Zaczęło się

1.4K 71 0
                                    

Jane
Było pochmurnie, zimno i mokro, zapowiadała się groźna burza. Ale mocno falujące korony drzew nie były moim zmartwieniem. Godzinę temu moja przyjaciółka przyszła z informacją że wilki z watahy srebrnej nocy są w pobliżu granicy. Connor wysłał ją by mieć pewność że jestem bezpieczna na naszym piętrze. Bałam się, cholernie się bałam. Nadal nie było między nami dobrze ale przynajmniej ostatnio zrobiło się lepiej. Mężczyzna stał się spokojniejszy, bardziej wyrozumiały, nie był już taki narwany. Moja nowa postawa pewnie mu to ułatwiła. Nie chciałam żeby coś mu się stało, miałam tutaj tylko jego, Norę i brata. Obserwowałam teren wokół domu przez szklane drzwi od balkonu w sypialni. Nie tak miał wyglądać nasz wieczór. Usłyszałam ciche pukanie więc podeszłam do drzwi otworzyć. Moja przyjaciółka była niespokojna, jej mate też był na granicy, miałam wrażenie że coś przede mną ukrywa.
- Wiadomo coś?
- Nie, zbierają się sto metrów od najdalej wysuniętej części granicy. Wszyscy nasi już są gotowi na miejscu.- Wróciłam na swoje wcześniejsze miejsce.
- Wszyscy?- Widziałam na dole przed chwilą wilki.
- Starsi, dzieci i ich matki są piętro niżej. Trzech strażników krąży wokół domu ale nie ma szans żeby jakiś wróg się przedarł podczas walki.
- To jest straszne- stwierdziłam fakt.
- Tak ale niedługo się skończy.- Stanęła obok patrząc na teren na dole.
- Skąd wiesz?
- Bo on nie pozwoli cię skrzywdzić, potrzebuje pokoju żeby cię chronić i zrobi wszystko żeby go dostać.- Podkreśliła ostatnie słowa, nie wiem czy próbowała przekonać mnie czy siebie. Widać było że jest zdenerwowana. Oby nie musiał zapłacić zbyt wysokiej ceny za ten pokój. Miałam złe przeczucie, ale przecież walka się jeszcze nie zaczęła.
- Czego mi nie mówisz?- Przygryzła wargę zastanawiając się nad czymś.
- To nie czas na tą rozmowę.
- Powiedz, jutro może nie być na nią miejsca, jeśli...- Reszta zdania nie przejdzie mi przez gardło.
- Podczas parowania straciłam całą moc która... nie sprzyjała mojemu nowemu życiu- powiedziała ostrożnie dobierając słowa- to dzięki jadowi...- wyjaśniła- na ciebie też pewnie wpłynął.
- Nie sprzyjała?
- Picie krwi, szybkość, powolne starzenie... została mi siła, węch...- coś jeszcze chciała powiedzieć.
- I?
- Jestem w ciąży- taka informacja powinna być przekazywana radośnie, a ona wyglądała jakby miała się popłakać.
- Czy on cię zmusił?- Od razu pomyślałam o mojej rozmowie z Connorem parę dni temu.
- Nie, jasne że nie. Tej nocy kiedy mnie ugryzł uprawialiśmy seks parę razy i pod prysznicem... myśleliśmy że wyjął na czas.- Rozpłakała się- nie powiedziałam mu jeszcze.
- Wróci, cały i zdrowy, wtedy mu powiesz.- Obejmowałam ją puki się nie uspokoiła.- Gratuluję- otarłam jej policzki kciukami gdy się odsunęła.
- Dzięki.
Nora nie mogła stać w miejscu, zostawiła mnie po jakiś kilkunastu minutach. Chyba nawet wolałam być sama. Trochę mnie zaskoczyła tą informacją, bycie w ciąży to jedno ale bycie samotną matką to drugie. Sześciu lotników przeleciało nad czubkami drzew odrywając mnie od smutnych myśli. Do domu podbiegły cztery duże wilki, nareszcie wrócili. Zeszłam schodami na parter, najchętniej bym pobiegła ale przez nerwy miałam miękkie nogi. Za drzwi dobiegły mnie niezrozumiałe strzępki rozmów. Otworzyłam je i zobaczyłam dwóch nagich mężczyzn, nie kojarzyłam ich z twarzy. Jestem tu dwa tygodnie, pewnie jeszcze ich nie spotkałam. Nie było z nimi Connora, spokojnie, pewnie został na granicy a ich przysłał bo już jest po wszystkim. Na pewno nic mu nie jest, widziałam go w akcji jest śmiertelnie skuteczny. Kierowali się w moim kierunku skonsternowani powolnym krokiem. Miałam wrażenie że są zaskoczeni widząc mnie.
- Gdzie jest Alfa?- Spytałam gdy byli już na odległość dwóch kroków. Wymienili się spojrzeniami, a potem jeden z nich przeniósł wzrok na coś ponad moim ramieniem.
- Nie!- Usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki, wtedy do mnie dotarło czemu tak dziwnie się zachowywali. Nie byli z naszego stada, a ja właśnie wpadłam w ich ręce.
Connor
Od półtorej godziny wilki z sąsiedniej watahy krążą obok granicy. Co oni kombinują? Chcą nas sprowokować żebyśmy stracili poparcie lotników? Pieprzeni idioci! Może czekają na burze? Ale przecież nie tylko nam się będzie gorzej walczyć w takich warunkach. Coś jest nie tak. Coś mi nie pasuje. Ich bierność jest podejrzana.
~ Connor~ usłyszałem w głowie zaniepokojony głos brata.
~ Co?
~ Wilki które pilnują domu przestały składać meldunek.~ Odpowiedział niepewnie.
~ Kiedy?
~ Powinny się odzywać co piętnaście minut, od dwudziestu milczą.- Mogą robić obchód ale któryś powinien stać przed drzwiami.
~ Wyślij strażników, niech sprawdzą co się z nimi dzieję.~ Zapierdole ich wszystkich jeśli spróbują zbliżyć się do Jane.
~ Już to zrobiłem, zaraz tam dotrą.
Krążyliśmy nerwowo w kółko, na razie tylko my wiedzieliśmy o braku odpowiedzi z domu głównego. Tam były mate połowy mojego stada, tam była moja mate. Powtarzałem sobie że jest w naszym salonie z trójką dzieci które od wczoraj tam są. Może nawet martwi się o mnie, ostatnio trochę się do siebie zbliżyliśmy. Spojrzenie mojego bety się zmieniło, słuchał wysłanych strażników.
~ Mów~ warknąłem w jego głowie.
~ Dwóch ogłuszonych, jeden nie żyje. Właśnie wchodzą do środka.
~Wracamy~ powiedziałem i ruszyłem w drogę powrotną. To było tylko odwrócenie uwagi od prawdziwego celu. Nie musiałem tego powtarzać każdemu z osobna, pobiegli za mną. Po kilkudziesięciu metrach usłyszałem pierwszy skowyt bólu. Zaatakowali nas gdy odwróciliśmy się do nich plecami. Strażnicy szybko zawrócili i rzucili się na wrogie wilki. Reszta potrzebowała paru sekund na zorientowanie się co się dzieje. Obowiązkowe treningi od siódmego roku życia właśnie miały przejść egzamin. Byłem rozdarty między powrotem do domu głównego a pomocą stadu. Podjąłem decyzję która mnie złamie, zostałem. Jej już tam pewnie nie ma, jeśli stracę stado, nigdy jej nie odzyskam. Wysunąłem się na przód szukając dwóch alf, zapłacą mi za wszystko. Walczyli z moimi ludźmi kawałek dalej.
~ Są moi~ warknąłem do wojowników wbijając zęby w kark pierwszego wroga. Pociągnąłem mocno, jego mięśnie zostały w miedzy moimi zębami oddzielając się od reszty ciała. Ostry ból przeszedł po moich żebrach gdy wypluwałem zawartość paszczy. W furii nie zauważyłem że drugi zaszedł mnie od tyłu. Obróciłem się w jego stronę powiększając ranę, walczyliśmy o zdominowanie przeciwnika niszcząc wszystko co stanęło na naszej drodze. Złapałem za jego łapę zrywając wszystko aż zobaczyłem białą kość. Krew tryskała z przeciętej tętnicy malując wszystko na czerwono. Ostre kły zacisnęły się na mojej głowie, poczułem jak pęka mi jakaś kość. Czarne plamki pojawiły mi się przed oczami, korzystając z ostatnich chwil przytomności wyrwałem się i wbiłem zęby w jego brzuch. Z pomiędzy rozerwanego ciała wypadły jelita. Padł na ziemię nieprzytomny ale żywy, na razie.
~ Przesłuchać ich i znaleźć lunę. Resztę zabić.~ Warknąłem do brata, nie pamiętam co było potem, wszędzie była ciemność.

Dzicy WojownicyWhere stories live. Discover now