3

22.5K 874 86
                                    

Bryson

-Logan, proszę upewnij się, że stado nie upadnie kiedy mnie nie będzie. Ufam, że nie dopuścisz aby coś strasznego się stało przez te kilka dni.- mówię do mojego Bety.

Logan wie, że żartuje bo nawet jeśli jest najbardziej nieodpowiedzialnym wilkołakiem na tej planecie, to gdy tylko wyjeżdżam, a on musi zająć się stadem staje się najbardziej odpowiedzialną osobą.

-Yeah, yeah nieważne Bry, wiesz, że pozwolę stadu upaść zaledwie godzinę po twoim odejściu.- mówi sarkastycznie, szturchając mnie w ramie.

-Okay, okay bądź poważny. Jeśli jakiś zbuntowany wkroczy na nasze terytorium, zamknij go w lochach. Porozmawiam z nim jak wrócę. A jeśli, któryś będzie miał jakieś rany zaprowadź go do lekarza stada. -mówię poprawiając garnitur. Ehh, nienawidzę nosić tego gówna.

-Wiem, wiem. Wygłaszasz mi tą samą przemowę za każdym razem gdy jedziesz do innego stada.- mówi opierając się o framugę drzwi.

-Wygłaszam ci za każdym razem tą mowę bo wydaje mi się, że za każdym razem wpada ci to do jednego ucha, a wypada drugim. -odpowiadam, zawiązując krawat.

-W porządku Alfo, zajmę się stadem, w większej mierze- szepcze ostatnią część tak jakbym miał tego nie słyszeć.

-Słyszałem- krzyczę za nim.

Odwraca się tylko i śmieje, po czym wchodzi do pokoju gier. Również się śmieje, biorę starą aktówkę mojego ojca i wychodzę.

Ever

Uciekanie ze srebrną obrożą okazało się bardzo trudne. Obroża zacisnęła się na szyi, utrudniając oddychanie. Zbyt głębokie nabieranie powietrza, sprawiało ból, a Ariel zaczynała już skomleć pod wpływem nieustającego cierpienia. Ariel była twardym wilkiem, jednym z najsilniejszych jakie znam, ale po wielu dniach bólu i próbach uleczenia ran, jest już zmęczona. A dodatkowo bieg przez wiele godzin sprawił, że chyba za chwile zemdleje.

-Ariel, wiem, że musisz odpocząć, po prostu się zatrzymaj.- mówię do niej.

-Nie, nie. Nic mi nie jest, musimy iść dalej- protestuje.

Kręcę jedynie głową i powoli przejmuję nad nią kontrolę i przemieniam się. Chce mnie powstrzymać, ale uciszam ją. Musi odpocząć albo nigdy się nam nie uda. Czuje jak napiera na barierę, którą stworzyłam między nami, ale jest za słaba aby ją złamać. Idę przez las. Drzewa Ever Green, cóż za ironia, są piękne i wydzielają uspokajający zapach. Wdycham powietrze i siadam przy dużym zielonym pniu.

Krzywię się, bo na plecach wciąż mam ślady bicza. Bandaże, które założyła mi Cornelia zniknęły. Zostały rozerwane. Ale ten głupi srebrny kołnierz wciąż pali moją skórę. Słyszę szum strumienia więc podążam w tamtym kierunku.

Docieram do strumienia i klękam na brzegu. Ochlapuję twarz chłodną wodą, a odrobinę nabieram na dłonie i powoli pije. Ochlapuje również szyję i nadgarstki, chcą złagodzić choć trochę pieczenie. W pobliżu dostrzegam jagody. Podchodzę i zrywam jedną, wkładając ją następnie do ust. Gdy byłam młodsza rodzice zabierali mnie na kemping prawie co weekend i uczyli mnie jak przetrwać w terenie.

Powietrze robi się chłodne, gdy słońce zaczyna zachodzić. Przemieniam się w moją wilczą postać, wciąż sprawując kontrolę. Ariel musiała zasnąć, bo nie odezwała się mimo iż opuściłam barierę. Kładę się przy powalonym drzewie osłaniając się przed wiatrem. Patrzę w niebo i widzę na nim mnóstwo gwiazd. Zwijam się w kulkę i zamykam oczy. W ciągu kilku minut zasypiam.

***

-Ever obudź się, musimy iść. Wyczuwam w pobliżu zbuntowanych. Musimy iść!- słyszę spanikowany głos Ari.

My Alfa Bryson /TLWhere stories live. Discover now