20#

350 34 32
                                    

gumusservi - światło księżyca, lśniące na wodzie

- Synku! Jak się czujesz?

Ta sama restauracja, to samo powitanie i ta sama osoba... A jednak wszystko zdawało się być inne.

- Dobrze, dziękuję. A ty, mamo?

- Ja również - przytuliłem dużo niższą ode mnie kobietę, po czym ucałowałem jej upudrowany policzek, aby po chwili zająć miejsce przy stoliku dla dwojga. Znajdowaliśmy się w jej ulubionej restauracji, której nazwy za nic nie potrafiłem powtórzyć, jako, że była ona pojedynczym, francuskim słowem o pięknym, lecz trudnym do powtórzenia, a co dopiero przeliterowania, brzmieniu. Mama dobre kilkanaście lat temu władała tym językiem równie dobrze co angielskim, lecz teraz o nim zapomniała. Mówi się, że jest to jak z jazdą na rowerze; nigdy tego nie zapomnisz, jednak prawda jest niekiedy gorzka. Jeśli człowiek nie praktykuje danej umiejętności zbyt często, to owa zdolność przemija, przeciekając przez palce. Tak właśnie było w przypadku języków obcych.

Pomimo tej utraty, zamiłowanie Liz Hemmings do francuskich restauracji wcale nie przeminęło. Ba, stało się nawet silniejsze.

Teraz, kobieta ubrana w długą, czerwoną suknię, sączyła powoli, równie szkarłatne co jej odzienie, wino, rozmazując przy tym starannie nałożoną pomadkę w kolorze dojrzałych wiśni. Liz musiała już trochę na mnie czekać, jako, że kieliszek opróżniony był do połowy.

- Przepraszam za spóźnienie. Wiesz jakie o tej porze roku jest urwanie głowy w pracy - sięgnąłem po kartę, czując ssanie w żołądku. Otaksowałem wzrokiem skomplikowane nazwy dań, po cichu licząc, że gdzieś pomiędzy francuskimi słowami, znajdzie się moje ulubione, międzynarodowe słowo... A mianowicie pizza.

Za każdym razem było tak samo. Szukałem czegoś, czego i tak za nic w świecie nie znajdę. A przynajmniej nie w tych warunkach, jakkolwiek to brzmi.

Jestem pewien, że połowa populacji dałaby sobie uciąć rękę za możliwość bycia na moim miejscu. Bogata matka, nadziany, a ponadto popularny ojciec - polityk, bracia, którzy nie ingerują w twoje życie i nie zawracają ci głowy, a na dodatek świetna i dobrze płatna praca. Wymarzony scenariusz wielu osób. Wypisz wymaluj idealne życie... Tylko, że nie do końca.

Za tymi sztucznymi uśmiechami, kierowanymi do kamery przez mojego ojczulka, kryła się srogość i chłód, a na dodatek wrogość oraz apatia, którą mężczyzna wręcz emanował. Chętnie zamieniłbym się miejscami z rodziną Michaela, choć jego rodzina również nie należała do najlepszych...

Nie, cofam te słowa. Nie zazdroszczę nikomu, bo wiem, że przykład idealnej rodziny, która dałaby się zabić za każdego z osobna, jeśli uwzględnimy w to wszystkich jej członków, już nie istnieje. Świat, wartość pieniądza oraz okrutne realia, w których przyszło nam żyć, zmieniły warunki gry. Reguły już nigdy nie będą takie same, co jednocześnie mnie smuci i cieszy. Wraz z rozpadem wielu moralnych zasad, przybyły również nowe prawa, jak w większym stopniu poszanowanie człowieka oraz związków homoseksualnych.

Czasy się zmieniły. Nie tylko ustrój polityczny, lecz również relacje między ludzkie czy ambicje.

- Mają tutaj coś amerykańskiego? - wyszeptałem w stronę mamy, kątem oka widząc jak kelner zbliża się do naszego stolika. Blondynka posłała mi pobłażliwe spojrzenie, po czym postukała paznokciem w stół.

- Możesz zamówić stek wołowy z pieczonymi ziemniakami. Powinien ci smakować.

Posłuchałem się porady Liz, powtarzając jej słowa kelnerowi, który od razu udał się do kuchni. Tak, mama znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Czułem, że niedługo pochoruję się przez tę wegańską dietę. Potrzebowałem białka zwierzęcego oraz sporej porcji żelaza... Nie obchodzi mnie, że czerwone mięso jest niezdrowe i rakotwórcze. Cóż, każdy musi w końcu umrzeć.

espoir▪mukeWhere stories live. Discover now