Rozdział XLV

77 4 0
                                    

Sansa
Cieszę się, że on się dla mnie zmienił. Zaczął mnie traktować jakbym była dla niego ważna. Kocham go. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek powiem, że kogokolwiek kocham. Po stracie rodziny z której został mi jedynie Jon i może Arya zmieniłam się. Nie jestem już tamtą rozkapryszoną dziewczynką, której wszystko się należy. Nigdy nie podejrzewałam, że urodze dziecko ze związku z kimś kogo kocham. A jednak. Mam kochajacego męża i wspaniałego synka, wprawdzie ma zaledwie kilka miesięcy lecz to nic nie zmienia. Ramsay jest naprawdę czuły i kochający. Teraz leżę odwrócona do niego tyłem. Nie śpi, leży przytulny do mnie od tyłu. Czuję jego czuły dotyk. Odwracam się powoli w jego stronę i całuję go w usta. Ramsay odwzajemnia pocałunek. Przygryzam lekko jego górną wargę a on kładzie swą dłoń na moim biodrze. Usmiecham się w czasie pocałunku.
- Kocham Cię - szepcze mi do ucha. Wtulam się w niego jeszcze bardziej
- Ja Ciebie też - mówię leżąc wtulona w niego. Zamykam oczy i zasypiam...

Ramsay
To naprawdę niesamowite mieć kogoś dla kogo zrobisz wszystko. Sansa, leży teraz wtulona we mnie. Zasnęła. Jest wspaniała pod każdym względem. Kocham jej charakter, który nie raz przejawia swe wredne i sarkastyxzne strony. Potrzebuję jej. Bez niej jestem okropnym człowiekiem. Dzięki niej życie nabiera barw oraz sensu. Kocham w niej wszystko. Czuję jak miarowo oddycha, czuję bliskość jej ciała. Zamykam oczy i otulam ją ramieniem. Zasypiam z kobieta, która kocham...

Jon
Jestem na środku polany. Po mojej prawej stronie jest jakaś armia. Na jej przodzie stoi kobieta, która trzyma przed sobą jakiegoś małego chłopca. Krzyczy cos, ale jej nie rozumiem. Odwracam się w drugą stronę. Tam również jest armia mają chorągwie ale nie jestem w stanie powiedzieć jakich rodów. Na przodzie widzę młodego chłopaka z mieczem. Znów odwracamy sie w stronę, Po której jest kobieta z chłopcem. W moją stronę jadą jeźdźcy na koniach. Wyciągam miecz i czekam. Koło mnie staje jakaś mała dziewczyna, która również wyciąga miecz, który wygląda jak...

Otwieram oczy i siadam na łóżku.
- Igła...

Gendry
Do domu rzeźbiarskiego ktoś wchodzi...
- Dormi? - idę w stronę Lorda Boltona
- Lordzie, Dormiego nie ma musiał wyjść
- Rozumiem, jak idzie praca nad bransoletą? - idę w stronę biurka i daję mu bransoletkę z wilkorem. Bolton ogląda ją i w końcu patrzy na mnie i mowi
- Dobra robota, pozdrow Dormiego - mówi i wychodzi. Siadam na krześle. Władcy się dzielą... jedni okrutni i bezlitości wywołują wojny. Inni spokojni i mili kończą swe życie z nożem w plecach. Jednak nasz Król Tommen, on jest władcą który zasługuje na żelazny tron...

Margaery
Siedzę na fotelu naprzeciw Sansy, która pije teraz wodę, w końcu odkłada kielich
- A jak sprawy królestwa?
- Władzę objął Loras. Radzi sobie
- To dobrze - mówi z uśmiechem - A jak relacje z lwicą?
- Słyszałaś może o jej pokutnym marszu?
- Coś mi się obiło o uszy
- Mnie również wtrącili do lochu i również miałam przez to przejść... Ale na szczęście nie musiałam tego robić
- To musiało być okropne, żyć w lochu
- I było, ale teraz jest już wszystko dobrze w końcu się z Tobą zobaczyłam po tak długim czasie...
- Tęskniłam za Tobą, byłaś jedną z niewielu osób, które mi pomagała w Królewskiej Przystani, dziękuję
- Nie masz za co Sanso, ale niestety będziemy musieli wracać do stolicy
- Musicie? - pyta patrząc mi w oczy
- Niestety, Tommen jest Królem więc... musimy
- Rozumiem

Ramsay
Wchodzę powoli do komnaty. Sansa zasnęła na łóżku. Jej długi  warkocz leży na Bastianie, który śpi. Siadam na łóżku i patrzę na nich. Sansa otwiera powoli oczy i uśmiecha się do mnie. Powoli wstaje. Podchodzę do niej od drugiej strony i ją podnoszę. Owija mnie nogami w pasie
- Mam coś dla Ciebie - Sansa zeskakuję ze mnie i patrzy na mnie z zaciekawieniem. Zakładam jej na bransoletkę, na którą Sansa patrzy z jej oczu lecą łzy. Ogląda wilkora  z każdej strony. Po chwili podchodzi do mnie i rozpoczyna namiętny pocałunek, który odwzajemniam.
- Podoba Ci się?
- Wspaniała - mówi i wtula się we mnie - Co przeskrobałeś?
- Slucham? Daje ci to bo Cię kocham. Nie mogę dawać Ci prezentów - Sansa odpowiada śmiechem i się we mnie wtula. Słyszę jak Bastian płacze. Sansa odchodzi ode mnie i idzue w jego stronę. Podchodzi do niego i go podnosi
- Co się stało, synku? - pyta odgarniając mu włosy z czoła. To wspaniałe, dwie najważniejsze osoby, dla których zrobiłbym wszystko. Z jednej strony kobieta, dzięki ktorej zmienilem się. Nie jestem juz tym potworem, którym byłem. Zaufala mi dając mi jednocześnie szansę, dzięki której okazało się, że kobieta dla której zrobiłbym wszystko i ta, która sprawia, że świat ma sens  jest tak blisko. Obok niej jest nasz synek. Synek, którego urodziła najwspanialsza kobieta na świecie. Synek, który odziedziczy Północ. Posiada jej piękne oczy. Kocham ich oboje, są moją rodziną i zawsze bede ich bronił...

The Rose of TommenWhere stories live. Discover now