Rozdział 23

1.7K 114 53
                                    

Podobno każdemu może się przytrafić pechowy dzień, ale zdaje się, że ja zdołałam dzisiaj przekroczyć maksymalny próg złej passy.

Zaczęło się od tego, że po raz kolejny zaspałam do pracy, i z ledwością dotarłam do cukierni na czas.

Później, prawie straciłam wszystkie zęby, ślizgając się na mokrej posadzce, a na ostatek doszedł incydent z klientem, który moim skromnym zdaniem, zdecydowanie próbował sprawdzić, jak daleko sięgają granice mojej cierpliwości, gdy uparcie starał się mi wmówić, że zamiast ciasteczek jagodowych, zapakowałam mu te z borówkami.

O zgrozo...

W duchu odliczam minuty do końca zmiany i kiedy wreszcie zegar wskazuje odpowiednią godzinę, najzwyczajniej w świecie oddycham z ulgą, ciesząc się, że jestem już bliska zakończenia tego paskudnego dnia.

- To co? Do jutra. - mówi Veronica, zamykając za nami drzwi cukierni, a ja uśmiecham się do niej, kiwając głową.

- Wiadomo. Do jutra.

Przechodzę na drugą stronę ulicy i niechętnie kieruję się w stronę marketu, bo mimo, iż zakupy są ostatnią rzeczą na jaką mam teraz ochotę, to ostatecznie się do nich zmuszam, nie zamierzając głodować, zwłaszcza, że moja lodówka wciąż świeci pustkami.

Docieram do sklepu w przeciągu kilku minut i na wejściu odruchowo chwytam w dłoń koszyk, by później nie wściekać się na siebie za to, że tego nie zrobiłam, kiedy przyszłoby mi się zmierzyć z faktem, że najzwyczajniej w świecie brakuje mi rąk, by wszystko utrzymać.

Przechodzę między alejkami, zgarniając z regałów najpotrzebniejsze produkty i do zakończenia listy, brakuje mi już tylko jednej rzeczy.

Rozglądam się za płatkami, próbując je namierzyć i kiedy wreszcie mi się to udaje, spomiędzy moich warg momentalnie ucieka zduszony jęk.

Na wyższą półkę się nie dało?

Psiocząc pod nosem, odkładam koszyk na podłogę i wyciągam rękę po opakowanie, ale na nic mi się to zdaje, bo za cholerę nie mogę go dosięgnąć.

- Tylko spokojnie. - wzdycham, pocierając palcami czoło, bo odczuwam nadchodzącą migrenę, z którą zdecydowanie nie zamierzam się teraz mierzyć.

Zagryzam wargę, uparcie wpatrując się w paczkę, i podejmuje ostateczną decyzję, jak zażegnać owy problem.

Rozglądam się dyskretnie dookoła siebie, po czym odbijam się stopami od posadzki, podskakując do góry.

Jest! Mam!

Opadam na podłogę , a na usta natychmiast wypływa mi szeroki uśmiech zwycięstwa, który znika równie prędko jak się pojawia, bo na głowę nagle spadają mi kolejne torebki z płatkami, sprawiając tym samym, że najzwyczajniej w świecie mam ochotę usiąść na ziemi i się rozpłakać.

Jezu... Może być jeszcze gorzej?

Pochylam się, by podnieść opakowania z podłogi, i kolejne rzeczy dzieją się jak w zwolnionym tempie...

Łapię w dłoń jedno z nich w tym samym momencie, co ktoś inny, i odruchowo podrywam głowę do góry, by zorientować się, kim jest owy pomocnik, a kiedy to robię, niechcący uderzam w twarz tej drugiej osoby, którą okazuje się... mój sąsiad.

Jimmy natychmiast puszcza opakowanie i przykłada dłoń do nosa, mamrocząc coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć.

- No sąsiadeczki, nieźle mi przydzwoniłyście. - mówi, uciskając nasadę nosa palcami, a ja szeroko otwieram oczy, gubiąc język w gębie.

Inconspicuous (zawieszone)Where stories live. Discover now