Rozdział 13

9.4K 1.3K 188
                                    

Następnego dnia Freda obudził głośny jęk po jego prawej. Chłopak już od kilku miesięcy spał lżej niż zazwyczaj, budząc się na każde westchnięcie żony na wypadek, gdyby coś się działo. Spojrzał na zegarek, a ten wskazywał ósmą czternaście - ucieszył się, że nie był to środek nocy.

- Dzień dobry - przywitał się, odwracając przodem do żony. Callie nie leżała, a połowicznie siedziała, trzymając dłonie na swoim wielkim brzuchu. Grubą, kremową kołdrę skopała do nóg, bo najwyraźniej było jej za gorąco.

- Dzień zły. Okropnie się czuję... - mruknęła, masując się po skroni.

Fred ziewnął, oparł na swoich łokciach i pocałował żonę w czoło.

- Już niedługo, kochanie. Lada dzień - szepnął, gładząc ją po brzuchu. Callie uśmiechnęła się lekko.

- Freddie, mógłbyś dziś ze mną zostać? - zapytała z nadzieją, a Fred już dawno się nauczył, że nie potrafił jej odmówić. "Zapisał" sobie w głowie, by dać znać Leah, żeby nie przychodziła, a następnie ponownie ją pocałował, tym razem w usta.

- Dobrze. Pójdę zrobić ci herbaty i dam znać George'owi - zadeklarował, wyskakując z łóżka niczym z procy i lądując głośno (gdyż Fred Weasley nie potrafił po prostu wstać).

- Jesteś kochany - powiedziała Callie, nie przestając się uśmiechać. - Jejku, teraz przy dziecku będzie tyle pracy... Może znajdziemy sobie skrzata domowego? Nie chcę cię przeciążać z tym sklepem i w ogóle...

- Oj, Hermionie się to nie spodoba - powiedział rozbawiony Fred, stając w drzwiach. - Zrobi nam borutę.

Na te słowa Callie założyła ręce, a jej zadowolona mina zmieniła się w zirytowaną w przeciągu kilku sekund.

- Nic mnie nie obchodzi Hermiona. To nie jej dom i nie jej dziecko - wysyczała jak wąż, wywołując u Freda śmiech. Dziewczyna wyglądała zupełnie tak jak wtedy, gdy udawała jeszcze wyrachowaną Ślizgonkę: z tą różnicą, że teraz nie żartowała.

- Uwielbiam cię taką - stwierdził Fred, wreszcie wychodząc.

I takim oto sposobem George Weasley kolejny raz wylądował w sklepie sam. Tak naprawdę nie miał tam za wiele do zrobienia - musiał jedynie sporządzić listę produktów, których brakowało lub mogło wkrótce zabraknąć. Planował jednak zostać tam trochę dłużej, niż było to konieczne, ponieważ wciąż czuł się trochę źle z tym, że wparował Fredowi i Callie do domu i pragnął dać im trochę czasu sam na sam. Wiedział oczywiście, że oni nie mieli nic przeciwko niemu, ale rozumiał też, że byli małżeństwem, spodziewali się dziecka i w tej sytuacji zdecydowanie nie potrzebowali kolejnej osoby na doczepkę.

George chodził gdzieś pomiędzy półkami znajdującymi się na sklepowym balkonie i głośno dyktował nazwy produktów, które na lewitującej kartce zapisywało samopiszące pióro.

- Wymiotków już coś mało... Dopisz tak ze trzy paczki - mówił niczym do prawdziwej osoby, nie odrywając wzroku od półek i zupełnie nie zwracając uwagi na to, gdzie szedł. Już otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy wykonał w tył o jeden krok za daleko. Poślizgnął się na stojących za nim pudełkach i już przygotowywał się na spotkanie pierwszego stopnia z podłogą, gdy usłyszał głośne:

- Arresto Momentum!

George, gdy zrozumiał, że żadnego bólu nie ma, a że zawisł kilkanaście centymetrów nad ziemią, otworzył oczy. Wtedy też zobaczył coś, czego zupełnie się nie spodziewał: dwie dłonie metr nad sobą i dziewczynę, tę samą, której loków chciał przy poprzednim spotkaniu dotknąć. Fioletowy szalik i aparat znowu zwisały jej z szyi, brązowa kurtka była rozpięta, a ona sama patrzyła z przerażeniem na chłopaka, którego właśnie uratowała.

- Nic ci nie jest? - zapytała, ciężko oddychając.

- To ty... - wydyszał George, patrząc wielkimi oczyma na dziewczynę. - Jak ty to...? - dodał, wreszcie powoli próbując się podnieść, trzymając ręce na barierce balkonu. Jego zdziwienie wynikało głównie z tego, że nie miała ona żadnej różdżki i wyglądało to tak, jakby wcześniej wisiał na niewidzialnych, trzymanych przez nią linach.

Blondynka mu nie odpowiedziała. Gdy George wstał, machnęła ręką w stronę rozwalonych pudełek, mówiąc:

- Reparo.

Pudełka zamknęły się i ustawiły tak, jak poprzednio, a George oglądał to wszystko z rozdziawioną buzią.

- Co się...? J-jak? - wydukał chłopak, zaskoczony całą sytuacją. To, że przed chwilą mógł narobić sobie wielkiego guza, a został uratowany przez podobną do owcy dziewczynę, i to bez żadnej różdżki, wprowadzało go w stan szoku.

- Od urodzenia mam talent do... Magii bezróżdżkowej - wyjaśniła nieco speszona blondynka, poprawiając szalik. Sądziła, że właśnie to było powodem zdziwienia chłopaka (nawet jeśli uważała, że produkty w jego sklepie i tak były tysiąc razy dziwniejsze niż jej umiejętność).

George patrzył na nią wielkimi oczami i za nic w świecie nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia. Gdy po kilku sekundach zrozumiał, że mu się nie uda, powiedział wreszcie:

- Nie wiem, jak ci dziękować - wydyszał. - Gdybym skończył z guzem, Callie i mama by mnie zabiły - dodał bardziej do siebie niż do niej.

- Nie ma o czym mówić - odparła od razu Keva, bo tak miała na imię dziewczyna, choć George nadal tego nie pamiętał. Ona natomiast nie wiedziała, z którym z bliźniaków rozmawiała.

- Nie no... W zasadzie zaproponowałbym ci bon do naszego sklepu, ale mam wrażenie, że masz już stąd wszystko - powiedział George, wywołując mały uśmiech na twarzy dziewczyny, który szybko zniknął.

- Ja... Och, no prawda jest taka, że przychodzę tu, bo ludzie są tutaj dosyć mili - wyjaśniła wreszcie Keva, nie będąc w stanie już dłużej tego dusić w sobie. - W sensie, w dobrym humorze, więc są mili. A ja niedawno się przeprowadziłam i nie znam tu nikogo, no i...

- Właśnie, w ogóle nie przypominam sobie ciebie ze szkoły - zauważył nagle George, co wydawało mu się dziwne. Zdawało mu się, że znał przynajmniej z widzenia niemal każdą osobę z Hogwartu z około jego wieku.

- Bo nie chodziłam do Hogwartu - odpowiedziała lakonicznie. George oczekiwał, że zacznie tłumaczyć, dlaczego, ale dziewczyna milczała; nie czuła się na tyle komfortowo Stworzyła się nieco dziwna atmosfera, którą wreszcie przerwał chłopak:

- To ten... Jak mogę ci się odwdzięczyć za to?

- Nie trzeba - zapewniała Keva, która tak naprawdę chciała o coś poprosić, ale trochę się bała. George od razu pokręcił głową, nie zgadzając się z nią.

- Trzeba, trzeba. Jak nie bon, to może...

- Może... Mógłbyś mnie oprowadzić trochę? - wypaliła Keva, czego od razu pożałowała, nawet jeśli rzeczywiście potrzebowała przewodnika po magicznym Londynie.

- Nie ma lepszego przewodnika w tym kraju! - zawołał George radośnie, klasnąwszy w ręce. - Chodźmy zatem - dodał, wskazując na schody prowadzące na parter sklepu.

- Co? Ale że już, teraz? - odparła Keva, która nie spodziewała się takiej reakcji, a na pewno nie tak szybkiej, zwłaszcza, że ledwo co poznała tamtego chłopaka. George zaśmiał się, bo rzadko spotykał kogoś, kto nie był przyzwyczajony do jego impulsywności.

- Nie ma czasu do stracenia - powiedział pospiesznie, po czym zaczął zbiegać po schodach jak dziecko.

Keva stała jeszcze przez moment jakby wbita w podłogę. Wreszcie mrugnęła kilkukrotnie i ruszyła za chłopakiem, którego uznała w myślach za szaleńca.

Owce też śmieszkują • George WeasleyWhere stories live. Discover now