Rozdział 32

5.5K 865 458
                                    

- A co tu same pomarańcze czuję? Jakaś Amortencja się tu warzy... - powiedział Fred radośnie, wchodząc do kuchni, gdzie Callie przeniosła swój kociołek, by mieć oko na śpiącego syna.

- A i owszem - odparła Ślizgonka, a Fred podszedł do niej, by przytulić ją od tyłu.

- Nigdy nie zapomnę, jak poczułem cię po raz pierwszy - szepnął, całując ją w szyję. Od minionej nocy nie potrafił się od niej odczepić, a jej wcale to nie przeszkadzało.

- Ja wtedy naprawdę myślałam, że czujesz moje perfumy, bo stałam obok - przyznała Callie, uśmiechając się z przyjemności.

- Jaaaasne - mruknął Fred, odchodząc od niej, by podejść do lodówki. - Jadłaś śniadanie?

- Nie, jakoś nie miałam ochoty i zabrałam się od razu za eliksir.

- To coś nam zrobię - odparł Fred, a Callie zaśmiała się sama do siebie w duchu, gdy pomyślała, jak niewiele mu trzeba było do takiego stanu. - A tak w ogóle, czy moja sprytna ślizgońska żona doradzi mi, co mamy zrobić z Georgem na wesele Ginny?

- W sensie? - Ślizgonka uniosła brwi, spoglądając na niego nieznacznie.

- W sensie powiedzieliśmy jej, że załatwimy jej prezenty dla gości, no ale zupełnie nie mam na to pomysłu. A George ze swoim opętaniem teraz to tym bardziej.

Callie zamyśliła się, zaprzestając na moment mieszanie eliksiru.

- Ale skoro pytasz mnie, to co? To eliksir?

- Może być eliksir, albo sam nie wiem... - Fred podrapał się po karku. - Mam pustkę w głowie. Nic, co przychodzi mi do głowy nie jest dopuszczalne na wesele albo Ginny urwałaby nam za to głowy.

- Jest prawie czerwiec, ślub będzie w sierpniu... To za mało na Płynne Szęście, ale... Może Eliksir Upiększający? - zapytała Callie po chwili namysłu. - Takie małe dawki na kilka godzin, a na weselu to będzie przynajmniej pasowało, że wszyscy będą piękni i młodzi...

- Hej, to jest świetny pomysł! - zawołał Fred, odkładając składniki, które zdążył wyciągnąć z lodówki. - Zrobimy takie malutkie fiolki, walniemy na etykietce jakieś podziękowania i oczywiście, że wyprodukowali Weasleyowie...

- Już chciałam się oburzać, ale przypomniało mi się, że ja też jestem Weasley. - Callie zaśmiała się serdecznie, zaciągając się zapachem swojej Amortencji, by upewnić się, że była na dobrej drodze, co było jednak trudne, bo jej żywa Amortencja stała tuż obok. - Czyli co, robić ten upiększający?

- Tak, będzie genialny - odpowiedział Fred, ciesząc się niezmiernie, że żona tak prędko rozwiązała jego problem. - Masz składniki?

Callie zastanowiła się chwilę, w głowie powoli przypominając sobie przepis.

- Imbiru już chyba nie ma, a korzenie są potrzebne. I skrzydła elfa, ale je trudno zdobyć...

- Wszystko załatwię.

- Ale to jeszcze czas, to się robi całkiem niedługo, bez nerwów - mówiła Callie pospiesznie, dobrze znając narwanie swojego męża. Chciała powiedzieć coś jeszcze, gdy usłyszałe nagle płacz swojego syna z lewitującej kołyski.

- Oj, nasz tygrysek się obudził - powiedziała przesłodzonym głosem, podchodząc do kołyski, gdzie Artur płakał coraz głośniej. - No już, już, głodny jesteś pewnie... - dodała, powoli go stamtąd wyciągając.

- Czeeeeść. Dzień dobly panu - powiedział Fred, podchodząc do nich i łapiąc za małą rączkę dziecka tak, jakby chciał go powitać, on jednak tylko rozpłakał się bardziej. - No dobra, już, już, przecież masz mamę, nie zabiorę ci jej. Może.

Owce też śmieszkują • George WeasleyWhere stories live. Discover now