Rozdział 63

1K 156 34
                                    


DZIEŃ 64 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 64 APOKALIPSY

00:15

                  Victor zacisnął swoją pięść, nieznacznie naciągając przy tym krępujące go ujęcia kajdanek. Czuł, jak krew odpływa mu od palców, a rytm serca staje się główną filharmonią wygrywającą mu w uszach, kiedy tylko dostrzegł napis "laboratorium" na bloku, w którego stronę zmierzali. Normalna osoba płakałaby, wyła jak szalona i błagała o litość, jednak szatyn sam w sobie jedynie zaśmiał się pod nosem, nie wierząc w to, jak skończył. Nie wierzył, że tak zaplanowany był jego koniec. Co prawda, brzmiałoby to ciekawie w przyszłych podręcznikach od historii, zapewne załatwiłby takim losem nieszczęście nastolatkom uczącym się o nim w szkole, jednak nie wierzył, że wszechświat właśnie tak rozplanował jego życie. Spojrzenie szatyna ubiegło w stronę Clydea. Ich ciemne ślepia spotkały się, Victor mógł spokojnie zauważyć rozbiegane, nerwowe i przyćmione iskry w oczach mężczyzny. Wpatrywali się w siebie kilka sekund, jakby czytali słowa z własnych rysów twarzy, a Victor niepewny odpowiedniego ich porozumienia, umknął wzrokiem w stronę trójki strażników za ich plecami.

Musieli coś zrobić, jeżeli chcieli przeżyć w wierze, że Scarlett również trzyma się na nogach. Nie mogli oddawać się w przedwczesną melancholię i wierzyć generałowi na słowo. Nelson chciał uśpić ich czujność i wolę walki, która rozsierdzała się w sercu Victora, tyle że przyćmiewana nieznacznie strachem, że nie miał już kogo oprócz Clydea bronić. Mimo to szatyn zacisnął swoje usta, widząc jedynie, jak różowowłosy nieznacznie kiwa głową. Wydawałoby się, że w stresie i pędzie całej tej sytuacji ta dwójka połączyła swoje umysły i bez ani jednego słowa zgrała się w chwili, gdy Victor na palcach prawej ręki odliczył nieznacznie do trzech.

Nie mieli szans na przeżycie żadnego zrywu sprzeciwu. Ich dłonie były ciasno skrępowane, a ciała zroszone zmęczeniem po prawie dziesięciu godzinach przebywania w zamknięciu bez dostępu do wody czy nawet kawałka suchego chleba. Mieli jednak wypełniającą ich serce wolę walki. Nadzieję, że Scarlett żyje, a oni mają możliwość na ucieczkę z tej zupełnie beznadziejnej sytuacji. A nawet jeżeli nie, musieli ratować samego siebie, poddanie się było jedynie oznaką tchórzostwa, żalu, które wypełniłoby serce, przyczyniając się do ich śmierci. Musieli wziąć się w garść, a gdy dwójka mężczyzn na umówiony znak miała już zamachnąć się w tył wraz z szaleńczym, barbarzyńskim wręcz atakiem w stronę prowadzących ich żołnierzy, grunt pod ich nogami momentalnie się zatrząsł. Nagłe, trzy, wystrzelone jeden po jednym huki rozbiły się w niewielkiej przestrzeni długiego, pustego korytarza, który rozniósł po swojej powierzchni drażliwe, rozbijające bębenki uszne echo. Victor i Clyde zachwali się, cudem podpierając o pobliskie ściany, aby nie wylądować w żałosnym locie na podłodze. Do ich uszu dotarły jednak ciche stękania wraz za nimi, a w tej kryminalnej, konspiracyjnej filharmonii, melodią końcową był spektakularny, ewidentny upadek trzech ciał, jedno po drugim.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz