Rozdział 46

1.6K 235 71
                                    



DZIEŃ 46 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 46 APOKALIPSY

23:03

                Victor z początku nienawidził Scarletta. Naśmiewał się z niego, przeczuwając, że będzie zniewieściałym arystokratą, który nie poradzi sobie w świecie innym, niż ten, gdzie podsuwane ma pod nos wszystko, co tylko zapragnie. Gdzie całymi dniami nie leży na poduszce, wymyty, naoliwiony i wyczesany niczym szlacheckiej krwi kot. Bojący się posunąć rękę na niebezpieczeństwo, jedynie przeszkadzający innym w wykonywaniu obowiązków. Scarlett był jednak... przeciwieństwem. Był zupełnie inny, odważny, pewny siebie, niebojący się podrzeć królewskiej szaty czy ubrudzić rąk w krwi. Może właśnie tym podejściem zaimponował mu do tego stopnia, że z nienawiści weszli na stopień przyjaźni, a następnie...

No właśnie i co dalej?"— zadawał sobie to jedno pytanie w kółko, gdy jego usta przywarły do warg księcia.

Miał pustkę w głowie, tylko to jedno pytanie kręciło się nieustannie, gdzie i tak sam Victor zupełnie ignorował jego istnienie, skupiając się na szoku, jaki przeżywał. Nie rozumiał, co się działo, nie był w stanie zobaczyć, jak bracia Jenkins związani szokiem wylądowali na podłodze, a pozostała reszta ich przyjaciół rozcierała swoje twarze w największym możliwym zdziwieniu. Nie mniejszym niż to samego pułkownika, którego oczy o mało nie wypadły z oczodołów, ręce zamarzły w bezruchu, a serce zaczęło walić o żebra jak szalone. W pierwszej chwili nie rozumiał nawet ciepła na swoich ustach. Nie wiedział skąd ono i dlaczego był tak cholernie przyjemne. Dopiero po dłuższej chwili stania jak ten kamień pojął.

Całowali się.

Scarlett całował go, a on nie zauważył nawet momentu w całej tej sytuacji, kiedy sam z siebie zaczął odwzajemniać całą tą dziwną, ale jednak tak pieruńsko magnetyzującą pieszczotę. Jego powieki stały się ciężkie, a ich przymknięcie pozwoliło odpocząć wyschniętym w szoku gałkom ocznym. Jego dłonie drżały, gdy nieświadomie opadły na udo siedzącego na blacie księcia. Scarlett nie reagował. Toczył wojnę z jego wargami. Ich usta muskały się niewinnie, delikatnie, finezyjnie, czasami przybierając dziwnego tempa. Zupełne tak, jakby w ciągu sekundy z walki na miecze, tocząc grę na śmierć i życie zmieniały pole bitwy na salę taneczną, udając się w najlepiej wytrenowany taniec dwóch, obcych sobie tancerzy. Pod tą kwestią byli dla siebie obcy. Mimo że rozmawiali ze sobą codziennie, znali swoje sekrety, tajemnice i bóle, ich wargi się nie znały. Ich ciała się nie znały. Mimo że słowną barierę zrzucili, ich dotyki nigdy nie przekraczały muru, pozwalającego na nie więcej niż złapanie się za ręce czy spanie w jednym łóżku.

Może to właśnie dlatego przez ciało Victora przelatywała tak obfita fala różnych, sprzecznych sobie dreszczy. Poniewierały jego ciałem, przewiązywały wokół kończyn sznureczki, którymi ochoczo sterowały niczym swoją marionetką. To te emocje właśnie uniosły niemrawo drżącą, żylastą dłoń mężczyzny, samoistnie usadzając ją na zimnym poliku księcia. Odgarnął niesfornie palcami jasne kosmyki za ucho, jakby sprawdzając, czy ten chłopak naprawdę był realny. Naprawdę istniał i czy w tym momencie naprawdę pogłębiał ich pocałunek, który oglądała cała, zszokowana fabułą przedstawienia publiczność.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz