Rozdział siedemnasty

2K 152 31
                                    

"Dom w środku lasu"

  —  

Obudziłem się w środku nocy oblany potem i o mało nie spadłem z łóżka podczas próby podniesienia się do siadu. Po uspokojeniu się z pierwszego oszołomienia po koszmarze usiłowałem sobie przypomnieć, co dokładnie mi się śniło. Moje starania poszły na marne, więc po kilku próbach odpuściłem. Przetarłem twarz dłońmi i zerknąłem na zegarek, stojący na szafce nocnej. Dochodziła czwarta nad ranem, a ja westchnąłem zrezygnowany, ponieważ z doświadczenia wiem, że tej nocy już nie zasnę.

Wstałem powoli z łóżka i naciągnąłem na nogi szare dresy, które zostały skopane w dół łóżka poprzedniego wieczora. Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież, ponieważ w pokoju panuje niesamowity zaduch, przez który ledwo można oddychać. Zszedłem powoli do kuchni, uważając by nie zrobić hałasu i nie obudzić rodziców. Wyciągnąłem z lodówki sok i nalałem go do szklanki. Po opróżnieniu prawie całego kartonu wróciłem do swojego pokoju i ułożyłem się na łóżku, przykrywając kołdrą.

Leżałem na boku i wpatrywałem się w księżyc za oknem. Moje myśli nawiedził Derek i plan ojca. Zrobiło mi się trochę smutno przez myśl, że będę musiał zranić Hale'a i jego rodzinę. Z drugiej strony to oni zabili moich rodziców w okrutny sposób, więc powinna spotkać ich kara. Nadal uważam, że karę powinna wymierzyć policja lub sąd, przez chwilę nawet zastanawiam się, co by było gdybym wycofał się z planu, ale odrzuciłemte myśli bardzo szybko. Jestem rozdarty pomiędzy tym wszystkim.

— Jesteś łowcą. Musisz być silny — wyszeptałem, przekręcając się na drugi bok.

Ponownie spojrzałem na zegarek, który tym razem wskazywał szóstą nad ranem. Nie dowierzałem, że myślałem o tym wszystkim przez przeszło dwie godziny. Stwierdziłem, że nie ma sensu leżeć kolejną godzinę, więc wziąłem poranny prysznic i ubrałem się w ciuchy. Korzystając z tego, że miałem jeszcze kilka wolnych minut spakowałem się do szkoły.

Równo o siódmej wszedłem do kuchni, gdzie powitał mnie zapach tostów i świeżo zaparzonej kawy. Allison prowadzi z mamą rozmowę o tym na jaki kolor powinna przemalować swój pokój.

— Cześć Stiles — zauważa mnie brunetka i uśmiecha się miło. — Jedziesz dzisiaj ze mną?

Odpowiedziałem jej krótkim "pewnie" i zabrałem się za śniadanie, które przygotowała mama. Po posiłku rozmawialiśmy chwilę o codziennych rzeczach, nie żadnych wilkołakach ani łowcach, całe szczęście. Przed wyjściem poinformowałem mamę, że po szkole idę do Scotta i wyszedłem za Allison w stronę jej auta. Pod szkołę podjechaliśmy kilkanaście minut przed dzwonkiem. Nie zauważyłem na boisku McCalla, więc udałem się do sali od historii, gdzie miała się odbyć lekcja z panem Yukimura. W klasie siedzi już kilka osób, z którymi się witam i siadam na swoim miejscu, a po chwili dosiada się do mnie Danny. Zmierzyłem go wzrokiem, ponieważ to miejsce Scotta, a on nie może ot tak sobie tutaj siadać.

— Wiem jak miała na imię tamta dziewczyna — zaczął powoli, czekając na moją reakcję. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem i czekałem na to co powie. — miała na imię Erica... Wiesz ta blondynka z równoległej klasy.

— Szkoda, fajna była — westchnąłem obojętnie i zabrałem się za odrabianie pracy domowej, o której zapomniałem.

— Podobno Boyd jest dzisiaj w szkole...

— I?

— Erica była jego przyjaciółką i podobno oboje byli wilkołakami... Pewnie jest teraz osłabiony, więc stanowi łatwy cel — kontynuował z podnieceniem.

— I co w związku z tym? — zapytałem, nie rozumiejąc do czego zmierza Mahealani.

— Słyszałem, że należysz do łowców, więc pomyślałem, że te informacje są dla was ważne.

— Więc lepiej nie myśl. Słabo ci to wychodzi — burknąłem.

— Wyluzuj. W każdym razie powinno zainteresować cię to, że Erica została zabita przez wilkołaka ze swojego stada, a oni nie zabijają tak sobie — powiedział i wyszedł z klasy zanim zdążyłem zareagować.

Biorąc to wszystko na logikę to wilkołaki są trochę jak wielka rodzina. Z założenia wiadomo, że rodzina powinna się wspierać. Zastanawiało mnie to dlaczego ktoś z watahy zabił Ericę, ponieważ jak na moje oko dziewczyna była niegroźna. Danny powiedział, że wilkołaki nie zabijają dla zabawy, więc blondynka musiała coś przeskrobać, tylko co?

Scott przez cały dzień nie pojawił się w szkolę, a przed ostatnią lekcją napisał mi wiadomość, że mam nie przychodzić, ponieważ jest chory. Choroba przyjaciela oznaczała, że mam dzisiaj wolne popołudnie, a wolne popołudnie oznacza, że mam możliwość spotkania z Derekiem. Szybko napisałem do wilkołaka czy chce się spotkać, a już po chwili otrzymałem odpowiedź: "Nie ma problemu, będę za chwilę pod szkołą."

Ostatnia lekcja bardzo się dłużyła. Kiedy usłyszałem dzwonek, zwiastujący koniec tej męczarni podniosłem się szybko i wybiegłem z klasy, zapominając o zwichniętej kostce. Przypomniałem sobie o niej dopiero, kiedy poczułem mocny ból w nodze. Wyszedłem z budynku szkoły, a Derek już czekał przy swoim czarnym Camaro.

— Cześć — przywitałem się z chłopakiem, a ten uśmiechnął się tylko i wsiadł do auta. Poszedłem za jego śladem i wyjechaliśmy ze szkolnego parkingu.

— Wiesz... Scott jest chory i odwołał korki, więc jak chcesz to możemy dziś pomalować kuchnię — stwierdziłem.

— A czy to wyklucza jutrzejsze spotkanie? — zapytał.

— Myślę, że nasze jutrzejsze malowanie jest nadal aktualne.

— W takim razie okej, tylko muszę podjechać do rodzinnego domu — powiedział, patrząc w skupieniu na drogę. — Dzisiaj rano przyszły meble i trzeba je skręcić, a nie mam narzędzi — wyjaśnił.

Myślałem, że Derek wysadzi mnie przed lasem i będzie kazał czekać. Przecież nie chciał, abym znał położenie jego domu. Tymczasem wjechaliśmy na teren lasu. Starałem się zapamiętywać wszystkie istotne znaki, które mogły się przydać w przyszłości. Wszystkie tabliczki, charakterystyczne drzewa czy nawet krzaczki.

W końcu podjechaliśmy pod wielki dom, a raczej willę. Dom znajdował się w samym środku lasu. Przynajmniej tak mi się wydawało.

— Poczekaj tu, zaraz wrócę, dobrze? — zapytał, ale nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ chłopak wysiadł z auta.

Oglądałem oddalające się plecy Dereka. W drzwiach przywitała go kobieta w średnim wieku, na oko mogła mieć czterdzieści lat. Kiedy drzwi od willi się zamknęły wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem grać w grę.

Po chwili mnie olśniło. Wszedłem w ikonkę aparatu i zrobiłem zdjęcie rodzinnemu domowi Dereka. Ojciec będzie wniebowzięty kiedy mu to pokażę. W zasadzie chciałem wysłać mu to już teraz, ale w lesie nie było zasięgu. Siedziałem w aucie jeszcze chwilę dopóki nie wrócił Derek z narzędziami. Wrzucił skrzynkę do bagażnika i wsiadł do samochodu.

— Mama stwierdziła, że pewnie jesteś głodny, więc dała mi obiad do odgrzania — wskazał na pudełko, które leżało na jego kolanach.

— Masz kochaną mamę — puściłem mu oczko.

— Wiem — odparł z uśmiechem i odpalił silnik.

Wyjechaliśmy z lasu. Derek jechał w stronę loftu, do którego również znałem drogę.  

Secrets | SterekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz