Scarlett zasłonił rękawem swój nos i usta. To nie była zwykła wścieklizna, furia szaleńca, psychopatyczna nienawiść do rodziny królewskiej czy nawet zwykłe problemy z agresją. Mężczyzna wykonywał niepokojące, nagłe, szybkie ruchy. Jak na siedemdziesięciolatka nie miał prawa bez problemów biegać, rzucać się gwałtownie czy nawet zamachnąć się z taką siłą, bez przestawionego w mgnieniu oka kręgosłupa i wypadniętego dysku.

Był po prostu zarażony nieznajomym, niszczącym cały świat wirusem, a dowód tej tezy znajdował się pod bandażem na jego prawej ręce.

— Ślinisz się, twoi wnuczkowie nie myśleli o kupieniu ci śliniaczka? — parsknął śmiechem blondyn, odsuwając się na bezpieczną odległość. Wirus roznosił się poprzez drogę kropelkową oraz ugryzienie, a stanowczo nie chciałby zginąć, tracąc kontrolę nad swoimi zmysłami, zmieniając się przy tym w jakąś obrzydliwą, szkarłatną postać, której na domiar tego wszystkiego musiało niebywale śmierdzieć z ust.

— U...ukurwię cię... — sapnął jego przeciwnik, najwidoczniej odpuszczając sobie dalszą walkę ze swoją siekierą. — Powinieneś był zginąć z resztą rodziny królewskiej.

Przetarł on ręką swoje usta, zrzucając szczątki piany z jego ust na dywan. Nie przejął się tym jednak, ponieważ zaraz ruszył zrywczą szarżą w stronę delikatnego, chudego i o wiele niższego od niego księcia. Wyciągnął ręce przed siebie, marząc tylko o momencie, kiedy będzie mu dane ściskać między palcami wątłą, bladą szyję ostatniego żyjącego przewodnika monarchistów. Pragnął widoku, błagającego księcia o oddech, płaczącego, modlącego się o życie.

Chciał wymordować wszystkich żyjących monarchistów. Każdego żyjącego członka tego cholernego cyrku, który powinien był skończyć się już wieki temu.

Nie spodziewał się jednak, że nie uda mu się nawet dotknąć finezyjnego ciała blondyna, ponieważ ten, stojąc ze spokojem zaledwie metr przed zarażonym, najzwyczajniej w świecie sięgnie po stojącą nieopodal, małą lampkę, metalową jej częścią zbijając boleśnie z głową Daniela.

— Nie musisz mi mówić o tym, że powinienem był zginąć, przecież ja o tym wiem. Najwidoczniej ten skurwiel na górze chciał, abym jeszcze trochę się pomęczył — zaśmiał się, odrzucając pełnym gracji ruchem swoje włosy z ramienia.

Głos Scarletta był lekceważący, szczególnie w chwili, kiedy patrzył z góry na mężczyznę, który tracąc równowagę, prawie runął na podłogę. Śmieszyli go ludzie, mówiący mu, umoralniający i przypominający, że powinien już dawno leżeć pod ziemią. On wiedział, on o tym cholernie wiedział, a tylko idiota nie domyśliłby się, że gromada potworów wpadająca do sali koronacyjnej nie była przypadkiem, a to on był tym wyczekiwanym celem.

Wiedział również, że pewnie niejedna osoba marzy, aby wykorzystać pretekst tej chorej zarazy i z pełną premedytacją rozszarpać jego ciało. Złamać wszystkie kości, wygryźć każdy mięsień, wydłubać oczy, aby na końcu zlizywać jego krew ze swoich rąk, szczycąc się tym, że to on był najwspanialszym księciobójcą.

Nie przerażało go to jednak w nawet najmniejszym stopniu. Uważał ten fakt za niesamowicie ekscytujący, dodający w końcu znikomego smaku jego nudnemu żywotowi.

Daniel potrzebował dłuższej chwili, aby podnieść się z podłogi. Ten czas Scarlett wykorzystał na próbę wymknięcia się. Nieważne, jak dobrze umiał się bronić i jak bardzo nie pragnąłby pokazać, że nie potrzebuje w każdej sytuacji życiowej u swojego boku tego dupka Victora. Wiedział, że nie uda mu się zabić tego faceta i musi kogoś zawołać o pomoc. Dodatkowo szanse na to, że ktoś słyszał ich potyczki była dość mała, zważając na to, że duża część oddziału zajmowała się pewnie patrolem wokół domu.

LYCORIS RADIATAWhere stories live. Discover now