Głos Scarletta paraliżował wszystkich zebranych. Powodował gęsią skórkę, cholerne dreszcze, które przesiewały każdy fragment ciała. Mimo upływu całej nocy, długich, ciągnących się pięciu godzin nikt nie był w stanie pogodzić się z losem. Każdy zadawał sobie pytanie, dlaczego Bóg chciał, aby właśnie tak się stało? Czym zasłużył sobie Simon, że dobre dwa dni temu to jego ramie ozdobiło przeklęte ugryzienie?

Co miało ich spotkać jako kolejny punkt tej szalonej, boskiej gry?

Wydawało się, jakby nikt nie miał zamiaru odpowiedzieć w żaden sposób na słowa księcia. Scarlett zdążył już podnieść się na proste nogi. Mimo braku wiary w człowieka, który rzekomo trzymał nad nimi opiekę, wykonał szybki znak krzyża, aby odwrócić się pośpiesznie na pięcie, aby ruszyć w stronę swojego roztrzęsionego przyjaciela. Przeszkodził mu jednak w tym wszystkim głos, który niejedną osobę by już dawno wyprowadził z równowagi.

— Był naszym przyjacielem — odparła głośno Evelyn, odsuwając się od swojego ukochanego. Podniosła się na równe nogi, kierując powolne kroki w stronę blondyna. — Mamy tak po prostu zignorować śmierć bliskiego przyjaciela i udawać, że nic się nie stało?

Scarlett dopiero po chwili odwrócił się w stronę kobiety, zarzucając jasnymi włosami. Obdarzył ją najbardziej lekceważącym spojrzeniem, na jakie tylko było go stać.

— Dokładnie tak. Chyba że chcesz skończyć jak on.

Napięcie między tą dwójką czuć było w całym pomieszczeniu. Wszyscy dobrze wiedzieli, że połączenie tych dwóch charakterów, wybuchowej Evelyn i aż zbyt spokojnego, opryskliwego Scarletta nie było bezpieczne. Mimo to nikt nie posilił się nawet o myśl, aby spróbować ich rozdzielić, za nim doszczętnie się wygryzą. Każdy obserwował z bezpiecznej odległości, jak czarnowłosa jeszcze bardziej się irytuje.

— Jesteś bezduszny. Jesteś chorym zwyrolem, który myśli tylko o sobie. Postaw się na naszym miejsce, chociaż raz zachowaj się jak człowiek. — warknęła, zbliżając się stanowczo aż zbyt w stronę Scarletta. — Straciliśmy kolejną osobę, która nie dostanie nawet godnego pochówku. Zgnije tutaj.

Scarlett wywrócił oczami, wzdychając ciężko.

— Podobnie jak połowa kraju, a może nawet świata. Nie mieliśmy na to wpływu, nie było dla niego ratunku — odparł w miarę spokojnie, nie przejmując się zbytnio oszczerstwami, które leciały w jego stronę.

Od zawsze był człowiekiem, który radził sobie z obelgami w swoją stronę. Był następcą tronu monarchistów, którzy ciągle dostawali po dupie od republikanów. Nie zliczy już, ile gróźb śmierci, gwałtu, okrutnych tortur w całym swoim życiu dostał. Takie słowa, jakie otrzymywał ze strony Evelyn były dla niego tak poruszające, jakby dziesięciolatek powiedział mu, że jest głupi.

Widział jednak z każdą chwilą coraz bardziej narastającą złość w oczach kobiety. Nie ukrywał już nawet, że śmieszyło go to niemiłosiernie.

— To twoja wina — odparła z żalem, a w ciemnych oczach można było nawet dojrzeć delikatne cierpliwe łzy.

— To ja go ugryzłem? — prychnął śmiechem książę.

— Nie, gdybyś zginął z rodziną królewską, nie musielibyśmy tutaj być. Nie musielibyśmy jechać do zasranego Cataley, auto nie musiałoby się zepsuć, Harry nie próbowałby nas zdradzić, a Simon wciąż by żył — odpowiedziała płaczliwie, zaciskając pięść, przy tym wbijając przydługie paznokcie we wrażliwą skórę. — To wszystko przez to, że przeżyłeś. Chciałabym, żeby czas się cofnął, a ja mogłabym własnoręcznie cię zabić, za nim domino katastrofy przygniotło nas z chwilą przekroczenia twojego pałacu.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz