośno i zbiegł schodami na dół.

Ruszyłam za nim, śmiejąc się donośnie.

Jakim cudem bawiłam się z nim dobrze w budynku służącym do nauki? Jakim cudem nie było niezręcznie? Jakim cudem mieliśmy o tym gadać? Jakim cudem?! JAKIM CUDEM JA SIĘ PYTAM!!?

— Co teraz?

— Chodź na salę gimnastyczną! — zarządziłam i ruszyłam pędem schodami w dół, później korytarzem w lewo, w prawo, schodami w dół i przed sobą zobaczyłam wielkie drzwi, które prowadziły do drugiej najlepszej klasy.

Podeszłam do nich i powoli wcisnęłam klamkę, wchodząc do wewnątrz. Od razu uderzyło we mnie świeże powietrze, zapach butów, gumy i detergentów.

Całą lewą ścianę zajmowały ogromne białe okna, na prawej stały drabinki, a na boisku narysowane były linie do przeróżnych sportów.

— Tam mieszkają nauczyciele? — spytał Peter, patrząc na kantorek.

Wyśmiałam jego niedorzeczny pomysł, ale nie poprawiłam go, bo chciałam, żeby sam doszedł do prawdy.

Złapał za ciemną klamkę i pociągnął za nią. Wszedł do środka, a zaraz po tym usłyszałam z wewnątrz szelesty, szuranie i trzaski.

Wrócił na salę i zatrzasnął za sobą nogą drzwi. Miał w rękach dużą pomarańczową piłkę do koszykówki. Odbił ją od ziemi i zaśmiał się.

— Gramy?

Zmarszczyłam brwi. Koszykówka była grą przyjemną i dosyć prostą. Jednak jej ogromnym minusem było to, że okropnie dużo się biegało i zawsze pot lał się litrami.

Nie chciałam się tak upokarzać, ale danie za wygraną było gorszą opcją.

— Nie masz szans.

— Przekonamy się. Zabierz mi piłkę — nakazał i zaczął kozłować. Wyciągnęłam dłoń po przedmiot, ale sam go cofnął. Wybuchnął donośnym śmiechem i zaczął uciekać, a ja go gonić. Dobiegł do mojego kosza i wrzucił piłkę przed siatkę.

— Nie minęło dziesięć sekund, a już wygrywam.

— D o p i e r o  dziesięć sekund — syknęłam i korzystając z jego rozkojarzenia, odebrałam mu piłkę. Zaczęłam kozłować z nią do przeciwnego kosza.

Biegłam ile sił w nogach. Jasne było, że Peter dał mi fory. Co jak co, ale sprint miał nienaturalnie szybki.

Wyskoczyłam i przerzuciłam piłkę przez kosz tak mocno i idealnie, że przy powrocie na ziemię, odbiła się wysoko.

Zaśmiałam się głośno. Tak pięknego punktu, to jeszcze nigdy nie zdobyłam.

— Jeden jeden — zaczęłam kozłować i spróbowałam minąć chłopaka, ale odebrał moją piłkę. Zaczął biec do przeciwległego kosza, a ja rzuciłam się za nim.

Gdy już uniósł przedmiot, w ostatnim momencie złapałam go i wyrwałam. Rzuciłam się w drugą stronę sali.

Peter ruszył za mną i ciągle się śmiał.

Nigdy w życiu nie słyszałam u niego AŻ tyle śmiechu.

Byłam już blisko, gdy poczułam, że mnie dogonił.

Ja jednak dobiegłam pod samym kosz. Peter zatrzymał się obok niego i wyciągnął w moją stronę rękę, by odebrać mi piłkę.

Nie myśląc, wykorzystałam sytuacje. Wzbiłan się w powietrze, wskoczyłam na jego dłoń prawym trampkiem i z wyskoku, przerzuciłam piłkę.

— E! — Peter cofnął natychmiast łapę, przez co upadłam, ale było już za późno. Zdobyłam punkt — Ty kanciarzu — zmrużył oczy.

— Uczę się od najlepszych — uśmiechnęłam się i ruszyłam z w stronę zdobycia kolejnego punktu.

— Tak? — usłyszałam ironiczny ton, a chwilę później coś ciężkiego przygniotło mnie do ziemi. Uderzyłam biodrem w posadzkę sali gimnastycznej. Na chwilę mnie zamroczyło, a piłka wypadła mi z rąk. Uderzyłam głową w ziemię. Ogromny ból rozszedł się po moich plecach.

— Co ty robisz, idioto?! — wrzasnęłam i otworzyłam zamknięte wcześniej oczy. Gdy jednak zdałam sobie sprawę z mojego położenia, przełknęłam ślinę i zamilkłam.

Leżałam pod Peterem na sali gimnastycznej mojej szkoły. Jego ręce oparte były po obu stronach mojej głowy, a klatka piersiowa unosiła się szybko. Serce tłukło mi się nienaturalnie, gdy te zielone tęczówki świdrowały moją twarz.

Nawet o tym nie myśl.

— Wstawaj — nakazał i podniósł się ze mnie.

Leżałam tak w ciszy i próbowałam uspokoić oddech. Mogło to być to spowodowane mocnym uderzeniem w posadzkę, ale niestety nie musiało być jednym powodem.

— Daj rękę — szepnęłam, gdy w końcu z mojego gardła wydobył się jakiś dźwięk.

— Nie — powiedział chłopak i ruszył po leżącą na drugim końcu sali piłkę.

Wywróciłam oczami i westchnęłam. Bardzo niezgrabnie podjęłam próbę wstania na dwie nogi.

— Cisza — nakazał nagle Peterze.

— Nie — przedrzeźniłam go.

— Cisza mówię — powierzył zielonooki. Zamilkłam zaniepokojona i zaczęłam nasłuchiwać. Nic jednak nie usłyszałam. Coś mu się przywidziało? Wiedziałam, że jest nienormalny.

— Słyszysz głosy w głowie? — wyśmiałam go.

— Bagiety przyjechały. Zbieraj się — zadecydował.

Naciągnął na głowę z powrotem kaptur i dobiegł do mnie. Zrobił to samo z moim i podszedł do wielkich okien na lewej ścianie.

Dopiero, gdy zaczął się mocować z klamką, dotarło do mnie, co tak naprawdę się dzieje i nie było mi wcale do śmiechu.

Moje ciało ogarnęła panika. Co jak tu zaraz przyjdą? Nie mamy drogi ucieczki! Oprócz okien jest tylko jedno wyjście, ale musielibyśmy przejść całą szkołę, a spotkanie policji byłoby nieuniknione.

Co jak nas złapią? Co jak mnie złapią!? Mnie!? Znowu?!

— Pośpiesz się, błagam — szepnęłam panicznie. Czułam narastające przerażenie. Zbliżał się ogromny przypał.

— Nie jęcz. Próbuję otworzyć, nie widzisz?

Trzęsły mi się ręce. Byliśmy w pułapce.

Mówiłam, żeby z nim nie iść!

Teraz już za późno!

Wiedziałam, że to zły pomysł. To był zły pomysł. Od samego początku to był tragiczny pomysł!

Pieprzony Peter!

— Otwieraj to do jasnej cholery! — wrzasnęłam nieoczekiwanie i złapałam za klamkę. Nie wiem, skąd znalazłam w sobie taką siłę, ale ją wyrwałam.

Normalnie przeraziłabym się nie na żarty, ale adrenalina i coś jeszcze wzięły nade mną kontrolę.

Nie wiem dlaczego, ale stanęłam na parapecie i z całej siły kopnęłam w okno, które wyleciało z zawiasów i otworzyło nam wyjście.

Natychmiast przez nie wyskoczyłam, nawet się nie oglądając.

***

— Nie. Nigdy więcej — zaprzeczyłam. Jadłam batona, krocząc po mrocznych ulicach mojego miasta.

Dochodziła piąta rano, a ja o siódmej wstawałam do szkoły.

Cudnie.

Nie miałam pojęcia co się stało na tej sali gimnastycznej, ani co we mnie wstąpiło. Tym bardziej jaka siła mną kierowała i skąd miałam w nodze aż takiego powera.

— Fajnie było — podsumował Peter. Nawet nie zauważyłam, gdy stanęliśmy pod moim domem. Zmierzyłam budynek spojrzeniem i uśmiechnęłam się pod nosem — Tylko czasem przynudzałaś.

Zignorowałam to.

Chwilę później zatopiłam się w tęczówkach chłopaka, a kąciki moich ust nieświadomie powędrowały w górę.

— Dziękuję — powiedziałam.

— Za co

Nie chciało mi się tłumaczyć. Nie umiałam uzbierać myśli, gdy patrzyłam tak na niego. Było mi wstyd z powodu tego uczucia, ale ja chyba naprawdę...

...chyba naprawdę podobał mi się Peter.

Miałam ochotę klepnąć sobie mocno w łeb.

Po zauroczeniu jest podobanie się. A później zakochanie.

Ja nie mogę się w nim zakochać. Nie w nim. Zniszczyłabym sobie życie. Był zbyt toksyczny i przede wszystkim nieosiągalny. On był dosłownie z innego świata.

Mimo to, obserwowałam jego twarz. Ten ogromny kontrast. Jednocześnie wyglądała jak pięcio i siedemnastolatka. Piegi wysypały się na nosie i kolidowały z silnie zarysowanymi policzkami. Gdy się uśmiechał, robiły mu się dołeczki. Równe białe zęby teraz były przykryte przez wargi, które wykrzywiły się w pytający grymas.

Wendy!

Miałam ochotę sobie klupnąć sobie w łeb.

— Dobranoc — powiedziałam krótko i podbiegłam do drzwi. Twarz mnie piekła, a ręce się trzęsły. Szybko, wiejemy.

Pociągnęłam za klamkę, która o dziwo ustąpiła. Drzwi były otwarte. Zaniepokoiłam się.

Dom zawsze był zamknięty.

— Co jest? — szepnęłam.

Po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Co jeśli ktoś się włamał? W środku znajdę ciała rodziny? A co jeśli to Cień?

— Zawsze musisz mieć jakiś problem — westchnął Peter i otworzył drzwi, zanim ja to zrobiłam.

Mimo, że to moje miejsce zamieszkania, to nie pchałam się do przodu. W połowie osłoniłam się chłopakiem i użyłam go jako żywej tarczy.

Jeśli chce mnie coś zeżreć, to pierwszy może iść Peter.

Serce tłukło mi się w piersi.

— Wendy! — usłyszałam wrzask mojej mamy, a wnętrzności podeszły mi do samego gardła.

— Mamo! — krzyknęłam i wyrwałam się zza chłopaka. Byłam przerażona i nie wiedziałam czego się spodziewać.

Nagle rodzicielka wybiegła z salonu. Całą twarz miała zalaną łzami. Czerwone białka przymknięte były w połowie zmęczonymi powiekami. Miała na sobie szlafrok, a włosy rozczochrane. Za nią pojawił się mój brat John.

— Gdzie ty byłaś?? — szarpnęła mnie i przytuliła. Zgniotła mnie tak mocno, że poczułam jedzenie w gardle. Płakała mi w ramię i nie mogła się uspokoić. — Nie rób tak więcej. Błagam!

— Przepraszam — tylko na tyle było mnie stać. Wymieniłam znaczące spojrzenia z bratem. Miał podkrążone oczy, które dosłownie wyglądały, jakby ktoś wyssał z nich życie. Nie powinnam była się wymykać w środku nocy z domu, a już zwłaszcza bez niczyjej wiedzy.

Peter zaczął wycofywać się w mrok w kierunku drzwi.

— Zostań! — nakazałam.

Niechętnie wywrócił oczami i zajął miejsce obok lewej ściany.

— Mamo, to jest...

— Wendy... — głos rodzicielki nie mówił nic dobrego. Coś złego się stało. Czułam to.

— Tak...? — w głębi mnie nie chciałam wiedzieć, co się dzieje. Bałam się. Było mi lodowato, a gardle czułam rosnącą gule.

Spojrzałam na Petera, który słuchał naszej rozmowy z kamienną twarzą. Wyglądał, jakby doskonale wiedział, co probuje przekazać mi rodzina.

— Nie wiem jak ci to powiedzieć... — mama próbował silić się na normalny ton, ale załamał się i zaczęła płakać. Zaniosła się takim szlochem, że dławiła się własnymi łzami i co chwilę zapowietrzała.

Spojrzałam pytająco na brata. Czułam, że jestem cała blada.

John otworzył usta, a jego oczy się zaszkliły
— Wendy, Zack nie żyje.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema!

Ale plot twist.

PRZEPRASZAM ZA NIEOBECNOŚĆ.

Nie miałam weny, ale Wy to wiecie.

Ten rozdział zamiast 2000-2500 słów, ma 5500 także rekordowo długi jest 🎉

Jest tu ktoś, kto pisał teraz próbne egzaminy? Jeśli tak, to zrozumie, że serdecznie pozdrawiam Pana Nowaka, który swoimi bezsensownymi czterdziestoma różami skopie moją przyszłość. A także Ule, czy tam Basię, która tłukła się dłuższą drogą, a mi odpowiedź wyszła na minusie. Nie zapominajmy także o Kamilu, którego koledzy oszukali na hajs.

Czego najbardziej się boicie?

Ja osobiście dorosłości, panicznie boję się rekinów i małych pomieszczeń. Ale takich bardzo małych. To coś strasznego.

Zwierzcie się!

Teraz mam nadzieję, że z weną pójdzie już z górki.

Zapalmy znicz dla Zacka i jego tajemniczej śmierci. Uwielbiałam tego chłopaka...

[*]

Całuski i do następnego
Zosia ❤️

Continue Reading

You'll Also Like

229K 14.5K 32
Szósty rok nauki w Hogwarcie. Łapa, Rogacz, Lunatyk i Glizdogon mają poważny problem. W ich ulubionej szkole pojawia się nowa dziewczyna, która okazu...
126K 8.7K 77
🍵"- Co robisz? - spytał Syriusz, patrząc jak Ariana dolewa mleka do swojej herbaty. - No jak to co? Robię herbatę z mlekiem." Ariana najlepiej odnaj...
20.6K 766 22
Grace nigdy nie miała ciekawego życia. Rodzeństwo Pevensie uciekało przed wojną. Aż dziwne, w jaki sposób ich życia się połączyły.
74.8K 3.4K 21
❝ Może twoje zbroje pokryje kiedyś rdza, lecz korozja nigdy nie tknie mojej miłości do ciebie, pomimo tych długich lat❞ Opowiadanie bierze udział w k...