Droga do jednej z drabinek między budynkami, prowadzącej na sam szczyt jednego z bloków mieszkalnych minęła im na szczęście dość spokojnie. Pomimo jednego wielkiego charkotu, który roznosił się ulicami, przez mierzące po nich potwory, stresu, który trząsł ich kończynami czy jednego królobójcy, który zawinął się gdzieś w okolicach parkingu za szpitalem, tak mogli uznać tę część ich planu za udaną. Chociaż nie powinni aktualnie nic uznawać za zwycięstwo. W każdej chwili, z każdego zakątka mógł wylecieć na nich cały batalion morderczych potworów, które tylko czekały za chwilę, aby wyżreć każdy skrawek ich ciał.

A to wszystko budziło atmosferę, która nie pozwalała nikomu nawet w miarę bezpiecznej drodze po dachach, odezwać się jakimkolwiek słowem.

Chyba że miało się na imię Evelyn.

— Możemy pogadać? — zapytała dość mocnym tonem kobieta, łapiąc za rękawek koszulki samego pułkownika.

A Victor nie umiał ukryć, że ani trochę nie był w nastroju na rozmówki z ukochaną. Tu już nie chodziło nawet o czujność, którą musiał trzymać. Ciągle trzymały go emocje po tym, do czego był zmuszony dzisiejszej nocy. Jego ręce od lat zbrudzone były ludzką krwią. Zabijał na wojnach, na które był wysyłany, ludzkie dusze, których nawet nie znał przelały się przez jego palce, a on nawet nigdy nie zapłakał, nie pomodlił się za nich. Teraz znał imię osoby, którą zabił. Znał jej imię, przeszłość, rodzinę, marzenia. Znał wszystko, był jego pieprzonym przyjacielem, którego zmuszony był brutalnie postrzelić. A to wszystko postrzeliło kolejną dziurę, tyle że w zbrudzonym umyśle Victora.

Mimo to, z ciężkim westchnieniem pokiwał głową, oddalając się wraz z czarnowłosą na sam koniec o wiele krótszego już sznureczka ich korpusu. Dyskretnie ujął ramiona kobiety, jedynie porozumiewawczym spojrzeniem oddając Charlesowi dowodzenie.

— Co jest?

— Nie myślisz, że zbyt przejmujesz się księciem? — wypaliła półszeptem, zbliżając się lekko w stronę szatyna. A Victor mógł przysiąc, że sam miał wrażenie, jak demon podpala mu dynamit emocjonalny.

— Dlaczego tak uważasz?

Dziewczyna uciekła spojrzeniem w prawo, wypychając policzek językiem.

— Może dlatego, że nie tolerujesz monarchii, sam wyśmiewałeś się na początku z niego, a teraz popierasz jego zdanie? Jesteś republikaninem, Victor. Pułkownikiem sił republikańskich, a traktujesz przywódcę monarchistów, jak jakiś szlachetny diament.

Victor może rzeczywiście nigdy nie przechylał się poglądami na stronę monarchistyczną. Był republikaninem z krwi i kości, który dochodząc do wojska, chciał tępić wszelkie zarazy, które wypuszczało to stronnictwo. Nigdy też nie chciał ingerencji rodziny królewskiej w politykę, jednak to nie dawało mu przepustki do traktowania życia drugiej osoby, jak coś zupełnie niewartego. Dostał zadanie chronić księcia i miał je zwyczajnie wykonać, nieważne, czy popierał jego stronnictwo, czy nie.

A nerwowe zachowanie jego ukochanej zaczynało coraz bardziej wychodzić poza granice moralności.

Nie odpowiedział. Kroczył w ciszy przed siebie, wzrokiem uciekając w dół ulicy, gdzie zaczynały pojawiać się pojedyncze sztuki królobójców, którym znudziła się zabawa wybuchem granatu. Wiedział jednak, że od odpowiedzi nie uciekanie i dość mocno się o tym przekonał, ponieważ zaraz usłyszał głośne westchnięcie po swojej prawej.

— Skoro jest taki ważny, to może z nim się ożeń, jak już wszystko wróci do normy? — prychnęła pod nosem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — Powiedz wprost Victor, jakbyś miał ratować życie moje, a jego, to kogoś byś wybrał?

LYCORIS RADIATAWhere stories live. Discover now