Rozdział 21

9K 1.1K 368
                                    

Plan George'a nie poszedł jednak tak gładko, jak ten się spodziewał. Pani w zoologicznym nie pamiętała dziewczyny od żółwia, twierdziła, że była tam tylko kilka razy i nie znała jej imienia. Nie przyszła też przez kilka kolejnych dni do sklepu, co George sprawdzał skrupulatnie, dlatego znowu wałęsał się po domu Freda i Callie, próbując zabić samotność.

Był poranek jakieś dwa tygodnie po narodzinach Artura, a George kończył właśnie jeść śniadanie, na które poniekąd się wprosił. Fred i Callie oczywiście nie mieli nic przeciwko.

Tamtego dnia bliźniacy mieli sporo roboty i Fred miał wyjść do pracy pierwszy raz od narodzin syna. Ruszył więc tam pierwszy, chcąc samemu zorientować się, jak wszystko wyglądało i odciążyć nieco pracującego samego przez tyle czasu. Dlatego też Callie zrekrutowała swoją mamę do pomocy na ten dzień. Stała razem z nią nad kołyską Artura, powoli układając go do porannej drzemki, kiedy George z ciekawości wszedł do pokoju (oraz po to, by zameldować Fredowi, że z jego dzieckiem było wszystko w porządku).

- Zmieniłaś mu pieluchę? - zapytała Lauren, a Callie pokręciła głową.

- Nie muszę. Gdy tylko się zabrudzi, magicznie zmienia się sama. To wynalazek Freda i George'a. Trzeba mu tylko czasem dać pooddychać - odparła radośnie, rzucając George'owi spojrzenie pełne uznania. On tylko uśmiechnął się dumnie.

Mały Artur jęknął po dziecięcemu i delikatnie uniósł swoją dziecięcą rączkę, by złapać babcię za palec. Lauren uśmiechnęła się.

- Gdy ty byłaś mała, uwielbiałaś łapać wszystkich za nos - powiedziała, pochylając się nad kołyską. - Zwłaszcza tatę.

- Naprawdę? - zapytała roześmiana Callie. - Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

Lauren wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od wnuka i delikatnie poprawiając jego błękitny kocyk.

- Nie było okazji.

- No, czekam, aż Artur mi coś urwie. - Zaśmiał się stojący w drzwiach George, wskazując na swoje sztuczne ucho. Callie przewróciła oczami.

- Możesz się teraz śmiać, Fred, ale to będę jedne z waszych najcenniejszych wspomnień - powiedziała Lauren, rzucając mu krótkie spojrzenie.

George uniósł brwi i popatrzył na Callie, jakby pytając ją w ten sposób, czy wyjaśniać, że on wcale nie był Fredem. Ślizgonka pokręciła głową w odpowiedzi i machnęła ręką. Nie było sensu wyprowadzać jej matki z błędu, bo ona i tak wciąż nie odróżniała swojego zięcia od jego bliźniaka - i nie zanosiło się na to, by coś się zmieniło.

- No tak, pewnie tak - rzucił George, z trudem powstrzymując śmiech. - To ja wrócę do sklepu, George pewnie potrzebuje mojej pomocy - dodał jeszcze bardziej rozbawiony, a Callie przyłożyła dłoń do czoła. Znała ich tyle lat, tyle lat z nimi mieszkała, ale czasami nadal nie potrafiła się nadziwić, jakimi dziećmi nadal byli.

George jak powiedział, tak zrobił i wkrótce deportował się do sklepu, gdzie zaczął pomagać bliźniakowi. Siedzieli głównie na zapleczu, przyjmując nowy towar, sortując go, nakładając ceny i przygotowując go do rozłożenia na półkach.

W pewnym momencie George stał pod jedną z wysokich półek i różdżką po kolei wysyłał na nią różne produkty. Robił to wręcz automatycznie, bez zastanawiania, dosyć już znudzony wykonywaniem wciąż tego samego ruchu. Nie odrywał wzroku od produktów i dlatego nie zauważył, gdy ktoś do niego podszedł.

- O... Cześć? - odezwał się nagle głos z jego prawej strony. George spojrzał w tamtym kierunku i go zatkało: stała tam dziewczyna, której szukał od dwóch tygodni, tak samo, jak ją zapamiętał - była mała i drobna, blondwłosa, przypominała zagubioną owcę i znowu miała aparat na szyi, choć już bez szalika.

Owce też śmieszkują • George WeasleyWhere stories live. Discover now