08]

2.4K 137 77
                                    

Ten rozdział to gówno, przepraszam.

pm]

Nie ma nic gorszego od chwili, kiedy za oknem widzisz piękną pogodę, a przed tobą leży stos nieprzejrzanych papierów. Harry właśnie to przeżywał. Nie to, że nie lubił swojej pracy, bo szczerze mówiąc to ją uwielbiał. No ale to cholerne, wakacyjne słońce rozpraszało go nieustannie, dlatego wreszcie wkurzył się, wstał i zaciągnął żaluzję, po czym zdecydował się odpalić waniliowe kadzidełko na jednej z jego biurowych komód, z nadzieją, że to go nieco uspokoi. Po prostu był dziś nieco podminowany, ponieważ po półtora tygodnia wreszcie miał zobaczyć swoje ukochane, najmłodsze dzieci. Denerwowały go bez przerwy, szczególnie chłopcy, bo Nadya była raczej aniołkiem, ale naprawdę tęsknił. Za ich uśmiechami, szczęśliwymi krzykami, szczupłymi rączkami, które owijały się wokół niego bez jakiejkolwiek potrzeby lub po to, żeby go zdenerwować i wyśmiać. Miło jest trochę wypocząć, wziąć porządny oddech, ale naprawdę lepiej, gdy dzieci miał blisko siebie i mógł się na nie wkurzać, a nie martwić, czy dobrze się czują, czy wszystko z nimi okej.

Waniliowe kadzidełko w ogóle mu nie pomogło, wręcz przeciwnie, nakręciło jego kubki smakowe. Nagle zapragnął zjeść wilgotną, czekoladową muffinkę i napić się waniliowej kawy. Poprosił więc Cecilię, by wyskoczyła dla niego do cukierni i dosłownie dziesięć minut później odsunął wszystko z biurka na bok i zajadał się ulubioną babeczką. Po kawie zrobiło mu się trochę gorąco, dlatego zrzucił z siebie marynarkę i odsłonił żaluzję z okna, by otworzyć je na oścież i wpuścić do biura trochę świeżego powietrza.

Uliczny gwar kusił go, gdy kończył kawę i  jednocześnie pozornie przeglądał raporty swoich poddanych, z których musiał ułożyć swój własny raport do końca dnia. Dosłownie sekundy później stał przy oknie, na parapecie opierał się ramionami i patrzył w dół z drugiego piętra. Obserwował samochody na ruchliwej ulicy, bezpańskie psy przechodzące przez pasy i sikające gdzie popadnie, ludzi drepczących po chodnikach; jedni śpieszyli się gdzieś, inni nawet zatrzymywali, by schować się pod wiatą jakiegoś sklepu i odetchnąć w tym skwarze. Jakaś para obściskiwała się niedaleko jego banku, po środku chodnika, a dojrzała kobieta naskakiwała na swoją dorosłą córkę, bo pewnie podejmowała decyzje inne niż matka sobie wymarzyła. W oddali Harry zauważył samochód swojego najstarszego syna. W pierwszej chwili jedynie podejrzewał, że to on, ale upewnił się gdy Jeep wjechał na tylny parking budynku. I za nim Harry także tęsknił. Mimo jego ostatnich telefonów chłopak ciągle powtarzał, że nie ma jak, nie ma kiedy do niego wpaść, może później uda mu się znaleźć chwilę. I oczywiście, że znalazł ją wtedy, gdy to Harry był zajęty. I nic tak nie denerwowało Harry'ego jak to, że Ryan najczęściej odwiedzał go w jego godzinach pracy, bo sam pracował w systemie zmianowym. Wtedy Harry spojrzał na stos papierów, przypomniał sobie nieodebrany telefon od McKinley'a i wpadł na pomysł, by powiedzieć Cecili, by ona przekazała Ryanowi, że go nie ma, jest na spotkaniu czy coś, bo bał się, że nie wyrobi się do końca dnia.

Czym prędzej wyszedł do swojego sekretariatu, jednak nie zdążył nawet słowa powiedzieć do sekretarki, gdy z windy wyszedł Ryan, w hawajskiej koszuli podobnej do tej Harry'ego, białych szortach i japonkach, z szerokim uśmiechem na twarzy. Spojrzał, tak po prostu, na Cecilię, sprawiając, że kobieta uśmiechnęła się zarumieniona i spuściła wzrok, na co Harry posłał Ryanowi oskarżycielskie spojrzenie. Cecilia była starsza od jego syna o sześć lat, była dojrzałą kobietą, podczas gdy on wciąż był pustym dzieciakiem i Harry w ogóle nie widział ich razem, bo z drugiej strony wiedział, że Ryan jedynie złamałby jej serduszko. Poza tym, nie miał pojęcia skąd u niego takie wnioski po jednym, nic nieznaczącym spojrzeniu.

- Byłem na basenie - zaczął uradowany chłopak, gdy stanął twarzą w twarz z ojcem - i pomyślałem, że wpadnę.

- Ryan, akurat teraz nie mam czasu - powiedział Harry z przepraszającą miną, bo zamierzał spławić syna, ale on złapał go za ramiona i wepchnął z powrotem do jego biura.

Promise me you won't forget to smile [sequel tough shit!]Where stories live. Discover now