3

961 28 0
                                    

- Jesteś tego pewien? - Pytała, uważnie się przyglądając swojemu mężowi, dzierżącemu uchwyt małej walizki.

- Oczywiście. - Odparł spokojnie, poprawiając kołnierz, wolną ręką, w koszuli.

- Uważasz, że to bezpieczne? Że nic się jej nie stanie? - Dociekała, z niepokojem wymalowanym na twarzy.

- Oczywiście. - Burknął oburzony brakiem wiary małżonki. - Przecież nie mógłbym pozwolić by coś się stało... - Przerwał słysząc szybkie i lekkie kroki stawiane na stopniach schodów.

Już po chwili im oczom ukazała się sześcioletnia dziewczynka z dwiema blond kitkami, ubrana w różową sukienkę, w białe rajstopy, tego samego koloru sweterkiem i pudrowe lakierki. Z promiennym uśmiechem, w podskokach pokonała kilka metrów by zatrzymać się u boku mężczyzny.

- Skarbie bądź ostrożna. - Jęknęła podchodząc do dziewczynki i zgarniając ją w matczynym uścisku.

- Nie przesadzaj. - Burknął, wywracając oczyma, czego nie zauważyła. - Potrafię się zająć swoją córką. - Dodał, widząc wściekłe spojrzenie żony. - Masz się nie denerwować. - Mruknął, zgarniając obie kobiety w swoje ramiona i delikatnie głaszcząc dłonią po brzuchu małżonki, ówcześnie wypuszczając rączkę walizki.

- Masz dzwonić, bo inaczej mnie popamiętasz. - Mruknęła, z rumieńcami, grożąc mu paluszkiem.

- Będę. - Wymruczał zadowolony, skradając żonie buziaka.

- Kocham cię mamusiu. - Powiedziała dziewczynka, przytulając się do brzuszka kobiety.

Ucałowała córkę w czoła i odsunęła się na bok. Tęsknym wzrokiem patrzyła jak jej mąż, wraz z córką, znika w zielonych płomieniach kominka.

Podróże między kontynentalne były uciążliwe i potrzebowały zgody obu ministerstw. W Ameryce zdążył wyrobić sobie dobrą opinię, choć nie miał pojęcia jakim cudem, jedynie się domyślał, że do zasługa żony, i przy odpowiedniej opłacie załatwi to bezproblemowo. W Anglii miał trochę większe problemu, ale był Malfoyem. Dla niego nie było rzeczy nie możliwych. 

Dlatego już na drugi dzień od otrzymanego listu, na którego nie wysłał odpowiedzi licząc na wejście smoka, pojawił się wraz z córką w amerykańskim ministerstwie, skąd miał mieć świstoklika do Londynu, a konkretniej na polanę w okolicy Malfoy Manory.

W drodze do gabinetu Ministra, wymieniał się uprzejmościami z mijanymi czarodziejami. W tym czasie dziewczynka z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, w końcu była pierwszy raz w otoczeniu pełnym czarodziei, dzielnie truchtając przy boku ojca, trzymając go za rękę. 

Pod gabinetem byli po kwadransie, gdzie starsza, siwiejąca i miła pani wpuściła ich do środka zaraz gdy tylko ich zobaczyła.

- Witaj Winter. - Rzucił na powitanie, gdy tylko zostali w pomieszczeniu sami.

- Dzień dobry. - Przywitała się kulturalnie blondyneczka, z szerokim uśmiechem. 

- Witam. -  Odparł Ernest, wychodząc za biurka. - Gratuluję z okazji ślubu syna. - Dodał, jednocześnie wymieniając z Malfoyem powitalny uścisk dłoni.

- Dziękuje. - Odparł nonszalancko, starając się nie wywrócić oczyma.

W końcu żadnego ślubu nie będzie!

- Młoda Panna podekscytowana? - Zwrócił się do sześciolatki.

- Tak. - Odrzekła radośnie, energicznie kiwając głową, jednocześnie dalej trzymając się kurczowo dłoni ojca.

- To dobrze. - Rzekł lekko, odwracając się w stronę biurka. - Tak jak ustaliliśmy, wylądujesz niedaleko domu. - Rzucił, podnosząc zniszczoną ramkę na zdjęcie. - Data powrotu jest jeszcze do ustalenia. - Mruknął, podając przedmiot Malfoyowi.

- Dzięki. - Powiedział, odbierając przedmiot.

- Macie jeszcze... - zaczął, lukając na zegarek - minutę i dziesięć sekund.

- Skarbie przytul się do mnie mocno. - Polecił, miękkim tonem głosu, córce, która od razu wykonała polecenie ojca.

W jednej dłoni trzymał walizkę a w drugiej ramkę jednocześnie obejmując mocno swojego skrzata.

- Dzięki. - Rzucił jeszcze, nim zniknęli. 

Kilkanaście sekund później wylądowali przy wybranemu celowi, na polanie otoczonej zewsząd lasem, niedostępnej dla ciekawskich oczów. I choć od ostatniego użycia przez niego tego środka transportu, minęło trochę czasu, bez problemu wylądował na miękkiej trawie, utrzymując siebie i córkę na nogach.

- W wszystko w porządku? - Zapytał delikatnie, gdy blondyneczka odkleiła się do jego ciała.

- Taa. - Pokiwała energicznie. - To było super. - Dodała przeciągając samogłoski. - Będziemy mogli jeszcze raz? Proszę? - Zapytała, robiąc maślane oczka.

- Na pewno jeszcze nam się uda kiedy użyć świstoklika. - Odparł miękko, pomniejszając walizkę do rozmiarów pudełka zapałek, którą następnie umieścił w kieszeni marynarki.

- Super. - Podskoczyła radośnie. 

- To co? Zaczynamy? - Uśmiechnął się na kiwnięcie głowy, nie licząc na inną odpowiedź.

Chwycił córkę za ręki i zniknęli z cichym trzaskiem.

Dwa dni. Tyle czekał na odpowiedź. Na jakikolwiek odzew od strony ojca. I nic. Zaczynał powoli mieć wątpliwości czy dobrze postąpił. Może faktycznie ojciec miał go, za przeproszeniem, w dupie, i miał gdzieś co jego jedyny syn wyrabia. Może o nim zapomniał i udawał, że nigdy nie istniał. Ta niewiedza strasznie go irytowała. Nawet nie wiedział czy zaproszenie dotarło. Lucjusz Malfoy zaraz po wojnie zniknął i nikt nie wiedział co się z nim stało. Raz Nott, będący aurorem, przez przypadek, po pijaku, wyznał, że nawet stary nie używa różdżki, na która miał narzucony namiar. Ostatni zarejestrowany czar był jeszcze w Londynie, tuż przed jego wyjazdem. Nie sądził by ojciec poradził sobie bez magii. Raczej obstawiał, że kupił jakąś inną, choć sprzedawcy mieli obowiązek zgłaszania takich transakcji do ministerstwa. Wiedział, że istniał czarny rynek a Lucjusz miał dojścia wszędzie.

- Dalej nic? - Zapytał na wstępie Zabini, po przekroczeniu progu gabinetu.

- Nic. - Burknął, kręcąc się na krześle.

- Myślisz, że dostał list? - Zapytał, wchodząc w głąb pomieszczenia.

- Sowa wróciła bez zaproszenia. - Burknął, z posępną miną. - Na pewno dostał.

- I co teraz? - Dopytywał, zasiadając na krześle przed biurkiem i odkładając teczkę na jego blacie.

- Coś kombinuje. - Sapnął, mrużąc oczy. - Nie wierze, że tak po prostu sobie to oleje. - Wyrzucił z siebie z oburzeniem. - To nie w jego stylu. - Dodał, przecierając oczy.

- Nie widziałeś go sześć lat. Skąd wiesz, co jest w jego stylu? - Palnął, bez zastanowienia.

- Nie przeginaj. - Syknął, posyłając mu miażdżące spojrzenie.

Ślubu nie będzie / Draco MalfoyWhere stories live. Discover now