7#

342 37 21
                                    

caeruleus (lacina) - głęboki odcień niebieskiego, używany do opisu morza

- Och.

Tylko tyle byłem zdolny z siebie wykrzesać na chwilę obecną. Nigdy nie przypuszczałbym, że Michael tak szybko mógłby zapomnieć o mnie i znaleźć sobie kogoś innego.

Dobra, może to wcale nie stało się tak szybko... Cholera, minęło przecież ponad sześć lat, każdy mógłby w tym czasie zapomnieć o mnie na dobre. Dziwię się, że blondyn jeszcze pamięta moje imię.

Nie powiem, trochę zaskoczyło mnie, że Michael wybrał sobie chłopaka, a nie dziewczynę. Dobrze wiedziałem, że chłopak po prostu lubił ludzi i nie zwracał uwagi na płeć, ale nadal był to dla mnie niemały szok. W mojej chorej wyobraźni chyba tylko ja sam mogłem być tym jedynym, męskim wybrankiem dla starszego ode mnie mężczyzny.

- Ja... Już chyba pójdę. Dobranoc- wydukałem, prawie potykając się o własne nogi, które niemalże splotły się w supeł. Agresywnie wsadziłem dłonie do kieszeni kurtki, próbując odnaleźć kluczyki do samochodu. Paznokciem stuknąłem o ekran telefonu, a później moje palce napotkały jakiś dziwny plastik. Co ja miałem w tym całym bajzlu?

Coś gruchnęło za mną na ziemię. Nie miałem siły odwrócić się i spojrzeć co to dokładnie było, po prostu poszedłem dalej, czując jak mocno bije mi serce.

- Luke! - Michael zawołał mnie po raz drugi czy trzeci. Pierwszych nawoływań nawet nie zarejestrowałem, byłem zbyt zaabsorbowany własnymi krokami. Byleby nie potknąć się i nie wyrżnąć wszystkich zębów. Wtedy to dopiero wyszedłbym na ofiarę losu.

Czym prędzej wsiadłem do samochodu, trzęsącymi się od nadmiaru zbieżnych emocji dłońmi chwytając za kierownicę i odpalając silnik. Z piskiem opon odjchałem spod Olive Garden i pomknąłem przed siebie, nie bacząc ani na liczbę rosnącą na liczniku czy też na dwójkę, bez dwóch zdań, zakochanych mężczyzn, których zostawiłem za sobą.

***

Bridget nie wróciła na noc do domu. Nie wiem gdzie się podziała. Bo w końcu ile można zrywać z chłopakiem? Chyba, że niewinny Leon, na którego pieszczotliwie wołałem "Leoś", ale to tylko w te dobre dni, kiedy humor mi dopisywał, wreszcie użył nie tylko ogromnego mózgu, ale też... Hm, czegoś innego, znajdującego się raczej w dolnych partiach jego męskiego ciała. Może to coś dało i odwiodło Bridget od pochopnego zerwania.

Nieobecność mojej przyjaciółki wcale nie była moim największym problem. Och nie, tych to miałem w zanadrzu na co najmniej kolejne pięć lat.

Moja wczorajsza rozmowa z Michaelem spędzała mi sen z oczu. Co chwila budziłem się w nocy, zasypiając na góra kilkanaście minut, żeby za chwilę znowu się obudzić i zastanowić czy przypadkiem wydarzenia z wczorajszej doby wcale nie były snem.

Tak też, kiedy rano przejrzałem się w lustrze i zobaczyłem, że wyglądam dosłownie jak zombie, zmuszony byłem wykonać ważny telefon. Nie odważyłem się zatelefonować do ojca, jako, że już wczoraj uciekłem od papierkowej roboty, oddając ją w ręce, dużo bardziej kompetentnej niż ja sam, Flory. Afroamerykanka raczej nie powinna być zła. Dopilnuję, żeby ojciec załatwił jej podwyżkę albo chociaż jakieś wynagrodzenie. Jak to nie zadziała to będę musiał płacić z własnej kieszeni. Uroki bycia nierobem.

Zamiast zadzwonić do ojca postanowiłem wybrać numer recepcji i przekazać miłej blondynce, tej samej, która lubi gździć się po windach, że dzisiaj niestety nie zjawię się w pracy, bo dopadło mnie paskudne rozwolnienie. Nie miałem za grosz wstydu. Tak, użyłem dokładnie tych słów, inaczej się nie dało. Rozmowa skończyła się w przeciągu minuty lub nawet mniej, a zakłopotana kobieta nie raczyła zadać więcej pytań.

espoir▪mukeWhere stories live. Discover now