Ognicho 3

1.5K 38 13
                                    

Marcel bił się z myślami. Z daleka obserwował, jak rozpromieniony Nikodem podchodzi do wysokiego, betonowego słupa i robi przymiarkę, by wspiąć się po nim w górę.
Oliwer i Aleks trzymali Amelię, która za wszelką cenę próbowała się im wyrwać. Dziewczynka płakała i prosiła Nikodema, by nie wchodził na słup. Ale on zaśmiał jej się prosto w oczy.
Na Marcela nikt nie zwracał uwagi. Wszyscy wiedzieli, że chłopiec nie jest kapusiem. Nikt nawet nie przypuszczał, że chłopiec byłby w stanie donieść dorosłym o tym, co Nikodem zamierza uczynić.
Ale Marcel szczerze bał się o brata. Wiedział, że Nikodem może spaść z tego słupa i zrobić sobie krzywdę. Przecież dopiero co spadł ze stogu... Jakby tego było mało, Niko napił się piwa. To wyjaśniało jego bezmyślność i brak wyobraźni.
Nikodem zaczął wdrapywać się na słup. Z początku nie wychodziło mu to najlepiej, ale gdy znajdował się na wysokości dwóch metrów od ziemi, nabrał śmiałości. Co kilka chwil spoglądał w dół.
- Jeszcze? - pytał Oliwera.
- Jeszcze... - odpowiadał, no więc Niko wspinał się wyżej i wyżej. Znajdował się mniej więcej na wysokości czterech metrów, gdy Marcel nieśmiało uczynił kilka kroków w tył.
- Chodź, Kuba... Mówiłeś, że chcesz siku - rzekł chwytając chłopczyka za rękę.
- Nie chcę...
- Cicho...
Marcel wraz z Kubą poszli do ogniska. Chłopiec wciąż bił się z myślami. Nie był zdecydowany, czy powinien powiedzieć Szymonowi o tym, co robi Nikodem, czy nie. Mimo to, podszedł do ojca. Stanął tuż obok.
- Czyli nie masz swojej baby, doktorku?! - rzekł Janek zwracając się do Andrzeja.
- Tłumaczę ci, że nie mam! Przychodzi baba do lekarza. Ja jestem lekarzem, ale do mnie baba nie przychodzi!
Szymon odwrócił wzrok od rozbawionych towarzyszy. Posadził Marcela na kolanie.
- Co się dzieje? - spytał uśmiechając się do chłopca.
- Tata, głupio mi o tym mówić, bo ja nie jestem kapusiem - westchnął chłopiec spuszczając wzrok.
- Co cię gryzie? Powiedz. Chodzi o to, że wlazłeś na to drzewo? Marcelek, to nie było mądre. Mogła ci się stać krzywda.
- Wiem, tatuś. Nie o to chodzi.
- Więc o co?
- No ja naprawdę nie jestem kapusiem. Bo nie jestem, prawda?
- Oczywiście, że nie jesteś...
Szymon podniósł się z ławki. Chwycił Kubusia za rękę. Zaprowadził go do Kamili, po czym usunął się z Marcelem na bok.
- Co chcesz mi powiedzieć? Mów śmiało - zwrócił się do chłopca.
- Nie jestem kapusiem, ale to powiem, bo nie chcę, żeby Nikodemowi stała się krzywda... My graliśmy w prawda czy wyzwanie... I Niko dostał takie wyzwanie, żeby wejść na słup energetyczny...
Szymon momentalnie stał się blady jak ściana. Spojrzał w dal, w stronę słupa. Ujrzał syna z łatwością sunącego po nim w górę.
- Zaraz mnie krew zaleje! - krzyknął zdenerwowany.
Pobiegł w stronę słupa tak szybko, jak potrafił. Po chwili był już na miejscu. Marcel ukrył się za drzewem.
- Co was tak bawi?! - rzekł Szymon zwracając się do Oliwera i Aleksa. Chłopcy puścili Amelię. Zapłakana dziewczynka podbiegła do Szymona.
- To są czuby! - wydarła się.
- Nikodem! Koniec przedstawienia! Powoli zejdź na dół... Powolutku! - zawołał Szymon.
Nikodem przestraszył się. Przez chwilę nie wiedział, co robić - czy posłuchać ojca i kierować się w dół, czy wspinać się wyżej.
- Nikodem! Marcelek, nich wujek Andrzej przyniesie z panem Jankiem drabinę z kanciapy... Ale biegiem! - rzekł Szymon nie odrywając wzroku od jedenastolatka. - Nikuś! Chłopaki już sobie poszli! Zejdź stamtąd!
- Umiem wyżej! - zawołał Nikodem wprawiając ojca w zdumienie.
- Wiem, że umiesz! Niko, zejdź stamtąd! No już, usłuchaj mnie!
Chłopiec nic nie odpowiedział. Zdał sobie sprawę z tego, że jest na przegranej pozycji. Zaczął powoli kierować się w dół. Szymon odetchnął z ulgą. Ze strachem patrzył na Nikodema.
Po chwili przy Szymonie zjawili się Janek z Andrzejem. Przynieśli drabinę. Rozłożyli ją i oparli o słup.
Szymon nie zamierzał bezczynnie czekać, aż jego syn sam zejdzie na dół.
- Idę po ciebie! - zawołał wspinając się w górę po drabinie.
- Nie trzeba! Sam zejdę! - zawołał chłopiec próbując przejść ze słupa na drabinę. Stopa poślizgnęła mu się na metalowym szczebelku. Szymon zamarł. Chłopiec mocno trzymał się rękoma o słup. Przez chwilę wisiał bez ruchu.
W końcu Szymon dotarł do syna.
- Złap mnie za szyję - rzekł. Momentalnie wyczuł od syna zapach piwa. - Trzymasz mocno? - spytał.
- Tak... - odparł jedenastolatek.
Szymon pomógł chłopcu zejść na dół.
- No! Nikodem! Jestem pod wrażeniem twojej odwagi! - zaśmiał się Janek. Zrobił kilka ukłonów do samej ziemi.
Szymon chwycił rękę chłopca. Zaciągnął go w stronę domu.
- Przegiąłeś! - krzyknął zatrzymując się na moment przy ognisku. Nalał sobie kieliszek wódki. Wypił to jednym ciurkiem.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby wspinać się po słupie wysokiego napięcia?! - krzyknął zdenerwowany.
Chłopiec milczał. Ojciec szarpnął go za rękę. Zaprowadził do domu. Daniela zaobserwowała całe zdarzenie. Pośpieszyła za mężem i synem.
- Szymon! Daj spokój... - prosiła, gdy byli już w domu.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Prowadził chłopca po schodach na górę. Wszedł do pokoju Marcela. Wziął do ręki wiszącą na ścianie skórzaną dyscyplinę. Nikodem zbladł. Daniela również.
- Szymon, uspokój się. Jesteś zdenerwowany... - odezwała się.
- No, jestem! A jaki mam być?! Mój syn wlazł na słup wysokiego napięcia?! Zaraz zapłaci za swoją głupotę! Ściągaj spodnie! - rozkazał stanowczo.
Nikodem rozpłakał się. Przyczepił się do Danieli.
- Szymon...
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię?! Za każde dziesięć sekund nieusłuchaństwa dostaniesz dodatkowe trzy paski w tyłek!
Nikodem natychmiast spuścił spodnie.
- Kładź się na łóżku! Ale biegiem! Lusia, zostaw nas! Nie słyszysz, co do ciebie mówię?!
- Szymon, nie bij mi go...
- Nie? To słuchaj! Niko, zasłużyłeś na lanie? - zwrócił się do leżącego na łóżku syna.
Chłopiec płakał.
- Tak... - szepnął.
- Słyszałaś? To wypad! - rzekł Szymon wypychając żonę za drzwi. - A ty, chłopcze, przygotuj się, bo będzie bolało! Policzymy sobie razem do piętnastu! Ja w myślach, ty na głos!
Powiedziawszy te słowa, Szymon trzepnął syna pejczem w tyłek.
Nikodem zapiszczał.
- Jeden - wydusił z siebie.
Momentalnie poczuł na skórze kolejne, ciężkie uderzenie.
- Dwa... Przepraszam - rzekł zapłakany.
Szymon trzepnął go poraz kolejny. Słabiej niż za pierwszym i drugim razem. Mimo to Nikodem głośno płakał. Płakał żałośnie, wiercił się na prawo i lewo. Przebierał nogami. Liczył na głos uderzenia. A Szymon bił. Trzepał chłopakowi tyłek. Niko zanosił się od płaczu. Przepraszał, ale Szymon był nieugięty. Wymierzył synowi tyle razów, ile zamierzył. Nie podarował mu ani jednego. Po laniu podciągnął chłopcu spodenki. Posadził go na swoim kolanie.
- Piłeś alkohol? - spytał.
Nikodem nic nie odpowiedział. Głośno płakał. Nie mógł się uspokoić.
- Zadałem ci pytanie... Odpowiedz.
- Tak... - szepnął chłopiec zaciskając zęby. Łzy leciały mu ciurkiem po obydwu policzkach. - Łyczek...
- Łyczek? Nikodem, powiem ci, dlaczego tak surowo cię potraktowałem. Gdybyś spadł z tego słupa, zabiłbyś się. Rozumiesz?
Chłopiec kiwnął głową. Przetarł ręką rozpalone policzki.
- Jutro pogadamy. Kładź się do łóżka. Marcel do ciebie przyjdzie. Będziecie spać razem.
Nikodem pokiwał głową. Zsunął się z kolana ojca, położył się na łóżku.
Szymon zgasił światło w pokoju syna, po czym zszedł na dół po schodach.
Zdziwił się, gdy spostrzegł Kamilę rozkładającą kanapę w salonie.
- To się narobiło - odezwała się. - Daniela pożegnała już Janka i Emilę...
- To dobrze...
Wtem do mieszkania weszli Marcel z Kubusiem. Pięciolatek przytulił się do mamy
- Idziemy się myć i spać - odezwała się. - Jest już prawie dziesiąta, a Ady nie ma jeszcze w domu - dodała spoglądając na Szymona.
Szymon spojrzał na zegarek. Była godzina dwudziesta pierwsza czterdzieści.
- Przed dziesiątą wróci... - rzekł.
Kamila uśmiechnęła się. Wzięła Kubusia na ręce.
- Szymon, dasz nam jakieś ręcznik? - spytała.
- Są w łazience w szafce.
- Aha, okej...
Szymon usiadł w fotelu. Zamyślił się. Po chwili wstał. Poszedł na piętro. Stanął przy drzwiach od pokoju Nikodema. Korciło go, by wejść do syna.
- Nie... - westchnął sam do siebie. - Nie... - powtórzył upewniając się w przekonaniu, że lepiej będzie jeśli zostawi Nikodema samego.
Zszedł na dół po schodach. Po chwili do domu weszli Daniela, Andrzej oraz Adriana.

Ojczym od matematyki 4Where stories live. Discover now