Rozdział 31

1.6K 246 138
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


DZIEŃ 19 APOKALIPSY

21:41 

                  Kolejny wieczór zapadał w niewielkiej rezydencji, zapalając światła na długich korytarzach, podświetlając nieliczne części ogrodu czy wyczulając środki ochrony i alarmy, którymi otoczona była cała posesja. Cały wczorajszy i dzisiejszy dzień dwójki mężczyzn minął leniwie, spędzili go w największym stopniu, ciesząc się swobodą powietrza, w którym nie rozlewała się woń krwi i śmierci. Scarlett oddawał się w długie rozmowy z resztą domowych monarchistów, przy okazji rzucając piłkę w stronę Hatsukoi, a Victor pozwolił zaciekawionemu wojskowym życiem Olliemu postrzelać z nienaładowanego pistoletu. Ta cała swobodna, delikatna atmosfera nie usypiała w Scarlettcie i Victorze uczucia, że apokalipsa w tym oblanym mlekiem i miodem miejscu ich nie dosięgnie. Ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, potrzeby obserwowania głównego wejścia przyprawiało w końcu o przeraźliwe bóle głowy.

Drewniany zegar na szafce wybił godzinę za dwadzieścia dwudziestą drugą, a książę przysiadł na jednej stronie materaca, oblewającego potężne łoże małżeńskie. Rozciągniętą już do granic możliwości gumką związał swoje włosy w niechlujnego kucyka, byle tylko nie irytowały go podczas snu. Nie zliczy, ile razy najadł się złotych kosmyków przez nie upięcie ich odpowiednio przed pójściem spać. Gubiącą ciszę w pomieszczeniu przerwały stopniowe kroki, uprzedzone skrzypieniem drewnianych drzwi. Książę od razu odwrócił się w tamtą stronę, gdzie z pokaźnym karabinem w dłoni w głąb pomieszczenia kierował się sam Victor. Scarlett zdążył przyzwyczaić się do widoku Victora w typowym, wojskowym mundurze, dlatego dziwnym kontrastem w tym momencie był jego luźny ubiór i naładowana broń w dłoni.

Blondyn odprowadził szatyna spojrzeniem, aż po drewniany fotel oblekany białym obiciem tuż przy oknie, na którym zaraz przysiadł sam Victor.

— Nie idziesz spać? — zapytał cicho Scarlett, będąc pewnym, że zaraz obaj ponownie zginą pod dużą, grubą kołdrą, odsuwając się od siebie na drugie końca łóżka, byle tylko przypadkiem nie dotknąć się plecami czy stopą. Zachowywali się w takich momentach jak wszyscy chłopcy w przedszkolu, którzy czuli potrzebę umyć ręce po dotknięciu swojej koleżanki.

Victor westchnął ciężko, opierając swój polik na nadgarstku. Mocarna, ciężka broń znalazła swoje miejsce na jego kolanach, a samo spojrzenie pułkownika uciekło za ciemny i pusty obraz za oknem, gdzie mógł dostrzec jedynie zarys księżyca, odbijającego się do tafli wody. Całe pomieszczenie oświetlała mała lampka nocna, przy której książę zaraz zarzucił na swoje kolana ciepły materiał kołdry, opierając się o ramę łóżka. Atmosfera w pomieszczeniu wydawała się przytulna i ciepła, szczególnie że pokój nie był zbyt duży, jednak chłodu ewidentnie nadawała zmartwiona mimika twarzy Victora.

— Może uznasz mnie za przewrażliwionego, ale nie mogę spać spokojnie z myślą, że w każdej chwili zza rogu wyłania się śmierć — odparł przytłoczony, spojrzeniem uciekając na ceglany mur oddzielający ich od świata, z którego ledwo zdążyli uciec.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz