Rozdział 60

1.3K 155 9
                                    

DZIEŃ 63 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 63 APOKALIPSY

12:25

                  Victor zajeżdżając do siedziby wojsk umiejscowionej na delikatnym uboczu Amaryllis po republikańskiej stronie rzeki, nie chciał myśleć, czy po tym wszystkim dostanie tytuł zdrajcy, czy wybawcy narodu. Sterował swój umysł jedynie tym, aby jak najlepiej przeprowadzić ich przez miejsce, które niegdyś było jego drugim domem. Teraz stanowiło już jedynie więzienie przebrzydłych, krwiopijnych wilków.

Ich plan był banalnie prosty, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Musieli zdobyć jedynie dowody na winę republikanów. Nieważne jak, ważne, aby nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi, nim nie wyciągną wszystkiego, czego potrzebują. A do tego potrzebowali sprytu. W końcu wpadnięcie w szóstkę (a bardziej teraz piątkę, ponieważ stan zdrowia niepełnosprawnej od ostatniej sytuacji Charlotte, wykluczył ją z tej tajnej i ciężkiej misji) z pistoletami w dłoniach, krzycząc do wszystkich, aby się poddali po dobroci, nic nie da. Szczególnie w chwili, gdy mieli przeciwko sobie całą armię republikańskich sił zbrojnych, a nie grupkę zbirów, którzy pogrozić im mogli jedynie wytatuowaną nazwą ulubionego klubu piłkarskiego pięścią.

Jednak ich spryt przejawiał się nie tylko w miarę dobrym planem, ale również rolą Scarletta, który od ostatnich piętnastu minut drogi nieustannie przeklinał.

— Nienawidzę was. Przysięgam, że jeżeli dożyjemy ucieczki stąd, to własnoręcznie powieszę was nad dziurą wypełnioną po brzegi królobójcami — warknął po raz setny już od odpuszczenia pałacu książę, który z niemałym problemem i brakiem komfortu wyskoczył z tylnego siedziska samochodu. Zaparkowali kawałek dalej, niż znajdowała się siedziba wojskowa. Nie chcieli ryzykować zestrzeleniem z wieży strażniczej już na samym początku. Na szczęście nie musieli się martwić konfrontacją z pobliskimi królobójcami, ponieważ siedziba była na tyle oddalona od głównego skupienia ulic, że w tych rejonach nawet za czasów normalnych żyło naprawdę mało ludzi.

Samochód opuściła również cała reszta ich niewielkiej, tajnej drużyny. Victor wychylił się do paska przypiętego pod dość obszerną, zielonkawą peleryną, wyszytą na wzór i kolorystykę tych, które niegdyś nosił na wojskowych akcjach. Samemu przyparł swoje plecy do obsypującego z tynku budynku, wychylając się w stronę głównego wejścia do siedziby, od którego dzielił ich jeszcze obszerny, gruby mur. Samo wejście było jednak puste, żadnych zbędnych samochodów czy wojskowych innych, niż zapewne ci obserwujący bacznie tamtą strefę. W dłonie ujął pośpiesznie jedną z dwóch krótkofalówek i miał już się odwracać w stronę pozostałej części zebranych, kiedy od sedna całej sprawy odsunął go sprawnie cichy śmiech Clydea.

— Drogi książę, chyba trochę za krótką tę spódniczkę ci wydziergali. Chyba że powinienem zacząć nazywać cię księżniczką? — prychnął pod nosem różowowłosy.

Victor zerknął w ich stronę, nie potrafiąc skrywać uśmiechu na widok Scarletta. Nieważne, jak bardzo starał się być poważny, tak nie potrafił skromnym uśmiechem nie uraczyć obrazu księcia w przyległej, ołówkowej spódnicy w odcieniu atramentowej czerni. Górę jego odzienia stanowiła bieluteńka koszula o koronkowych zdobieniach, wypełniając klatkę piersiową arystokraty kilkoma biustonoszami i zmiętolonymi szmatkami. Jego długie włosy pierwszy raz były tak ładnie wyczesane i ułożone w delikatne, charakterystyczne dla kobiety generała Duke'a loki. Całą jego sylwetkę natomiast uwidaczniały skromne, czarne obcasy, których obsługi Scarlett z bólem uczył się cały wczorajszy dzień. Na myśl szatyna momentalnie nasuwało się stwierdzenie, że książę wyglądał naprawdę uroczo, jednak zaraz zbywał swoje myśli, mówiąc, że nie to było w tym momencie najważniejsze. Ważne, aby był podobny do żony generała oraz to, aby ich plan powiódł się, dopóki nikt nie będzie mu kazać zdjąć kaptura.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz