Rozdział 34

695 27 14
                                    

Dostanę się do Arkham i go zabiję, zanim on zabije mnie.
A Batsy?
Batsy poczeka. To moja wojna i to ja w niej wygram. Nie potrzebuję pomocy.
Przyznaj, że nie chcesz narażać Robina.
No, może i nie chcę. Lubię go i mam mały sentyment.
- Mel, Bruce już jest- mówi Victor.
- Już idę.
Bruce Wayne we własnej osobie siedzi u mnie na kanapie, a obok niego Grayson.
- Dziś bez maski...
- Jak widać. Musimy obgadać sprawę z Jokerem. Po pierwsze obiecaj, że pod żadnym pozorem nie zjawisz się w Arkham.
- Ja? No co ty...
Cholera! Skąd on wie?
- Po drugie, nie wychodzisz nigdzie bez naszej ochrony.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? - siadam naprzeciwko niego i opieram głowę na dłoniach. - Jestem tylko zwykłym przestępcą.
- Wierzę, że można ci pomóc.
- I co? Tak przez cały czas będzie? Bruce, on i tak ucieknie, a jak nie, to będzie cały czas obawa, że to zrobi. To nie ma sensu!
- Uspokój się, oni wiedzą co robią - wtrąca Victor.
Marszczę brwi i posyłam mu wściekłe spojrzenie.
- I ty przeciwko mnie?
- Zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
- A ty mi go nie dasz?
- Wiesz, że im nas więcej tym lepiej. Musimy iść na ten układ.
Wzdycham ciężko.
- To sprawa jest jasna. Siedzisz i nie wychodzisz. A Ty Zsasz razem z nią, dopóki sprawa się nie uspokoi.
Po chwili obydwoje wychodzą.
- Co to ma kurwa być?!
- Czy ty masz mnie za debila? Musiałem się zgodzić, bo chcieli nas zamknąć w Arkham. Tak, to przynajmniej zamknęli nas w domu.
Zaczynam się śmiać i mocno go przytulam.
-Spokojnie - szepcze mi do ucha. - Wiem, jaki masz plan. Pomogę ci.
- Kocham cię wiesz?
- Wiem, ja ciebie też.
Na sercu robi mi się dziwnie ciepło. To takie... takie nowe.
- Trzeba jakoś uciec z tego domowego aresztu. W nocy musisz mnie kryć.
- Nigdzie sama nie idziesz.
- Victor, to moja sprawa. Muszę, chcę go zabić. W końcu się go pozbędę.
Zsasz wzdycha, przez chwilę nie odzywa się i po chwili spogląda na mnie.
- Dobra, rób jak chcesz. Napewno Grayson będzie nas pilnował.
- Spokojnie, nie zorientuje się, że uciekłam.
Plan jest prosty. Muszę się dostać do Arkham, do celi Jokera i tam go... no właśnie co? Zadźgam? Zastrzelę? Uduszę? Pobiję? Potnę?
Przyznaj, że coś do niego czujesz.
Kurwa, zamknij się! Sentymenty, pieprzone sentymenty.
Alex będzie żył bez ojca.
Urodził się i wychował bez niego. Nie potrzebujemy tego pajaca, który mnie zdradza, zostawia i traktuje jak śmiecia!
A jak się dostaniesz do celi?
- Znajdź mi kogoś kto pracuje w Arkham. Włącznie z adresem zamieszkania. Najlepiej, żeby miał dziś wolne.
- Skąd ja ci to wytrzasnę?
- Masz swoje sposoby - odpowiadam obojętnie i spoglądam w okno, po czym odpalam papierosa.
- Nie pal tyle...
- Zamknij się i rób co mówię.
On wychodzi, papieros się pali, a w mojej głowie krążą myśli na temat tego, czy to dobry pomysł.
- Nie wiem, co do niego czuję, jest ojcem mojego dziecka... chcę go zabić, a z drugiej strony chcę go zatrzymać - szepczę przez łzy.
A Victor?
- Nie wiem! Rozumiesz, nie wiem...
Pierdolone rozterki uczuciowe. Czemu to nie może być tak proste, jak decyzja, czy zabić, czy nie...?

Długo mnie nie było. Nawet bardzo... Przepraszam wszystkich, którzy czekali na nexta. Postaram się wrzucać rozdziały częściej, ale niczego nie obiecuję. Dziękuję za wyrozumiałość :*
JLG122

Don't let me down II JokerWhere stories live. Discover now