Aż tak mało we mnie wierzy?
Eh...czemu ja się dziwię, przecież sam myślę, że nie dam rady.
Nie mogę go za to winić.
Nie mogę nikogo za to winić.

- Też mam taką nadzieję.-westchnąłem ponownie i usłyszałem, jak Peris coś do mnie mówi. Obróciłem się nieznacznie w kierunku białowłosego drowa. Stał on na ziemi i ściągał swoją torbę z konia.
- Isilu, dalszą część drogi jak zauważyłem, będziemy musieli przebyć pieszo.-stwierdził i puścił swojego tymczasowego wieżchowca, który z radością podbiegł do reszty  stworzeń swojego rodzaju.
- Droga jest ciężka i bardzo skalista. Doliną płynie rzeka, wokół której rośnie las. Musimy znaleźć jaskinię na nocleg, więc będziemy musieli wspiąć się na skały, a to nie jest odpowiednia droga dla konia, który jest przyzwyczajony do podróżowania po w miarę równej powierzchni.- Tłumaczył dalej, pokazując co jakiś czas palcem, o co mu dokładnie chodzi.
- On ma rację.-usłyszałem głos Tiadora.- Nasi ludzie zawsze podróżują tylko i wyłącznie wzdłuż tamtej rzeki.

Te tłumaczenia mi wystarczyły.
Przecież koń to nie kozica górska, po skałkach skakać nie będzie.
Zszedłem płynnie i miękko z konia, stając twardo na ziemi. Poprawiłem pochwę miecza przy moim pasie i ściągnąłem mój lichy dobytek z konia. Bo jak inaczej można nazwać parę ubrań, czarny płaszcz, maść oraz mały woreczek tutejszych pieniędzy od ojca? No i jeszcze oczywiście broń! Reszta moich przyjaciół ma w sumie przy sobie tyle co ja.
Chłopcy postąpili tak jak ja i zsiedli ze zwierząt, które czując tą wolność, zaczęły wesoło biegać wokół zwiadowców. Oczywiście Kirial zrobił to z minimalnym trudem i jak stanął na trawie, złapał się za głowę. Poczułem miękkie futro ocierające się o moją dłoń. Spojrzałem w tamto miejsce i zobaczyłem jak Ravental leżąc na ziemi, domagał się pieszczot. Przejechałem ręką po przyjemnej w dotyku grzywie chimery.

Uniosłem głowę i zobaczyłem jak do rąk Silvera składana jest przez Mishe torba przygotowana dla nas z prowiantem. Blondyn skinął głową w podzięce i zarzucił swoje dwie torby jakimś cudem na plecy. Obok niego hasał Eliar i węszył zawzięcie przy ziemi.

- Do zobaczenia.-ostatnie zdanie wydobyło się z ust Dowódcy. Cała czwórka zwróciła swoje konie w stronę, z której przyjechaliśmy.
Odprowadziłem ich kawałek wzrokiem i spojrzałem, na pozostałych ze mną przyjaciół.
- Ruszajmy dalej.-zaproponowałem.
Wszyscy przystali na to i ruszyliśmy  w stronę zniszczonej wioski.

Dopiero z bliższej odległości można było zobaczyć prawdziwy ogrom zniszczeń. Budynki były zawalone, a z niektórych pozostały tylko fundamenty. Z tego co było drewniane, zrobił się węgiel. Wybite szyby leżały obok rozwalonych domków. Droga niegdyś składająca się tulko ze żwiru, teraz była porośnięta przez chwasty. Zielona trawa sięgała aż po kolana. Po drzewach wokół można było od razu stwierdzić, że je także zajął ogień z pożaru. Drzwi jeszcze ocalałych domów były wyraźnie wyważone. Dojrzałem zgliszcza sporej niegdyś karczmy i pobliskiej stodoły, w której o zgrozo...znajdowały się szczątki zwierząt.
Mam nadzieję, że zwierząt.
Jedyne co pozostało w miarę dobrym stanie, to studnia. Stała na środku placu otoczona wieloma zniszczonymi, nienadającymi się już do niczego wiadrami.
Chyba ktoś próbował gasić rozprzestrzeniający się ogień.
Szliśmy żwirową drogą, rozglądając się we wszystkie możliwe strony.
Gdy minęliśmy Itir, zatrzymałem się gwałtownie, a reszta tuż za mną.
Tam gdzie kiedyś znajdowało się pole, teraz stał....cmentarz. Przed nami widniała niezliczona ilość mogił. Były ich setki, może nawet i tysiące. W niektóre wbite były skrzyżowane miecze.
To w tym miejscu zostały złożone ciała mieszkańców tego miejsca i wojowników przybyłych, by tu walczyć.
Nad grobami kołowały dziwne, czarne ptaki. Niesamowicie podobne do wron tylko, że znacznie większe i o krwisto czerwonych tęczówkach. Wszystkie te stworzenia zwrócił swe przerażające oczy w naszą stronę.
Jeśli widok wioski mną poruszył, to teraz jakby niewidzialna ręka ścisnęła moje serce w żelaznym uścisku.
Zawiał silniejszy wiatr, a mi zrobiło się dziwnie zimno. Mimowolnie poczułem jak przez moje ciało przeszedł mocny dreszcz. Delikatnie, prawie niezauważalnie się wzdrygnąłem.
- Chodźmy dalej.-doszła mnie cicha prośba Adillena.
Chłopak stał sztywno i ciężko przełknął ślinę.
Przyznałem mu rację.
Nie za bardzo chciałem tu być.
To miejsce przyprawiało mnie o ciarki.
Wznowiliśmy swój marsz, uważając, by nie nadepnąć przypadkiem w coś, czego byśmy nie chcieli.
Ptaki odprowadzały nas wzrokiem aż po kraniec tego miejsca, głośno i zawzięcie kracząc.
Jedno nie daje mi tylko spokoju.
Skoro nikt nie przeżył, to kto ich wszystkich pochował?

Z wielką ulgą przeszliśmy pole i weszliśmy do ciemnego lasu.
Z deszczu pod rynnę.
- I tu się droga kończy.- usłyszałem do tej pory cichego Raventala. Chimera przystanęła i zaczęła się rozglądać na wszystkie strony.
Eliar szczeknął jakby mu przytakując.
- Co teraz?-zapytałem.
- Trzeba wejść na górę i znaleźć jakąś jaskinię. Tylko średnio coś przez te drzewa widać.
Drow, tak jak Rav, zadzierał głowę wysoko w górę.
- Może.....A gdyby polecieć nad korony drzew?-rzucił demon z wahaniem.
- Zważ, że nie wszyscy umiemy latać, a ty jesteś trochę niedysponowany.-zwrócił mu uwagę Yafal, oglądając swoje wysunięte szpony.
Zmarszczyłem brwi.
Po co on je wysunął?
- Nie zapominajcie, że jest jeszcze Isil.-zielonowłosy spojrzał na mnie wymownie.- Jest sprawny i nauczył się już latać. Byłbyś w stanie to zrobić?-tym razem zwrócił się prosto do mnie.
- Tak, raczej tak.-zamrugałem szybko i sięgnąłem do swoich włosów. Szybko zdjąłem z nich gumkę, przez co na moją twarz spłynęła biała kotara. Odgranąłem grzywkę za ucho i wywołałem przemianę. W mgnieniu oka skrzydła przedarły się przez koszulę, a oczy i włosy zmieniły kolor.
Związałem znów włosy i rzuciłem swoją torbę na ziemię.
Pomachałem skrzydłami w przód i w tył, by po chwil unosić się spokojnie metr nad ziemią.
- Jak znajdziesz, zleć to do nas.-polecił twardo Silver.
Skinąłem mu głową i poleciałem w górę.

Gdy niespiesznie minąłem korony drzew porastających las, moim oczom ukazały się wysokie góry. Wzleciałem jeszcze wyżej i zacząłem się rozglądać po skałach. W najbliższej okolicy nie dostrzegłem tego, czego szukałem. Jedyne co dostrzegłem, to coraz ciemniejsze chumry na niebie.
Na pewno będzie burza.
Skręciłem bardziej na wschód i przyspieszyłem.
Muszę znaleźć szybciej tą jaskinię, jeszcze złapie mnie deszcz i piorun we mnie trzaśnie.
Gdy przelatywałem niedaleko sporej, ba, ogromnej półki skalnej, dostrzegłem...światło.
Zatrzymałem się natychmiast i przyjrzałem się uważniej, wytęrzając wzrok. Światło dochodziło z dużej jamy.
Co ono tu robi? Ktoś tam jest?
A może to ten zamaskowany gościu z pustyni? Jeśli tak, mamy przechlapane.

Już miałem się zawracać do miejsca gdzie zostawiłem chłopaków, ale nagle usłyszałem hałas i poczułem za sobą ruch. Odwróciłem się gwałtownie i odleciałem kawałek.
Niczego tam nie dostrzegłem. Cokolwiek to było, zniknęło.
Przełknąłem głośno ślinę i podleciałem trochę wyżej, wyciągając Dentego z pochwy. Uniosłem go lekko na wysokość swojej piersi i w dalszym ciągu rozglądałem się do okoła.
Gdzie jesteś?
Poczułem jak po moim czole spłynęła kropelka potu. Nagle silny wiatr uderzył na mnie z góry, a ja szybko unosząc głowę, zamachnąłem się w tamtym kierunku. Ostrze przecieło tylko powietrze, a mnie uderzyło coś ze świstem z niezwykłą siłą i mocą w brzuch. Siła uderzenia odebrała mi na chwilę świadomość i posłała w kierunku ziemi z olbrzymią szybkością. Czułem co chwila jak uderzam z łozgotem w pobliskie konary i gałęzie drzew, by w mgnieniu oka uderzyć z głuchym odgłosem w ziemię, tracąc dech w piersiach.

Symbol MrokuKde žijí příběhy. Začni objevovat