rozdział dwudziesty drugi 🌴

4.6K 430 310
                                    

Słońce wisiało wysoko nad głowami dwójki mężczyzn, kiedy przedzierali się przez gęste i bujne krzaki. Długie i ostre krawędzie co chwilę raniły odsłonięte ramiona Louisa, jednak szatyn nie komentował tego w żaden sposób. Obiecał, że przestanie marudzić i starał się dotrzymać słowa. Było to cholernie trudne, ale wkładał w to całą swoją energię.

Dodatkowo czuł się wykończony. W jego głowie nadal panował chaos związany z ich wypadkiem, a pragnienie i głód tylko pogłębiały jego zły nastrój. Z każdym krokiem zdawał sobie sprawę, że naprawdę utknęli na wyspie i były małe szanse na ratunek. Tomlinson musiał się ogarnąć i okazać chociaż trochę zimnej krwi.

Louis zbyt mocno zatopił się w myślach i nie zauważył momentu, w którym Harry zatrzymał się tuż przed nim, przez co szatynek wpadł na plecy Stylesa.

- Ja przepraszam, nie zauważyłem, że - zaczął niebieskooki, jednak zanim zdążył dokończyć, Harry mu przerwał.

- Cii.

Louis zmarszczył brwi, ale posłusznie zamilkł. Nie wiedział czego Harry nasłuchuje, bo do jego uczu docierała sama głucha cisza.

- Słyszysz? - zapytał cicho Styles po chwili i odwrócił się przodem do Louisa. Na jego twarzy pojawił się leki uśmiech, przez który szatyn stał się zdezorientowany. Tomlinson pokręcił głową i otworzył usta, żeby dopytać się o co chodzi loczkowi, ale Harry po raz kolejny go ucieszył. - Szum wody.

Oczy niższego mężczyzny rozszerzyły się na słowa Harry'ego i jeszcze bardziej skupił się na odgłosach. Dopiero po chwili wyłapał cichy dźwięk, którzy dochodził z daleka. Jednak w jego głowie zapaliła się zielona lampka, która uruchomiła nadzieje ma znalezienie słodkiej wody. Może w końcu udało im się znaleźć źródło. Najważniejsza była woda.

Louis bez słowa wyminął Harry'ego i szybkim krokiem ruszył w kierunku źródła dźwięku. Mijał kolejne drzewa i krzewy, które nawet nie próbowały być rzadsze i w dalszym ciągu kaleczyły nogi i ręce dwójki.

- Nareszcie - westchnął Harry, kiedy ich oczom ukazał się wąski strumyk, na którego brzegach zatrzymały się kamienie i trochę błota. Mogli dostrzec piaszczyste dno z drobnymi kamieniami. Gdyby Harry wziął mały rozbieg, mógłby ze spokojem przeskoczyć na drugi brzeg. Loczek wyminął Louisa i kucnął przy wodzie. Całkowicie zignorował fakt, że całe jego nogi będą w błocie i powoli zanurzył dłoń w zimnym strumyku. Na jego twarzy pojawił się blogi uśmiech, kiedy jego skóra spotkała się z chłodną powierzchnia potoku.

- Jak myślisz, gdzie jest Sam? - zapytał Louis, kiedy podszedł do wody i zanurzył swoje dłonie. Nie powinien ponownie poruszać tego tematu, ale zwyczajnie nie umiał zignorować nawet tak dziwnego faceta, jak Sam. Po prostu byli w tym gównie razem. - Wiem, że masz to gdzieś, ale sam mówiłeś, że musimy trzymać się razem - dodał, kiedy mył ręce. 

- Chodziło mi o ciebie i mnie, nie o niego. - Styles wzruszył ramionami i powoli nabrał wody w dłonie, żeby chociaż w małym stopniu ugasić swoje pragnienie. W głowie notował sobie miejsce położenia strumyku, żeby następnym razem trafić do niego bez problemu. - Musimy jakoś oznaczyć to miejsce i wytyczyć ścieżkę. To może być jedyny strumień ze słodka wodą i głupioby było gdybyśmy go zgubili. - Styles podniósł się z ziemi i powoli rozejrzał się po okolicy. Chciał w jakiś sposób wyznaczyć ścieżkę od potoku do plaży. Mogli też poszukać jakiegoś miejsca w lesie, jednak bezpieczniej było znajdować się na plaży. Gdyby ktokolwiek by ich szukał, w co Louis i Harry nie wątpili, byliby bardziej widoczni przy brzegu.

Louis zmarszczył brwi na słowa Stylesa i jakoś nie mógł pogodzić się z decyzja loczka. Szatyn wstał na równe nogi i wytarł ręce o brudne spodnie, po czym pokręcił głowa.

- Tak nie można, Harry. - Postanowił choć trochę zaprotestować. Miał okazać trochę rozumu i udownodnić, że nie jest dzieckiem, ale czułby się źle sam ze sobą gdyby zignorował osobę, która oprócz ich przeżyła katastrofę. - Jeżeli ciebie nie interesuje co z nim jest, to chociaż pójdę sam i spotkamy się na plaży, w porządku?

Harry zmarszczył brwi, kiedy usłyszał słowa Tomlinsona. Nie mógł się na to zgodzić. Mógł, ale wtedy miałby wyrzuty sumienia, że puścił szatyna samego. Jednak z drugiej nie chciał mieć nic wspólnego z Samem. Było w nim coś, co sprawiało, że Styles nie potrafił mu zaufać. Coś w wyrazie twarzy Sama, mówiło Harry'emu, że mężczyzna ma złe zamiary.

- Nie, to nie jest w porządku, Louis. - Styles pokręcił ponownie głową i odwrócił się tyłem do szatyna, zastanawiając się jak wytyczyć ścieżkę przez masę gałęzi bez pomocy jakiegokolwiek narzędzia.

Louis otworzył usta, żeby powiedzieć coś, jednak twardy i stanowczy głos Stylesa sprawił, że słowa zamarły w gardle szatyna. Westchnął cicho, z poczuciem złości, która strasznie namieszał w jego głowie. Nie mógł zrozumieć dlaczego Harry nawet nie chce spróbować znaleźć w Samie sojusznika.

- Chyba będziemy musieli ręcznie połamać większe gałęzie i w jakiś sposób oznaczyć niektóre miejsca - mruknął Harry, kiedy odgarnął włosy z czoła. Wilgoć panująca dookoła była irytująca, kiedy Styles musiał co chwile odgarniać mokre włosy. Żałował, że nie znalazł swojego bagażu, w którym miał bandamkę. Jednak to nie teraz było najważniejsze. Wiedział, że był niesympatyczny i niezbyt przyjemny dla Louisa, ale starał się zrobić wszystko, żeby udało im się przetrwać do czasu ratunku. Zayn na pewno dostał wiadomość o katastrofie lotniczej i z pewnością już zorganizował pomoc. Harry znał go naprawdę krótko, ale wiedział, że ich szef jest rozsądny i dba o pracowników. Tym bardziej, że Louis był jego przyjacielem i na sto procent bał się o niego.

Louis wzruszył tylko ramionami, myślami będąc daleko od Harry'ego. Nie miał zamiaru słuchać się Harry'ego.

- Chyba nie ma innego wyjścia - wymamrotał szatyn i wzruszył ramionami. Ponownie kucnął i napisał się zimnej wody, która ukoiła jego pragnienie.

- Jak twoja kostka? - zapytał Styles, kiedy kucnął obok Louisa i spojrzał na niego z boku. Jego głos stracił na sile i brzmiał nawet trochę czule, kiedy patrzył ma zmęczonego szatynka. Wiedział, że Louisowi jest ciężko i wiedział jak słaba psychikę ma szatyn. Pamiętał z czasów szkolnych jaki Louis był i mimo, że minęło pare lat, wiedział że ciężko zapomnieć koszmarny czas spędzony w liceum.

- W porządku, a twoje ramie? - Louis przemył twarz i zerknął na loczka. Wiedział, że podczas katastrofy zielonooki nabawił się brzydkiego i bolącego rozcięcia na ramieniu, które nie chciało przestać krwawić.

Harry pokiwał tylko głowa i posłał Tomlinsonowi lekki uśmiech. Przez moment zapatrzył się niebieskie oczy szatyna, które wpadały w odcień szarości i Harry zawsze był oczarowany pięknymi tęczówkami Louisa. I w tamtym momencie przypominały mu o tym, że jest szansa na odnalezienie drogi do domu.

- Chyba czas wziąć się za szukanie drogi - mruknął Styles, kiedy podniósł się na równe nogi i pomógł wstać szatanowi. - Pójdę pierwszy.

Louis pokiwał tylko głową i poczekał aż Harry oddali się od niego na kilkanaście kroków. Widział jak zielonooki łamie pare gałęzi, żeby wyraźnie zaznaczyć linie ścieżki. Z każdym krokiem Harry oddalał się od Tomlinsona coraz bardziej, a mężczyzna stał i patrzył. Bił się z myślami i nie wiedział czy iść za głosem swojej intuicji, która czasami była bardzo mylna, czy może polegać na rozumie Stylesa.

Jednak po krótkiej chwili postanowił zaufać sobie i najwyżej ponieść konsekwencje swojej lekkomyślności. Po rzuceniu ostatniego spojrzenia na Harry'ego, odwrócił się i ruszył w głąb wyspy.




___________________________

Hejka!

Wieje nudą, ale spokojnie... właśnie się zaczyna trochę dziać, a potem będzie jeszcze lepiej!

Miłego wieczoru xx

lonely island ➙ larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz