Rozdział 12

10.9K 1.4K 281
                                    

Nikt nigdy nie próbował podważyć faktu, że Molly Weasley była cudowną kobietą. Nie inaczej było teraz, gdy ekscytowała się swoim drugim wnukiem - dla odmiany chłopcem - gdy troszczyła się o swoją ciężarną synową na każdym kroku.

- Macie już wszystko dla dziecka? - zapytała Molly, lewitując przed sobą tacę z filiżankami z hebatą z mlekiem i wchodząc z Callie na górę.

- Nie do końca. Tyle tego, że już zaczynam się gubić - odparła dziewczyna, wzdychając. - Mamy pieluszki, ubranka, łóżeczko, wózek, wciąż dostajemy zabawki...

Molly odesłała herbatę do sypialni, a później weszła razem z Callie do pokoju, który już niedługo miał się stać królestwem małego Artura.

Pomieszczenie miało beżowe ściany, a na podłodze znajdowały się jasnobrązowe deski. Po lewej znajdowały się dwa małe okna z widokiem na morze, zakryte do połowy pomarańczowymi roletami. Pod oknami znajdowały się dwie duże, białe komody z szufladami, z których jedna była na tyle szeroka, że mieścił się na niej przebierak. Wszystkie ostre kanty były magicznie zabezpieczone.

Na wprost wejścia do pokoju znajdowała się biała szafa, a po prawej również biały fotel. W końcu tuż przy prawej ścianie stało łóżeczko w tym samym kolorze, a nad nim wisiała kolorowa karuzela i kilka obrazków. Na środku leżał puszysty, biały dywan, idealny do bezpiecznej zabawy - albo, jak twierdził Fred, do tarzania się.

Całą tę jasność przełamywały liczne pomarańczowe dodatki: poduszki na fotelu i w łóżeczku, maskotki (tygrys, lis, wiewiórka...), zwiewne firanki, lampka na ścianie w kształcie serca...

- Musimy kupić jeszcze nosidełko, no i... - zaczęła mówić Callie, w pewnym sensie tłumacząc się przed teściową. Nie rozumiała, dlaczego, ale czuła się winna, że jeszcze nie była w stu procentach gotowa.

- To, co macie, w zupełności wam wystarczy - przerwała jej nagle Molly, co bardzo ją zdziwiło.

- Tak? - powiedziała zdumiona. - Wydawało mi się, że prawie nic nie mamy...

- Callie, gdy ja wychowywałam moje dzieci, nie mieliśmy za wiele - zaczęła Molly nieco smutno. - Nosili szaty po starszych, nie mogli mieć nowych różdżek... Bywało naprawdę trudno.

Na te słowa Callie spuściła głowę, czując gulę w gardle. Było jej tak przykro, że podczas gdy ona i Draco, jedynaki, których rodzice mogliby prawdopodobnie wyżywić, ubrać i wyposażyć wszystkich Weasleyów kilkukrotnie, mieli wszystko, a Fred i jego rodzeństwo wychowywali się w biedzie.

Pamiętała doskonale, jak wręczyła Fredowi i George'owi na święta miotły, i to drogie. Byli wybitnie szczęśliwi, ale wiedziała też, że niesamowicie zażenowani. Nie wiedziała za to, że Fred poprzysiągł sobie tamtego dnia, że kiedyś będzie miał tyle pieniędzy, by mógł dać jej wszystko.

- Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić... - przyznała Callie, przechodząc z panią Weasley do sypialni z zamiarem, położenia się gdyż było jej naprawdę ciężko.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą, układając się wygodnie na pościeli, podczas gdy Molly usiadła w fotelu obok łóżka i kontynuowała swoją historię.

- Nie mogłam dać moim dzieciom drogich prezentów, ale dałam im coś znacznie ważniejszego.

- Co takiego? O, dziękuję... - powiedziała Callie, gdy Molly kilkoma ruchami różdzki poprawiła poduszkę pod jej plecami, a także wsadziła dodatkową pod nogi ciężarnej, dzięki czemu znalazła się w wygodniejszej pozycji.

- Miłość, Callie - odparła po chwili pani Weasley. - Miłość, opiekę, dobre słowo... Dzięki temu udało nam się to wszystko przetrwać. Może i da się coś zdobyć nienawiścią, ale ona cię wreszcie zniszczy, i odpłaci się z podwójną siłą.

- O tym coś wiem... - wyszeptała Callie, spuszczając wzrok na swój brzuch.

- Teraz macie pieniądze, jutro możecie ich nie mieć - kontynuowała kobieta - ale najważniejsze jest to, by wasz syn chciał pamiętać waszą miłość, a nie prezenty.

Te słowa uderzyły w Callie najbardziej. Ona nie chciała pamiętać większości swojego dzieciństwa, bo było... Sztuczne. Materialne. I brakowało w nim tego wszystkiego, o czym mówiła Molly.

- Dziękuję, mamo. Obiecuję, że tak będzie - zadeklarowała Callie, na co starsza kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym podała jej filiżankę. - I chciałabym tylko, żeby tak samo było dla George'a.

Na te słowa Molly wyraźnie posmutniała.

- Och, też się o niego martwię... Ostatnio chodzi bardzo przybity.

- On dziś u nas spał, mamo - mówiła Callie przejęta. - Wpadł w środku nocy. Mówił, że przez hałas, ale jesteśmy pewni z Fredem, że jego wykańcza samotność - dodała i wzięła łapczywy łyk herbaty, by się nie rozkleić (w ciąży przychodziło jej to wybitnie łatwo).

- Wiesz, najczęściej był otoczony mnóstwem ludzi, a nawet jeśli nie, to zawsze był przy nim Fred. Jest sam po raz pierwszy w życiu...

Kobieta również brzmiała, jakby mogła się zaraz wzruszyć i, naśladując synową, także uniosła filiżankę z herbatą, by się napić.

- On nawet nie ma zwierzaka, którym mógłby się zajmować. Nie wiem, czy powinnam się wtrącać w jego życie... Ale boli mnie to, że to wszystko boli też Freda.

Tu pani Weasley pokiwała głową samą do siebie, odstawiając filiżankę z powrotem na szafkę nocną.

- To dlatego, że najgorszy ból, jaki człowiek może odczuć, to nie swój największy, a nawet najmniejszy ukochanej osoby - wyjaśniła Molly spokojnie, wzdychając. - Teraz przy dziecku szczególnie to odczujesz. Jego ból będzie cię bolał trzy razy bardziej, od zadrapanego kolana do złamanego serca...

Callie słuchała tego wszystkiego jak zahipnotyzowana, a następnie położyła dłoń na swoim dużym brzuchu, uśmiechając się.

- Jesteś niesamowita, mamo.

W tym samym czasie Fred i George opuszczali swój sklep, ruszając w głąb Pokątnej na poszukiwania prezentu urodzinowego dla Callie. To był ich prawdziwy powód spędzania całego dnia poza domem, bo z dostawą uporali się razem w kilkanaście minut. Do urodzin Ślizgonki pozostało zaledwie kilka dni, a oni nadal nie znaleźli nic odpowiedniego, dlatego wiedzieli, że musieli się spieszyć.

- Tylko nie kupujemy nic dla dziecka, ani w ogóle związanego z dzieckiem - powiedział Fred, krocząc z bliźniakiem przez tłumy na Pokątnej. - Wszyscy ostatnio tylko o dziecku, a to ma być jej dzień.

- Się wie - potwierdził George, po czym wskazał palcem na sklep zoologiczny, który znajdował się na końcu ulicy. - Może zwierzaka wam kupimy? Tygrysa może, przecież miałeś jej go dać?

Fred spojrzał na niego zirytowany, a następnie zdzielił go w ramię.

- A może tobie kupimy zwierzaka? Najlepiej papugę. Będzie powtarzać po tobie i zrozumiesz, jakie głupoty gadasz.

Na te słowa George odwdzięczył się za wcześniejsze uderzenie. Bracia pewnie rozpoczęliby kolejną walkę na śmierć i życie, gdyby nie to, że znajdowali się na zatłoczonej ulicy. Po chwili "bezpiecznych" przepychanek i chichotów, George powiedział nagle:

- Kup jej kwiaty. Konwalie to jej ulubione, prawda? To jakbyś wyskoczył z setkami konwalii, na pewno byłaby zadowolona, już pomijając inny prezent.

Fred nie chciał tego przyznać, ale w końcu zgodził się z bliźniakiem, że był to dobry pomysł, a przynajmniej jego początek. W pewnym momencie starszy z braci objął tego młodszego i westchnął.

- Jak to jest, że ty tak dobrze znasz dziewczyny, bracie, a przy tobie żadnej nie ma?

~
Tak refleksyjnie trochę. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa.

Owce też śmieszkują • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz