Rozdział dwudziesty piąty

Zacznij od początku
                                    

Peter wywrócił oczami i przytaknął. Uklęknąłem obok wilkołaka tak by mieć dobry widok na ranę i rozdarłem jego przemoczoną krwią koszulkę.

— Jesteś gotowy?

— Miejmy to już z głowy — stęknął.

Nabrałem głośno powietrza i szybko włożyłem dwa palce w ranę. Rana nie była zbytnio głęboka, ale nawet taka głębokość zagrażała życiu wilkołaka. Gdybym nie wyciągnął mu kuli prawdopodobnie umarłby w ciągu kilku następnych godzin. Wyczułem kulę pomiędzy palcami i szybkim ruchem wyciągnąłem, a z rany zaczęła lecieć mocniej krew.

— Nie było aż tak źle, co? — zaśmiałem się, opadając obok niego.

Wilkołak nic nie odpowiedział. Przycisnąłem do rany resztki jego koszulki choć wiedziałem, że to niezbyt mądre posunięcie.

— Teraz zaprowadzisz mnie do domu? — zapytał z nadzieją po uspokojeniu się.

— Musimy poczekać jeszcze chwilę... dla pewności.

Siedziałem obok wilkołaka i co kilka minut zerkałem na niego, aby zobaczyć czy nadal jest przytomny. Hale dzielnie uciskał ranę, z której powoli sączyła się krew.

— Dlaczego mnie uratowałeś? — spojrzał na mnie po dłuższej chwili.

— Derek by mnie zabił. Mówiłem ci — wzruszyłem ramionami.

— Za bardzo mu na tobie zależy.

Podniosłem się z materaca i przerzuciłem broń przez bark. Podszedłem do starej szafy i ją otworzyłem. W środku znalazłem myśliwską kurtkę, którą rzuciłem Peterowi. Wilkołak ubrał ją na siebie i próbował wstać, ale marnie mu to wychodziło. Podszedłem do mężczyzny i pomogłem mu wstać.

— Dasz radę sam iść? — zapytałem, gdy staliśmy już przed chatką. — Do twojego domu są jakieś dwa kilometry.

Peter nie odpowiedział tylko ruszył przed siebie, a ja podążyłem za nim. Szliśmy cały czas w ciszy. Wilkołak szedł kilka metrów przede mną, jakby obrażony? Usłyszałem za nami pękanie gałązek i automatycznie odwróciłem się w tamtą stronę z przygotowaną bronią. Niczego tam jednak nie było.

— Co jest? — zapytał Peter, który pojawił się obok mnie jak duch.

— Wydawało mi się, że coś za nami szło — odpowiedziałem wciąż patrząc w tamto miejsce.

— Może to lis lub coś — westchnął.

Hale zdążył odejść kilka metrów dalej, ale ja nadal stałem i patrzyłem w miejsce, gdzie pękła gałązka. Westchnąłem cicho pod nosem i odwróciłem się w stronę Petera. Chciałem ruszyć za nim, ale usłyszałem świst strzały wystrzelonej z łuku. Zanim zdążyłem zareagować poczułem ból w okolicach obojczyka. Złapałem się za krwawiące miejsce i spojrzałem na Petera, który biegł w moją stronę.

— To chyba moja kolej na ratowanie ci tyłka — zaśmiał się. — Gdzie cię boli?

— No nie wiem, może z tutaj?! — krzyknąłem, wskazując na obojczyk.

Peter w jednej chwili wziął mnie na ręce i biegł w stronę domu. Hale wpadł do domu, budząc chyba wszystkich jego mieszkańców. Pierwsza w przedpokoju znalazła się Talia, która była przerażona moim stanem. Przynajmniej tak wywnioskowałem po jej minie.

— Zanieś go do salonu — nakazała Peterowi. — A ty zadzwoń do Dereka i powiedz, że Stiles jest u nas — zwróciła się do Cory, która pojawiła się obok nas.

Dziewczyna od razu chwyciła telefon i zadzwoniła do Dereka, a Peter położył mnie na kanapie w salonie i złapał mnie za rękę, zabierając ból za co byłem mu cholernie wdzięczny. Uśmiechnąłem się lekko w jego stronę. Po kilku sekundach dołączyła do nas Talia i Cora.

Secrets | SterekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz