Rozdział 71

841 144 17
                                    


DZIEŃ 88 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 88 APOKALIPSY

7:12

                      Profesjonalny sprzęt zabrzęczał w powietrzu, gdy kilka samochodów zatrzymało się kilometr od budynku Niezależnego Sądu Najwyższego. Wokół nieznacznej piątki, która w pośpiechu wysiadła z pojazdu momentalnie zgromadziła się już o wiele większa grupa z francuskiej armii. Na wsparcie Leona musieli poczekać dłużej, niż myśleli. Prawie dwie noce bez snu, zżerający stres i strach. Poczucie, że w każdej chwili, kiedy oni czekali na pomoc, Scarlett mógł przeżywać katusze skali, jakiej dosięgnęły go za dziecięcych lat w pałacu królewskim. Wbrew pozorom było jednak na co czekać, ponieważ niemalże pół tysiąca wsparcia spod dowództwa Leona zaszczyciło ich już ostatniej nocy, którą w całości spędzili na opracowaniu najobszerniejszego planu zdobycia nie tylko władzy, ale również wytrącania Scarletta z rąk wroga w jednym kawałku. Opracowali, jak doszczętnie położyć krew republikanom i zażegnać żarliwy, niesprawiedliwy podział w ich kraju.

Cała piątka odsunęła się pośpiesznie na bok, widząc, jak Leon mobilizuje i ustawia w szyk całą swoją grupę ich wsparcia. Victor powoli oparł się o maskę wojskowego samochodu na francuskich rejestracjach, czując jedynie, jak jego serce bije jak oszalałe. Czuł się, jakby wrócił ponownie do momentu, gdy zamknięty tkwił w jednej celi z Clydem, a jego myśli, zamiast obcować wokół próby ucieczki i wymsknięcia się z sideł wroga, jedynie uciekały w stronę Scarletta. Wyobrażenia tego, co mogło mu się stać przyprawiały Victora o chore szaleństwo. Teraz było podobnie. Nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu wycieńczonego przez republikanów księcia, posiniaczonego, zagłodzonego i odwodnionego przez okres ostatnich godzin.

Tym razem jednak miał przewagę. Nie siedział w ciemnej celi, jego dłonie nie były splątane liną, a świat stał przed nim otworem.

Jeszcze tylko trochę. Wytrzymaj, Scarlett.

Szatyn zacisnął pięść, po raz trzeci odkąd tylko wyjechali z pałacu, upewniając się, że jego broń jest naładowana, a on sam posiada dodatkowe magazynki. Jego dłonie trzęsły się, wydawały się nie wykonywać pełnych rozkazów swojego właściciela, czego skutkiem stało się wytrącenie amunicji tuż pod swoje własne stopy. Zdenerwowany szatyn przeklął pośpiesznie pod nosem, jednak nie zdążył nawet schylić się po magazynek, ponieważ prędko uprzedził go w tym Theo. Blondyn sięgnął po własność pułkownika, z pocieszającym uśmiechem podając mu ją prosto w dłonie.

— Dzięki — szepnął nieznacznie zażenowany mężczyzna, czując się żałośnie z faktem swojego stresu. Powinien motywować swoją drużynę, pokazywać im, aby nie bali się, udowadniać z każdą chwilą, że walczą o najwyższy, możliwy powód. Warty walki. Pokazywać, że ich ciężka praca dzisiejszego poranka przyczyni się do ukończenia katuszy milionów ludzi w ich kraju.

Przyczyni się do końca ich katuszy, a rozpocznie nowy, lepszy okres w wspólnym życiu.

Mimo to ewidentnie podkreślił swój stres aż za bardzo, ponieważ uśmiechnięty nieśmiało i niepewnie Theo tuż obok, nieznacznie ułożył swoją delikatną dłoń na jego ramieniu, rozcierając w spokoju i motywacji.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz