Rozdział 67

1K 157 18
                                    


DZIEŃ 86 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 86 APOKALIPSY

20:41

                 Spokojny, jasno święcący w pełni księżyc uniósł się już w akompaniamencie jesiennego wiaterku ponad niebo, nie przysłaniając swojego obrazu ani jedną, nawet najmniejszą chmurką. Jedynie kilka, nielicznych gwiazdek przyświecało mu, oświetlając tym samym zduszoną w mroku stolicę Genesis. Amaryllis przeważnie świecił największą ilością świateł, pomimo nocy mrożącej mrok. Teraz, gdyby nie gwiazdy nie byłoby widać nawet naprzeciwległego budynku, który malował się tuż za bramą pałacu królewskiego. Jedynie rysy i szablony starodawnych kamieniczek i klimatycznych, blisko siebie położonych domków, niektórych zawalonych latarni, znaków drogowych czy sygnalizacji świetlnych nieznacznie odznaczały się w ciemności wielkiej metropolii. Amaryllis nigdy nie było przesadnie żywym i tętniącym energią miastem. W porównaniu do największych stolicy świata, w stolicy Genesis stanowił wręcz średniowieczny, skryty i deszczowy klimat. Kamieniczki, kamienne drogi, klimatyczne ścieżki i drogi nadawały wrażenia, jakby świat zatrzymał się tutaj w dziewiętnastym wieku. Niegdyś jednak nocną ciszę tego skrytego, pięknego miejsca teraz zaburzały warkoty potworów, pojedyncze, co jakiś czas wzbijające się ku niebu, żarliwe krzyki czy szloch.

Całej tej aranżacji przyglądała się jak i nasłuchiwała dwójka mężczyzna siedząca spokojnie na grubym murze pałacowym. Clyde ściskał między palcami malutką, ozdabianą ręcznie szklaneczkę, którą co chwilę przechylał przy ustach, natomiast siedzący obok niego, skulony Theo, jedynie dotykał nieznacznie szyjki butelki od wina, które tak zachłannie popijał jego przyjaciel. Obaj tkwili w martwej ciszy, ich miny były nietęgie, a puste spojrzenia wbijały się w obraz martwego miasta. Ich nogi zwisały luźno nad betonową przepaścią.

Theo nie wiedział, co go podkusiło do spędzenia trochę czasu z Clydem. Możliwe, że był to marazm, który zapełniał ich już przez ostatnie, kilka dni. Wszyscy czuli się, jakby tkwili w zapadających się piaskach, a nadzieja będąca dla nich na wyciągnięcie ręki, teraz uciekła haniebnie w stronę ciemnego lasu, w którym nie będzie im już tak łatwo jej odnaleźć. Oczekiwanie na polepszenie się stanu zdrowia Victora było dla nich chwilą odpoczynku po śmierci, która o mało nie otarła im się o kark, jednak teraz, gdy Victor powoli stawał na nogi, coraz częściej zauważali, jak on wraz z księciem zaciągają się w granice biblioteki zamkowej, gdzie w zaciszu książkowym próbowali ułożyć sposób wykorzystania materiałów dowodowych, jakie aktualnie posiadali. To było dręczące, szczególnie gdy co wieczorne pytania o postęp zbywane były jedynie zaciśniętymi ciężko wargami oraz ciszą, która jedynie trącała haniebnie wolę walki w sercach pozostałej części drużyny.

Nie mieli czasu, to była kwestia dni, kiedy zostaną wywęszeni przez republikanów, a cała ich nadzieja w przywrócenie świat ku normalności i strącenie nieodpowiednich służb z władzy zostanie jedynie marnym kawałkiem papieru rzuconym w największe ognisko, kiedy w końcu wpadną w republikańskie sidła.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz