Rozdział 61

1K 155 15
                                    


DZIEŃ 63 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 63 APOKALIPSY

14:09

                 Niosąca pasmo powolnego sukcesu akcja przecierana przez siedzibę republikańskich wojsk przez Clydea, Victora i Scarletta zakończyła się klęską. Powiedzenie, że osiągnęli połowę sukcesu było jednocześnie błędnym jak i prawidłowym stwierdzeniem. Niejeden byłby dumny z tak niezauważalnego wsunięcia się za bramę najlepiej strzeżonego miejsca w Amaryllis i praktycznie zrealizowania połowy planu. Mogliby się cieszyć z takiego postępu, gdyby grali w grę na konsoli, gdzie po złapaniu przez strażnika pojawiał się napis Challenge Failed a następnie wracało się do punktu kontrolnego, wiedząc już jak ominąć zagrożenie. Oni nie mieli takiej możliwości, nie mieli się z czego cieszyć.

Szczególnie w chwili, gdy Victor i Clyde tuż po skrępowaniu ich nadgarstków, zostali niespodziewanie odłączeni od również pojmanego Scarletta. To nie brzmiało ani nie wyglądało dobrze, a oni już szczególnie nie mieli się z czego cieszyć.

Dwójka dorosłych mężczyzn została nagle i brutalnie wepchnięta za żelazne drzwi gdzieś w podziemiach siedziby wojskowej. Obydwaj niczym wycieńczeni długą, ciężką drogą wędrowcy momentalnie zachwiali się padając na podłogę, która ani nie świeciła czystością, ani tym bardziej wygodą. Jednak żołnierzowi, który sprawnie ich tutaj przyprowadził, nie wydawało się przeszkadzać nieludzkie traktowanie dwójki rebeliantów, za którymi listy gończe w normalnych czasach zdobiłyby każdy milimetr miasta. Żelazne, ciężkie drzwi zatrzasnęły się wraz z charakterystycznym piknięciem elektrycznego zamka, a następnie krótki, mechaniczny rytm został wybity przez żołnierza na przydrzwiowym zamknięciu na kod. Dopiero, gdy cisza zasiedliła cały, przyciemniony korytarz, Clyde i Victor nieśmiało odnaleźli swoje oczy w półmroku, który ich otaczał. Ciężkie oddechy gubiły się w powietrzu, a serca rozbijały klatki piersiowe. Stres grał w tym momencie pierwsze skrzypce w tej szalonej, dręczącej ich uszy filharmonii. Byli w dupie. Byli w cholernej dupie, a plan "B", który mieli wymyślić po drodze, nie został nawet wstępnie naszkicowany w ich myślach. Ich głowy były puste, świszczały echem wymieszanym z panicznym strachem, a w przypadku Victora do całej tej harmonii tragedii i dramatu dochodził jeszcze pieruński strach o Scarletta.

Gdzie mogli go zabrać? A co najważniejsze, co próbują z nim zrobić? Gdyby chcieli go po prostu zabić jak ich dwójkę, zapewne trafiłby do jednej celi razem z nimi. Czy w takim razie wiedzieli o tym, że źródłem do sukcesu odtrutki była krew królewska? Pięść Victora na samą myśl zacisnęła się boleśnie. Nie chciał o tym myśleć, nie chciał się nakręcać i wzbudzać w panikę, jednak samo wbicie spojrzenia w ciemne ściany ich celi mierzącej może dwa metry na dwa sprawiało, że widział tylko obraz torturowanego Scarletta, z którego specjalnie, masowymi ilościami pobieraliby krew.

— Kurwa — zaklął wzburzony Victor, zbijając swoją potylicę z brudną ścianą tuż za sobą.

Powtórzył ten ruch jeszcze trzy razy, dopóki ból doszczętnie nie zamieścił się niczym zaraza w jego głowie. Pokręcił szybko głową, roztrzepując czekoladowe kosmyki jak i dręczące, bezsensowne myśli.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz