— Simon, wiesz coś, czego my nie wiemy? — zapytał podejrzliwie, sprawiając, że szatyn zagryzł nerwowo wargę. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, ponieważ po całej sali rozniosła się dodatkowa, bonusowa muzyka kroków. Spojrzenia wszystkich momentalnie uciekły w prawo, w stronę jednego z odległych, ciemnych korytarzy, gdzie pomiędzy filarami wyłoniła się lekko kulejąca sylwetka.

Trzymający się obolało za jedno ze swoich ramion Harry wyłonił się z mroku, dość niepewnie uśmiechając w stronę swoich przyjaciół. Victor również odetchnął z ulgą, widząc żywego przyjaciela. Skoro on był cały, nie biegł jak oszalały z determinacją o złej nowinie, to znaczy, że Scarlett również był w całym kawałku.

— Harry. To ty strzelałeś? — zapytał Charles, prędko podchodząc do kompana z drużyny.

— Tak, wraz z księciem napotkaliśmy jednego zarażonego strażnika. Wszystko opanowane, znaleźliśmy zbrojownię — odparł pewnie, co od razu wywołało entuzjazm ze strony całej drużyny. — Zaprowadzę was.

Gestem ręki zawołał swoich przyjaciół, aby kroczyli zaraz za nim, przy tym zatapiając się w ciemny, długim i pustym korytarzu tak charakterystycznym dla architektury monarchistów. Victor w pierwszej chwili zarzucił swoją broń pewnie na plecy, również zabierając się w kroki za Harrym. Jednak dopiero po chwili zaczął analizować wszystkie słowa i czyny mężczyzny.

— Coś ci się chyba w rękę stało — zagadała Evelyn, wskazując na obolały bok Harrego. Ten uśmiechnął się lekko pod nosem.

— Królobójca trochę mi nadwerężył rękę. Ale jest dobrze — syknął, próbując pokazać, że wcale nie przeżywał w tym momencie potwornego bólu związanego ze złamaną kością.

Victor zatopił swoje spojrzenie w mimice twarzy żołnierza. Nie lubił kwestionować działań swojego oddziału. Pracowali razem już długo, znał ich dobrze i ufał im. Jednak coś w tym momencie śmierdziało w powietrzu, tuż przy nosie samego pułkownika. I nie był to na pewno zapach śmierci, która oblała ten pałac, nie był to też smród samych królobójców.

Był to perfidny i najbardziej okrutny odór kłamstwa.

— Gdzie książę? — zapytał więc.

— Poprosiłem, aby poczekał na mnie.

Kroczyli niosącymi echo korytarzami pałacu, a mimo to Victor miał wrażenie, jakby oddalali się od miejsca rzekomego wystrzału i zbrojowni. Od odstrzału do przyjścia Harry minęły dobre dwie, może trzy minuty. Oni szli już dobre pięć, może nawet podchodzące pod dziesięć. Droga nagle się wydłużyła?

I złamane ramię wojskowego? Spowodowane przez zarażonego strażnika? Te potwory nie pastwiły się nad ludźmi, ciągnęli do swojego celu, jakim było zarażenie. Szamotający się, nerwowo i szybko poruszający zarażony nie dałby rady złamać mu ręki, a gdyby nawet miał okazję ją uszkodzić, zapewne pojawiłoby się na nim też perfidne wygryzienie świadczące o zarażeniu. A na ubraniu Harrego nie było ani śladu zielonego śluzu czy obrzydliwej śliny, którą królobójcy opluwali całą okolicę.

Victor zmarszczył podważanie brwi, wyprzedzając cały korpus przed nim, aby wyrównać krok z samym Harrym.

Ostatnim, najdziwniejszym elementem historii był fakt, że Scarlett rzekomo tak po prostu się go posłuchał.

Pułkownik zdążył poznać tego parszywego, pyskatego dzieciaka. Poznał go, nie mówił, że lubił czy uwielbiał, ale na pewno wiedział, że Scarlett miał jedną, świętą zasadę, której nigdy by nie złamał.

Książę Scarlett nikogo się nie słuchał.

Jednak nie zdążył zareagować. Za nim jego głowa uniosła się nagle ku górze, a mięśnie zerwały się, aby powstrzymać możliwego kłamcę, cały korpus zatrzymał się w jednej z komnat po bokach pałacu. Nie było okien, jedynie poprzewracane meble, żadnej, możliwej zbrojowni. Natomiast w samym przejściu stanął pewnie Harry.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz