Rozdział 5

2.5K 105 36
                                    

Siadam do stołu, zabierając się za śniadanie, którego tęsknię wyglądałam od momentu podniesienia tyłka z łóżka. 

Wkładam łyżkę wypełnioną płatkami do buzi i przymykam oczy, upajając się ich czekoladowym smakiem pod którym się rozpływam. 

Cisza, spokój, słodkości i… 

- Ja pierdolę. - jęczę pod nosem, kiedy po mieszkaniu niespodziewanie rozchodzi się odgłos walenia w drzwi wejściowe. 

Harmonię szlag trafił! A może… 

- A niech sobie stuka. Wy jesteście ważniejsze. - prycham pod nosem, i wciskam w siebie kolejną porcję jedzenia, mając w głębokim poważaniu intruza. 

Po kilku sekundach dobijanie dobiega końca, a ja unoszę kąciki ust, klaszcząc sobie w duchu. 

Małpa. Jeśli sądzi, że będzie mi przerwać śniadanie… 

Urywam myśl w połowie i zaciskam palce na sztućcu, tak mocno, że momentalnie bieleją mi knykcie, wbijając mordercze spojrzenie w blondynkę, która jak gdyby nic, wkracza do kuchni, posyłając mi kpiący uśmiech. 

- Co się tak gapisz? Mam zapasowe klucze, więc sama się wpuściłam, skoro ty się do tego nie paliłaś. 

O, twoja, kurwa pieprzona, mać! 

- Kolejne zboczenie, Brewer? - pytam od niechcenia, a ona mruży na mnie oczy. 

- Co ty chrzanisz?! 

- Wbijanie ludziom na chatę, bez zapowiedzi, to niepokojąca sprawa, ale posiadanie kluczy do ich mieszkań… - odchrząkuję, kręcąc głową z politowaniem. - Znam dobrego lekarza, który mógłby ci pomóc. Żółte papiery to jeszcze nie koniec świata. 

- Nie jestem wariatką! - warczy. 

- Oczywiście. 

- Pilnuję cię, dlatego mam klucze! 

- Biedakom, których wciągałaś w swoje nieobliczalne sidła, też tak mówiłaś? 

- Nikogo nie wciągałam! 

- Zdrowi mężczyźni z reguły uciekają od nadpobudliwych bab, które mają kuku na muniu, więc jakoś mnie to nie dziwi. 

- Nie mam kuku na muniu! - telepie się z nerwów, wyrzucając dłonie w powietrze. 

- Co ty tam mruczysz, pijawczysko pustaszysko? - wzdycham, rozciągające usta w szerokim uśmiechu. 

- Ty wredna, paskudna… 

- Przestań się stroszyć kurczaczku, bo ci te tlenione kudły w końcu wypadną. - dopowiadam, a ona purpurowieje na twarzy. 

- Ty…

- Przyszłaś tu w jakimś określonym celu, czy po prostu lubisz być mieszana z błotem? - pytam od niechcenia. 

Blondynka stawia kilka kroków w moją stronę i uderza otwartymi dłońmi w stół, wlepiając we mnie swojego rozwścieczone gały. 

- Jak pan Santos wreszcie postanowi cię sprzątnąć, to możesz być pewna, że ja z chęcią zostanę tą, która wsadzi ci kulkę w łeb, ty mała zdziro. - syczy, a ja marszczę nos, zakładając ręce na piersi. 

- Obiecanki cacanki. - parskam, wywracając oczyma. - W ogóle, czymś ty się skropiła? Czyżby specjalnie dla ciebie powstała seria perfum o skunksowskim dupodorze? 

- Idiotka! - wrzeszczy, wymachując mi paluchem przed oczyma. 

- Spokojnie, nie musisz się od razu określać tak barwnymi epitetami. - oznajmiam nonszalancko, a ona zaczyna dyszeć, jak lokomotywa. 

Inconspicuous (zawieszone)Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ