rozdział siedemnasty 🌴

4.9K 444 232
                                    

Louis pociągnął nosem, kiedy Harry zatrzymał się kawałek od wraku samolotu. Noga szatyna w dalszym ciągu bolała tak samo, ale małe rozcięcie na czole przestało krwawić.

Harry upewnił się, że Louis był w stanie utrzymać samodzielnie równowagę, po czym ostrożnie wziął dłoń z jego talii. Zielonooki dokladnie przyjrzał się twarzy niższego mężczyzny, aby upewnić się czy Tomlinson wyszedł choć z pierwszej fali szoku. Nie chciał, żeby niebieskooki ponownie się przewrócił i jeszcze bardziej zaszkodził swojej zranionej kostce. Może nie chciał też, żeby Louis ponownie wpadł w panikę. Nie chciał kolejny raz widzieć szatyna w takim stanie, ale i jemu samemu było ciężko w obecnej chwili i po prostu nie wyobrażał sobie poradzić z całą sytuacją ponownie.

Harry nie bardzo wiedział co ma zrobić. W jego głowie szumiało od czasu, kiedy odzyskał przytomność. Nie bardzo wiedział co się stało, ale nie pozwolił sobie na panikę. Wiedział, że musiał szybko połączyć fakty i zebrać w sobie wszystkie pokałady energii. Styles po prostu wiedział, że Louis jest strasznym panikarzem i czuł, że dla szatyna mogłoby się to skończyć przedwczesnym zawałem.

- Jeżeli chcesz, to mogę wejść tam sam. - Harry wskazał na samolot, mając nadzieje, że ktokolwiek oprócz ich dwójki przeżył. Jednak widząc, w jakim stanie jest maszyna, zielonooki miał duże wątpliwości.

Jedno ze skrzydeł było złamane i Styles nie widział nigdzie drugiej części. Podejrzewał, że część samolotu zniknęła w wodzie. Zielonooki widział też duże wgniecenia i dziury.

- Nie, nie musisz. - Louis pokręcił głową i starał się zrobić krok do przodu, ale z jego ust wydobył się cichy jęk, kiedy noga spotkała się podłożem. - Ja pierdole - wymamrotał pod nosem i zatrzymał się. Uniósł nogę do góry, żeby uchronić ją przed niepotrzebnym bólem i spojrzał na Harry'ego.

- Po prostu poczekaj tutaj, w porządku? - Harry złapał niebieskookiego za rękę i pomógł usiąść na piasku, który był lekko wilgotny. Styles zignorował przekleństwo, które wyszło z ust niższego.

Tomlinson pokiwał głową i schował twarz w dłoniach, żeby odgrodzić się od całego świata. Usłyszał nad sobą jeszcze ciche westchnięcie ze strony zielonookiego.

Louis miał nadzieję, że kiedy otworzy oczy, wszystko okaże się koszmarnym snem. Chciał obudzić się w swoim łóżku lub fotelu biurowym i stwierdzić, że do jego podróży służbowej jeszcze nie doszło. Jednak mała część jego podświadomości, mówiła mu, że to cholerna rzeczywistość. I Louis nie wiedział czy da radę stawić jej czoła. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji. Czytał o katastrofach lotniczych w gazetach, internecie i nawet książkach, jednak żadna nigdy nie dała mu odczuć wszystkich emocji. Jedynym wyjściem była jego wyobraźnia, jednak i ona miała swoje granice. Bardzo rozciągnięte i odlegełe, jednak miała i Louis nie mógł uwierzyć, że człowiek jest w stanie odczuwać tyle emocji w jednym momencie. Nie mógł sobie poradzić z czystym strachem, niewiedzą i zdezorientowaniem, które zalewało każdą komórkę jego ciała. Dodatkowa myśl, że nikt oprócz nich nie przeżył wypadku, wprowadzała go w jeszcze większe przerażenie.

Szatynek odsunął dłonie od twarzy i przymrużył oczy, kiedy spojrzał w stronę samolotu. Widział jak z wraku wychodzi Harry z jakąś osobą, która trzymała się jego ramienia. Niebieskooki podparł się na dłoniach i powoli wstał z wilgotnego piasku. Szatyn nie wiedział kim jest mężczyzna, który trzymał się ramienia ziekonoookiego. Tak naprawdę nie przypominał go sobie z pośród innych pasażerów, którzy lecieli razem z nimi.

Louis zrobił kilka kroków do przodu i zignorował ból, który rozszedł się po jego nodze. Przyjrzał się dokładniej mężczyźnie, który ledwo trzymał się na nogach. Widział jak bardzo słaby jest i mógł dostrzec dużą ranę na nodze i krwawiący policzek.

- Dasz radę usiąść? - zapytał Harry nieznanego faceta i spojrzał na niego. Tomlinson dopiero teraz mógł zauważyć mokre od wody włosy czerwone policzki Harry'ego i zranionego pasażera.

- Tak. - Szorstki głos mężczyzny dotarł do uszu szatyna i niższy aż zmarszczył brwi na nieprzyjemny ton. Louis obserwował w zdziwieniu, jak nieznany wyrywał swoje ramie z uścisku Stylesa i usiadł na piasku.

Tomlinson widział zmarszczkę na czole, która uformowała się na skórze pasażera, który siedział i mamrotał pod nosem. Louis nie mógł zrozumieć co się dzieje, dlatego posłał pytające spojrzenie w kierunku Harry'ego, który przyglądał się Louisowi.

- I jak? - Tomlinson pokazał podbródkiem na siedzącego faceta, a potem na samolot. Pytanie opuściło jego usta z dużym opóźnieniem, bo szatyn tak naprawdę nie wiedział czy chce wiedzieć.

Styles patrzył przez chwile w niebieskie oczy Tomlinsona, po czym spuścił wzrok. Jego ramiona uniosły się i opadły.

- Tylko on. - Harry opadł na piasek niedaleko nóg szatyna i spojrzał na linie horyzontu. - Niektórych po prostu nie ma. Same puste fotele i naprawdę nie wiem co się z nimi stało, a reszta... - Styles posłał Louisowi zmartwoione spojrzenie i dał mu do zrozumienia, że naprawdę nie wie co ma myśleć o całej sytuacji.

Louis pokiwał głową i również usiadł na wilgotnym piasku. Całe szczęście, szum w głowie szatyna ustąpił i niebieskooki mógł przeanalizować wszystko raz jeszcze.

Co prawda nie było czego analizować, jednak nie wiedział też co powiedzieć. Dlatego wolał siedzieć cicho i myśleć. Szatyn wiedział, że Harry ma mętlik w głowie i zdawał sobie sprawę ze zbliżającej się nocy. Nie chciał spędzić jej na plaży pod gołym niebem, ale zapuszczanie się w las również było bezsensu. Jeżeli mieli zostać w pułapce bez wyjścia, musieli się zorganizować. Jednak w tametej chwili nie było o tym mowy. Każdy z nich był w totalnej rozsypce i nie miał siły na przeszukanie linii brzegu w celu odnalezienia jakichkolwiek bagaży.

- Niech się lepiej służby ratownicze pośpieszą, inaczej zrobię im z życia piekło. - Nieznany facet odezwał się nagle i Louis odwrócił wzrok od swoich nóg. W głosie pasażera słychać było gniew i coś w rodzaju nienawiści, ale Tomlinson nie wiedział w kogo ona była wymierzona.

- To trochę potrwa. - Louis wzruszył ramionami, a w myślach przypomniał sobie słowa Harry'ego, który zapewniał go, że ich odnajdą. Wierzył mu, ale zdawał sobie sprawę, że nie musi to stać się natychmiast. - Do tego czasu musimy ogarnąć tyłki i jakoś sobie poradzić - dodał, kiedy wzrok nieznanego mężczyzny przewiercał go na wylot, jakby starał się wymazać wypowiedziane przez niego słowa. Tomlinson nie wiedział, kiedy pojawiła się w nim ta nutka odwagi, która pozwoliła mu tak dużą determinacje. Jeszcze nie dawno chciał schować głowę w piasek i płakać nad swoim marnym losem. Jednak fakt, że katastrofę lotniczą przeżyły tylko trzy osoby, dało mu do zrozumienia, że to nie czas na dramaryczne scenki.

Louis przeniósł spojrzenie na Harry'ego, który kiwał głową w zamyśleniu. Oboje myśleli o tym samym.

- Jak się nazywasz? - spytał Styles, kiedy wyrwał się z własnych zamyśleń i spojrzał na zranionego mężczyznę.

Facet przez chwile milczał i wpatrywał się w dwójkę, po czym odchrząknął.

- Jestem Sam.







_______________________________________

Miłego wieczoru xx

lonely island ➙ larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz