1#

756 44 111
                                    

brontide - niski huk odległego grzmotu

- Dzień dobry. Z tej strony Luke Hemmings, zarządca PRowy i naczelny kierownik działu marketingu oraz rozgłosu partii Andrew Hemmingsa. W czym mogę pomóc?

Piskliwy głos staruszki poniósł się po drugiej stronie słuchawki, przez co znacznie musiałem odsunąć od ucha telefon, który uparcie ściskałem w dłoni. Przestąpiłem z nogi na nogę, czując jak mróz daje mi się we znaki. Moje błękitne oczy niewidzącym wzrokiem wpatrywały się w gęste kłęby pary, która uchodziła z moich ust, podczas gdy twierdząco mruczałem coś do telefonu, w nadzei, że kobieta po drugiej stronie linii w końcu się zamknie i da mi dojść do słowa.

- Rozumiem, ale ja nie zajmuję się rozsyłaniem ulotek czy miesięczników. Jeśli chce pani otrzymać taki abonament i co miesiąc dostawać od nas najświeższe wiadomości to musi pani wejść na naszą stronę internetową - tutaj pozwoliłem sobie na pauzę, podczas której niechętnie wsłuchiwałem się w agresywny wywód staruszki, która narzekała na to, że ma ponad siedemdziesiąt lat i nie umie, tak jak "my młodzi", obsługiwać komputera.

- Naprawdę jestem bezradny. Nie umiem pani pomóc w tej sytuacji. Proszę zadzwonić do bliskiej pani osoby, ona na pewno z chęcią zamówi pani nasz miesięcznik. Życzę miłego dnia. Do widzenia - z prędkością światła odsunąłem od ucha telefon i mocno przycisnąłem czerwoną słuchawkę. Odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że już nie będę musiał kontynuować tej niezręcznej rozmowy.

Schowałem telefon głęboko do kieszeni mojej zimowej kurtki, po chwili zastanowienia upychając tam także zmarznięte dłonie. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą rękawiczek. Wypadłem z biura, jak gdyby gonił mnie pies, a to wszystko przez mojego ojca, który nie uznawał przerw obiadowych. Ani żadnych przerw. O tej porze roku mój dział miał urwanie głowy, jako, że przemówienia na Nowy Rok zbliżały się wielkimi krokami, a my nie wymyśliliśmy jeszcze ani sensownej grafiki, która mogłaby rozpowszechnić partię mojego ojca, ani też nie mieliśmy wystarczająco dobrego sloganu. Wykorzystałem okazję, kiedy mój ojciec wyszedł na chwilę z biurowca, pod pretekstem załatwienia czegoś. Wtedy też wyszedłem ja, zostawiając zasłane papierkową robotą biurko w tyle i jak najszybciej wsiadając za kierownicę swojego czarnego BMW.

Prawo jazdy zdałem za którymś razem, kiedy to mężczyzna, z którym miałem nieprzyjemność je zdawać, w końcu zaliczył mi wszystko, nawet to cholerne parkowanie tyłem. Zrobił to raczej z litości i pewnie ze strachu przed moim ojcem, niż z powodu moich zdolności. To było kiedy miałem 21 lat, czyli dobre 4 lata temu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mam już 25 lat, a czasami nadal patrzę na znaki drogowe, mrużę oczy i zastanawiam się po co właściwie one tam są. Jeszcze częściej po prostu je ignoruję i jadę przed siebie, zbywając je przysłowiowym wzruszeniem ramion. Mówi się trudno i żyje się dalej. I tak dopóki nie zginę pod pociągiem czy tirem.

Szybkim krokiem, żeby trochę rozgrzać moje zmarznięte cztery litery, skierowałem się w malutką alejkę cmentarza. Wzdrygnąłem się, patrząc na groby nastolatków oraz młodych dorosłych, którzy mogli żyć dłużej, a coś, najczęściej choroba lub jazda po pijaku, odebrała im cenne życie. Ciekawe jacy byli. Ciekawe czy byli szczęśliwi.

Te dwa pytania, najczęściej to drugie, zadawałem sobie za każdym razem, kiedy odwiedzałem grób Michaela. Brzoza, pod którą starszy ode mnie o dwa lata chłopak został pochowany, teraz wydawała się być zmarznięta i smutna. Śnieg pokrył jej gałęzie, jednak te nie uginały się, jako, że białego puchu wcale nie było niewiadomo jak dużo. Zimy w Kaliforni mają to do siebie, że są różne. Zależy na co trafisz. Tegoroczna zima była mroźna i sprawiała, że człowiek nie chciał wychodzić na zewnątrz, a jedynie zostać w domu, zakopać się pod kocem z kubkiem herbaty w ręku i oglądać serial. Może być też jakaś ciekawa książka. Byle nie kryminał, tego ścierstwa nie zniosę.

espoir▪mukeΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα