Epilog

14.3K 701 111
                                    

SKYLOR

Sześć miesięcy później...

Światła fleszy oślepiały mnie za każdym razem, kiedy tylko unosiłam głowę. Nie lubiłam ich i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Czułam się źle, jakby każdy w pomieszczeniu mógłby się na mnie gapić, kiedy jestem skąpana w świetle reflektorów. Kiedy się rozglądałam dookoła, widziałam nieznane mi twarze, otaczają mnie zewsząd. Tłum zaczął szaleć, a mnie ogarnęło szczęście, bo wiedziałam, co zaraz nastąpi.

Dzisiaj był jeden z piękniejszych dni, słońce świeciło, a niebo było bezchmurne, zupełnie czyste. Dzisiaj nawet cmentarz nie wydawał się tak ponury, jak zawsze. Nie łatwo było mi tam iść. Minęło tyle czasu, a ja nadal nie potrafiłam pogodzić się z widokiem nagrobka. Był niewinny zrobiony z marmuru, ale przypominał mi jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Godzinę temu wróciłam z Nowego Jorku, próbując zmierzyć się z moimi demonami, raz na zawsze. Wiedziałam, że za pierwszym razem mi się nie uda, ledwo co przekroczyłam próg cmentarza, ale przecież pierwszy raz jest zawsze najgorszy. Mój tata przyznałby mi racje, ale miałam nadzieję, że rozumie. Chociaż pamiętam też takie, które należały do tych całkiem przyjemnych.

Oparłam się o szeroką linę i zsunęłam czerwoną czapkę z daszkiem na oczy. Od pewnego czasu nie odstępuje jej na krok, jest moją ulubioną czapką i jej miejsce jest na mojej głowie. Nie na wieszaku. Przyjrzałam się mężczyźnie, naprzeciwko mnie i uśmiechnęłam się, patrząc, jak szamoce się z długim kablem, plączącym mu się pod nogami. Czekałam, aż wypowie słowa, które znam na pamięć, mimo wszystko zawsze ogarniało mnie nieograniczone szczęście, gdy je słyszałam.

-A teraz, drodzy państwo!- Krzyknął do mikrofonu, kopiąc w czarny kabel, który zaplątał mu się wokół kostki. Zaczęło się, wystarczyło tylko czekać na najlepsze. Nienawidziłam czekania, nawet jeżeli zawsze od niego czułam motyli w brzuchu.- Czekaliśmy na tę chwilę bardzo długo- Tłum od razu dał o sobie znać, a wyraźnie zadowolony facet, uśmiechnął się, pokazując rząd złotych zębów.- Przed państwem: Nasz obecny mistrz, jeden jedyny, niepowtarzalny John DIABLOO Hyde!

Tłum zaczął skandować jego imię, a ja zauważam, że w pomieszczeniu jest więcej fanów Johna niż faceta, który będzie dzisiaj jego przeciwnikiem. Kiedy truchtem podbiegał do ringu, na twarzy miałam niekontrolowany uśmiech od ucha do ucha. John wskoczył na ring, rozciągając ramiona. Zlustrowałam wzrokiem jego ciało i przez chwile zatrzymałam wzrok na bliźnie ciągnącej się przy gumce jego spodni. Była jeszcze wyraźna, ale mu to w zupełności nie przeszkadzało. Jak mi powiedział: „Jedna blizna w tę, czy we w tę nie robi różnicy", od tego czasu nie mówił więcej, o swojej ranie.

Odwrócił się w moją stronę, podskakując w miejscu. Zauważyłam na jego twarzy, uśmiech zadowolenia, kiedy spojrzał na moją czapkę. Wiedziałam, że mu się spodoba. Posyłam mu całusa, a ona go złapał, przyciskając dłoń do serca. Do tej pory nie wiedziałam, że można aż tak pragnąć czyjegoś uśmiechu. Nie wiedziałam nawet, że można tak mocno kochać. Aż do bólu.

-Panie i panowie! Przed wami jeden z najlepszych zawodników, który ma dzisiaj zapał odebrać tytuł mistrza. Do dzisiaj niepokonany w swojej lidze Abraham STORM Callie!- Przeniosłam wzrok na przeciwnika, którego do dzisiejszego dnia nie widziałam. Nie był jakoś nadzwyczajnie duży, chociaż wydawało mi się, że trochę przesadził, ze sterydami. Jego czarna jak smoła skóra, była czymś nasmarowana, przez co błyszczał się jak Bożonarodzeniowa gwiazdka. Kiedy spojrzałam na Johna, zauważyłam, jak wskazuje na niego palcem, następnie gestem pokazując, jak podrzyna sobie gardło i przenosi palec w moją stronę. Tłum oszalał, a ja znowu zostałam narażona na ciekawskie spojrzenia gapiów. Mimo wszystko teraz mi to nie przeszkadzało. John wygra dla mnie i to w tej chwili było najważniejsze.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz