Rozdział 1

4.2K 138 32
                                    

Powoli schodzę z łóżka i na paluszkach zbliżam się w stronę okna. Siadam na parapecie, i przyciągam nogi do klatki, obejmując je ramionami. 

Przykładam głowę do szyby i wpatruję się w mrok, czując napływające do oczu łzy… Łzy przepełnione falami smutku, bezsilności i przede wszystkim… złości. 

Zagryzam zęby, by powstrzymać szloch rodzący się w moim wnętrzu i zaciskam mocno powieki, próbując zebrać się w sobie, nim ponownie się posypię. 

Przetrwałam pół roku… Sześć miesięcy przepełnionych koszmarami, poczuciem winy i walką o przetrwanie w popapranym świecie, w którym utknęłam, by nie stracić bliskiej mi osoby. Osoby, o której nie wiedziałam, do czasu… Do czasu pogrzebu Cordi. 

Pojedyńcza kropla mimowolnie wypływa z mojego oka na wspomnienie tego okropnego dnia, więc szybko ją ścieram, wypuszczając spomiędzy ust, drżące powietrze. 

Moja kochana… Moja Cordelia… 

Bolesny uścisk w mojej klatce piersiowej sprawia, że zaczerpnięcie kolejnego haustu powietrza wydaje się być niemożliwe do wykonania. Panika jak na zawołanie, momentalnie we mnie osiada, i ponownie jestem zmuszona stoczyć walkę ze sobą samą, by ostatecznie się nie rozlecieć. 

Uspokój się… Uspokój się, Flores. Musisz być twarda… Dla niego. On cię potrzebuje. 

Pochylam głowę, opierając czoło o kolana i wplatam palce we włosy, mocno je na nich zaciskając. 

Demony przeszłości miały być najokrutniejszymi wspomnieniami mojego życia… Wierzyłam, że przyszłość miała mienić się w kolorowych barwach… Pragnęłam tego i modliłam się o to z całego serca… 

A co dostałam?

Cierpienie…

Stratę…

I przyszłość…

Niewiadomą przyszłość, spowitą potworami… 

Do moich uszu dociera ciche kwilenie, więc momentalnie wyrywam się z zamyślenia, spinając się pod wpływem tego znajomego dźwięku. 

Przecieram twarz dłońmi i wstaję z miejsca, powłócząc nogami w stronę posłania. 

Przyklękam na podłodze, i wyciagam dłoń w kierunku bladej twarzyczki, odruchowo ścierając z niej słone krople, opuszkami palców. 

- Cichutko, jestem przy tobie, maluchu. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny. - szepczę zdławionym głosem i składam delikatny pocałunek na jego czole. 

Głaszczę buzię tego blondwłosego aniołka i moja tama bez ostrzeżenia puszcza, a serce wydaje się ponownie rozpadać na malutkie części pod wpływem agonii, jaka mnie przepełnia. 

Gdybym coś zrobiła… Gdybym walczyła… Nie poddała się… 

Stój… Nie idź w tą stronę… Nie teraz… Nie, kiedy musisz być w pełni świadoma, jeśli chcesz przetrwać i ochronić małego. 

Zaciskam wolną dłoń na materacu, wbijając w niego paznokcie, by nie zacząć krzyczeć, kiedy dwie skrajności we mnie, ponownie toczą ze sobą bój.

Wiem, która strona wygra…

Wiem, bo zawsze jest tak samo… 

Odpycham od siebie emocje, uparcie tłumiąc je w sobie, i biorę uspokajający wdech, na nowo zbierając się do kupy. 

Obserwuję trzyletniego brzdąca i przeczesuję jego włoski palcami, siedząc przy nim, dopóki całkowicie się nie uspokaja i nie zapada na powrót w spokojny, niczym niezmącony, sen. 

Inconspicuous (zawieszone)Where stories live. Discover now