5#

322 36 59
                                    

absquatulate - odejść bez pożegnania 

Wtorek był już trochę lepszy niż poniedziałek.

Nie spóźniłem się do pracy, ani nie miałem innych nieprzyjemnych przygód. Zamiast tego od rana siedziałem na konferencji w sprawie billboardu. Mojemu ojcu zachciało się większej reklamy, a spoty telewizyjne to oczywiście było dla niego za mało. Andrew musiał, po prostu musiał, mieć też kolejny, ogromny billboard.

Od godziny dziewiątej podpierałem ciężką głowę na dłoni, zwiniętej w pięść, podczas gdy tępym wzrokiem wpatrywałem się w tablicę elektroniczną. Monika, niska brunetka o krągłościach, których pozazdrościłyby jej te wszystkie wieszaki zwane modelkami, właśnie wskazywała coś na tablicy. Podążyłem wzrokiem za jej długim palcem, kończącym się ostrym jak nóż paznokciem w odcieniu herbacianych róż.

Z nudów postukałem końcówką długopisu o zeszyt, który miałem przed sobą otwarty. Jak na razie nie raczyłem zapisać choćby jednego słowa, które padły tego ranka z ust Moniki lub Flory. Ta druga non stop wypytywała o parametry billboardu czy też ziemię.

Makler giełdowy, który chciał wcisnąć nam ten kawałek bezużytecznego pola, mieszczącego się przy ruchliwej autostradzie, nadal nie pojawił się na konferencji, a ja w myślach już dawno go skreśliłem. Nawet, jakby teraz zjawił się sam Barack Obama to i tak nie zamierzam kupować tej ziemi. Jeśli ktoś był tak nieprofesjonalny to niech nie liczy na nic innego niż odmowę. U mnie nie ma taryfy ulgowej.

Drzwi od sali konferencyjnej otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Monika momentalnie przerwała w pół słowa, wreszcie zamykając swoje usta, pomalowane na delikatny, pudrowo-różowy odcień. Zza framugi wyjrzała łepetyna pokryta ogolonymi prawie do zera, czarnymi włosami, a po chwili sylwetka tajemniczego osobnika pojawiła się w całej swojej okazałości.

- Przepraszam za spóźnienie - Calum Hood, we własnej osobie, pewnym siebie krokiem obszedł stół, po czym bez żadnego słowa opadł na wolne krzesło, tuż przy moim boku. Chłopak przewiesił sporą, męską torbę na krześle, po czym wyjął z niej grubą teczkę z dokumentami. Mulat w końcu zerknął na mnie, pewnie czując intensywność mojego wzroku.

- O w mordę! - chłopak powiedział to trochę za głośno. Kilka osób, również siedzących przy stole, w tym Flora, która zakaszlała znacząco, spojrzały na nas - Kupę lat, stary.

- Co ty tutaj robisz? - warknąłem, mocno ściskając dłoń na bicepsie chłopaka. Calum w ogóle nie przejął się chłodem mojego głosu, jedynie zlustrował wzrokiem moją twarz i zacmokał znacząco.

- W ogóle się nie zmieniłeś. Buźka ta sama i tupecik też. Powinieneś poćwiczyć nad kontrolowaniem tej swojej agresji.

Zacisnąłem szczękę, automatycznie puszczając mulata, który dramatycznie rozmasował miejsce, jeszcze przed chwilą znajdujące się w moim uścisku.

- Możesz mi wytłumaczyć co się tutaj dzieje? - zapytałem trochę milej, wskazując na teczkę. Calum również przeniósł swoje spojrzenie na dokumenty, po chwili wyjmując jakiś papierek i podsuwając mi go pod nos. Był to dokument dotyczący ziemi, którą mieliśmy zamiar kupić.

- Zostałem maklerem giełdowym.

- Widzę...Ale nadal nie dowierzam - mruknąłem, wzrokiem obrzucając papierek.

- Jak tylko wyszedłem ze szpitala kasa na chleb mi się skończyła - zaczął tłumaczyć Calum, kątem oka zerkając na Monikę, która pokazywała teraz jakieś diagramy i kolorowe słupki. To nie na moją głowę - Zatrudniłem się w jakiejś polsko - litewskiej firmie sprzątającej. Przez pewien czas myłem kible na uniwerku, dopóki pewnego dnia nie zabłądziłem i nie trafiłem na wykład o ekonomii i przedsiębiorczości. Okazało się, że jestem całkiem dobry w te klocki.

espoir▪mukeWhere stories live. Discover now