Rozdział siódmy

Zacznij od początku
                                    

— Pojebało cię? — podniosłem głos w zdenerwowaniu. Złość ulotniła się ze mnie, gdy na chodniku ujrzałem mężczyznę o czarnych włosach. — Derek? — wykrztusiłem z siebie w końcu.

Uklęknąłem przy chłopaku i spojrzałem na jego białą jak kartka papieru, twarz. Pod oczami chłopaka znajdowały się fioletowe since, które oznaczały, że nie jest z nim za dobrze. Przez moją głowę przebiegło milion myśli. Pierwsze co przyszło mi na myśl to wykonanie telefonu do ojca, ale coś w głębi serca podpowiadało mi, że to zły pomysł.

— Możesz wstać? — zapytałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. W sumie czego miałbym się spodziewać po Dereku. Na pewno nie odpowiedzi. Zauważyłem, że wokół nas zaczęła zbierać się całkiem pokaźna ilość gapiów, ale mimo to nikt nie zaoferował pomocy. Podniosłem Dereka do siadu, a później przerzuciłem jego rękę przez swoją szyję i wstałem, prowadząc chłopaka do auta. Usadziłem go na miejscu pasażera i zapiąłem jego pasy.

— Zawiozę cię do szpitala — oznajmiłem i już miałem odpalić auto, ale Derek stanowczo mi tego zakazał. — Ktoś musi cię zobaczyć.

— Poradzimy sobie. To tylko kula — westchnął, a mi zmroziło krew w żyłach. Czy ten chłopak mówi o tym, że został postrzelony z taką lekkością? Jakby to była codzienność. Zachowanie Dereka coraz bardziej mnie przerażało.

— Poradzimy sobie? Tylko kula? — zdziwiłem się. — Zawiozę cię do lekarza.

— Nie możesz — zaprzeczył. — Zawieź mnie do domu, proszę.

Czarnowłosy podał mi adres, przy którym znajduje się jego mieszkanie i już po dwudziestu minutach jazdy w korku byliśmy na miejscu. Na całe szczęście w bloku znajdowała się winda, ponieważ nie wyobrażam sobie wciągać prawie nieprzytomnego Hale'a po schodach na dziesiąte piętro.

— W prawej kieszeni mam klucze — powiedział, podpierając się o ścianę obok drzwi wejściowych. Niewiele myśląc wsadziłem rękę w tylną kieszeń jego jeansów, na co się spiął. — W prawej z przodu — odburknął.

Po chwili otworzyłem duże, metalowe drzwi, a moim oczom ukazało się duże pomieszczenie z kanapą i stolikiem na środku, urządzone w nowoczesnym stylu. Naprzeciwko kanapy, na ścianie wisiał duży telewizor, a po jego bokach znajdowały się kwiaty w doniczkach. Przez ogromne okna, które ciągnęły się od podłogi do sufitu wpadały promienie słoneczne.

Derek kaszlnął znacząco w celu zwrócenia mojej uwagi, a ja pmogłem mu dojść do sofy.

— Musisz mi pomóc — powiedział czarnowłosy, ściągając koszulkę. Moją uwagę przukuł umięśniony tors mężczyzny. Po kilku sekundach przeniosłem wzrok na ranę postrzałową, z której sączyła się czarna jak smoła krew. —Musisz to wyciągnąć.

—I jak niby mam to zrobić? — zestresowałem się lekko, ponieważ nigdy nie wyciągałem nikomu cholernej kuli.

— W szafce obok zlewu są szczypce. Kula nie jest głęboko, ale hamuje uzdrawianie się. Do tego trucizna zaczęła działać — wyszeptał, krzywiąc się.

Zignorowałem ten farazon zwany uzdrawianiem się i skupiłem swoją uwagę na szczypcach, które znalałem tam, gdzie mówił Derek.

— Jesteś pewien, że to bezpieczne? Mogę zawieźć cię do szpitala — zapytałem, gdy byłem już przy nim ze szczypcami w dłoni, która ze stresu zaczęła się trząść. — Nie jestem pewien czy sobie poradzę... Nie chcę zrobić ci jeszcze większej krzywdy.

— Jestem pewny — westchnął, krzywiąc się ponownie z bólu. — Obiecuję, że nie zrobisz mi większej krzywdy.

Próbowałem opanować oddech i serce, które pędziło jak stado dzikich koni. Zbliżyłem szczypce powoli do rany Dereka i szybkim ruchem wyciągnąłem kulę, która była w ciele chłopaka. Podczas wyciągania zauważyłem jak tęczówki chłopaka zmieniły kolor na niebieski.

— Brawo — mruknął.

— Dzięki. Kto ci to zrobił?

— Zgaduj.

— Mój ojciec?

— Brawo, wygrałeś — mruknął sarkastycznie.

— Dlaczego przyjechałeś pod szkołę?

— Aktualnie mojej rodziny nie ma w mieście, więc mogłem liczyć tylko na ciebie— odparł.

— Mogłeś zadzwonić.

— Myślisz, że nie dzwoniłem? Próbowałem się do ciebie dodzwonić kilka razy.

— Przepraszam — zmieszałem się. — Brałeś jakieś narkotyki, że twoje oczy zmienily na chwilę kolor?

— Co? Nie, to pewnie skutek usunięcia ciała obcego... Wiesz moje ciało poczuło, że może się zregenerować.

— Kiedy w końcu skończycie wciskać mi kity o wilkołakach? — zaśmiałem się gorzko. Naprawdę mam już dość tego, że każdy próbuje wmówić mi coś na temat tych wilkołaków. Czy tak trudno zrozumieć, że nigdy w to nie uwierzę?

— Jakie kity? — spojrzał na mnie zdezorientowany. — Patrz na to.

Zielonooki odwrócił się na kilka sekund, aby po chwili spojrzeć na mnie niebieskimi jak woda na Malediwach oczami. Same błękitne oczy byłyby spoko, gdyby nie to, że na jego policzkach znajdowała się ciemna sierść, której ludzie nie mają. Poza tym jego twarz przybrała dziwny kształt. Na ten widok zrobiło mi się słabo. 

Secrets | SterekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz