16#

319 31 65
                                    

nebulochaotic - stan bycia skonfundowanym; poczucie bycia za mgłą

- Wchodzimy czy nadal będziemy tutaj stać?

Z zapamiętaniem przygryzałem dolną wargę, która zaczęła nieprzyjemnie krwawić. Szybko starłem kilka kropli czerwonej posoki, która zebrała się w niezbyt głębokiej ranie. Sam ją sobie zafundowałem. A to wszystko zaczęło się kiedy Michael zapytał mnie czy przyjdę do niego na Wigilię...

Naprawdę chciałem grzecznie odmówić, ale jemu nie dało się przeciwstawić. Nie, kiedy chłopak patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, które lśniły nadzieją.

- Może jeszcze chwilkę poczekamy? Muszę... - Michael westchnął głośno i ostentacyjnie. Jego ręka bez wahania podążyła do dzwonka do drzwi, którego głośny dźwięk rozbrzmiał po korytarzu kamienicy.

- Michael! - drzwi otworzyły się na oścież, a ja skuliłem się w sobie. A mogłem zostać w domu.

W drzwiach stanęła matka Michaela, dokładnie taka jaką ją zapamiętałem. Ciekawe czy ona również kojarzy rysy mojej twarzy?

Pani Clifford w ogóle się nie zmieniła. Jej drobną twarzyczkę nadal pokrywała ta sama ilość zmarszczek, które wcale nie wyglądały nieestetycznie, a krótkie kosmyki w odcieniu słomianego blondu wydawały się być lśniące i zadbane. Jej sylwetkę pokrywała karmazynowa sukienka, a szyję zdobiły perły. Ile zarabiają pisarze? Chyba nie aż tyle, żeby stać ją było na prawdziwe perły.

Mama Michaela zgarnęła syna w ramiona, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Przesunąłem się lekko w bok, machając nerwowo nogą. Czubkiem buta kreśliłem szlaczki po chropowatej wycieraczce z nadrukowanym napisem "Welcome". Jakbym tylko mógł to wtopiłbym się w żółtą ścianę klatki schodowej.

Blondynka puściła w końcu syna, który wymownie spojrzał w moją stronę. Kobieta najwyraźniej spodziewała się zobaczyć Camilo, a nie mnie. Widziałem nawet jak jej usta układają się w początek jego imienia, a potem zamykają. Pani Clifford zmarszczyła brwi i ujęła się pod boki.

- A gdzie Camilo?

Wow, świetna, miła, a co najważniejsze świąteczna atmosfera.

A mogłem siedzieć w domu...

- Camilo jest... Niedysponowalny - Michael wzruszył ramionami, wchodząc w głąb głównego korytarza mieszkania swoich rodziców. Pewnie bym uciekł, gdyby nie to, że jego ręką wystrzeliła do tej mojej. Jego zimne palce musnęły moją skórę, a ja poczułem jak każda komórka mojego ciała reaguje na ten przelotny gest. Posłusznie wszedłem do środka, grzecznie zamykając za sobą drzwi i odkładając na podłogę prezenty, które kupiłem dla rodziców Michaela, w ramach podziękowania, a poniekąd też przeprosin, że będą musieli gościć moją osobę.

Szybko pozbyłem się obuwia oraz kurtki, starając się nie nabałaganić. Podczas gdy ja próbowałem ogarnąć się i doprowadzić do porządku, za sobą słyszałem cichą wymianę zdań pomiędzy matką oraz synem.

- Jak to jest niedysponowalny? Michael, co ty wyprawiasz?

- Mamo, spokojnie - zaoponował chlopak. Słyszałem wyraźne zmęczenie w jego głosie - To jest Luke. Znasz go. Widziałaś go w szpitalu, kiedy...

- Wiem kto to jest - jej głos stał się o oktawę wyższy, a słowa te wydukała tak szybko, że niemal poplątał jej się język. Czyli był to dla niej drażliwy temat.

- A Camilo jest pewnie u siebie. On też ma rodzinę.

- Czyli nawet nie wiesz gdzie jest twój chłopak?

espoir▪mukeWhere stories live. Discover now