Rozdział 37

9.9K 489 3
                                    

SKYLOR


  Pani Hunt z naprzeciwka przeżywała kryzys. Nie był to kryzys wieku średniego, bo ten przeżyła już kilkadziesiąt lat temu. Była święcie przekonana, że cierpi na depresję i jeszcze kilka innych chorób. Dlatego też już od pierwszej w nocy zaczęła wydzwaniać na pogotowie.

Przez ciągłe krzyki pani Hunt, a także ostre światła karetki nie mogłam zasnąć, lecz nie tylko mnie to przeszkadzało. Mama zaczęła wiercić się na materacu. Przekręt w lewo, następnie w prawo i znowu na lewo. Oparłam głowę o ścianę i zacisnęłam powieki, w tej samej chwili, gdy odgłosy po drugiej stronie ucichły. Westchnęłam z myślą, że to już koniec, gdy głośny krzyk starszej pani przebił ciszę jak pocisk armatni.

- Wy nazywacie siebie lekarzami, gdy nawet nie umiecie pomóc starej schorowanej kobiecie!? Żebym ja was więcej nie widziała pod moim domem, bo psem poszczuje!- Jęknęłam w duchu i zakryłam rękoma uszy, żeby chociaż trochę przyciszyć hałasy z zewnątrz. Otworzyłam oczy i spojrzałam na kolorowe światła wirujące na suficie. Niebieski i czerwony złączone w tańcu nade mną. Szmer po drugiej stronie pokoju oderwał mnie od podziwiania świateł. Mama na wpółprzytomna zerwała się z podłogi i podeszła do okna.

- Pani Hunt niech się pani wreszcie uspokoi, niektórzy ludzie muszą rano wstać do pracy!- Zatrzasnęła je z taką siłą, że myślałam, iż szyba wyleci i się potłucze. Na całe szczęście tak się nie stało, z drugiej strony nawet nie zauważyłam, że przez cały czas było otwarte.

Mama wróciła na miejsce i naciągnęła kołdrę na głowę. Idąc za jej przykładem, położyłam się i podciągnęłam kolana do piersi, zakrywając się ciepłym kocem. Światła zniknęły z sufitu, w chwili, gdy karetka odjechała. Teraz został już tylko pokój pogrążony w całkowitym mroku.

******

Obudził mnie odgłos deszczu i miękkie szare światło, które dostawało się przez okno. Mama stała przy lodówce w jednej ręce, trzymając otwartą gazetę, a w drugiej jej ulubiony kubek. Nuciła coś pod nosem. Może mi się wydawało, ale sprawia wrażenie wypoczętej i szczęśliwej.

-Wyspałaś się?- Zapytam, na co mama podskoczyła przestraszona. Przytaknęła, po czym szybko dopiła resztę kawy z kubka, odstawiając go na blat. Wstałam i pierwsze co poczułam to przerażający chłód, który owinął się wokół mnie. Jednak pod kocem było o wiele cieplej. Schyliłam się z zamiarem ponownego skrycia się pod nim, gdy mama zatrzymała mnie, chwytając za moją rękę.

-Nie tak prędko moja panno — Uniosłam brew w niemym pytaniu.- Najpierw praca potem odpoczynek — Westchnęłam i niechętnie podeszłam do torby, w której trzymam ubrania. Wyjmując spodnie, zerknęłam na mamę. Z uśmiechem na ustach podeszła do okna i je otworzyła. Wystawiła przez nie głowę i oparła ręce o parapet, ja zaś wróciłam do wyjmowania ubrań z torby.

-Dziś rano przyszedł Billy — Oznajmiła, wciąż wyglądając przez okno. Koszulka, którą ściągnęłam, wylądowała na ziemi, a ja ubrałam inną.

-Czego chciał?- Podniosłam ją i upchnęłam do torby. Mama, słysząc mój ton, odwróciła głowę w moją stronę.

-Chciał przeprosić.- Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej sok pomarańczowy. Zignorowałam mamę, która stanęła obok mnie, patrząc na mnie z wyraźnym napięciem na twarzy.- Co się stało, że nie chcesz o nim rozmawiać? Skrzywdził cię?- Widząc strach odmalowany na jej twarzy, zaprzeczyłam głową. Odłożyłam sok na blat i przetarłam ręka usta.

-Po prostu nie chcę — Widać było, że chciała jeszcze coś dodać, ale powstrzymałam ją machnięciem ręki.- Czas się zbierać.- Spojrzałam na elektroniczny zegar, który stał na lodówce.- Do otwarcia kawiarni zostało tylko dwadzieścia minut, a trzeba jeszcze przetrzeć wszystkie stoliki — Włożyłam buty i otworzyłam drzwi, czekając, aż mama przez nie przejdzie. Ona jednak nie zamierzała ruszyć się z miejsca, założyła ręce na piersi i oparła się biodrem o blat.

-Czegoś mi nie mówisz. Nie podoba mi się to, Skylor — Przewróciłam oczami i przyjęłam taką samą pozę jak ona.

- Nie przesadzaj, jestem już duża i umiem o siebie zadbać — Jedną ręką chwyciłam za klamkę od drzwi, a drugą wskazałam na schody.- A teraz chodźmy- Mama pokręciła głową, przechodząc obok. Spojrzała jeszcze na mnie ze smutkiem.

-Po prostu się o ciebie martwię. Jak będziesz miała własne dzieci, to zrozumiesz – Przeszła przez próg i zeszła ze schodów znikając w ciemnościach wąskiego korytarza. Przetarłam rękom oczy, wychodząc na schody. Zamknęłam drzwi i oparłam czoło o zimne drewno.

Czy to możliwe, że chcąc uszczęśliwić mamę, mogłam ją jeszcze bardziej zasmucić? Nie chciałam, by się o mnie martwiła, nie aż tak. To ja tu muszę dbać o nasze bezpieczeństwo nie mama, ona i tak nie ma na to siły. A ja? Ja też nie mam, mimo wszystko coś mi mówi, że Marco już wie, wie, że uciekłyśmy. Teraz tylko pozostaje jedno najważniejsze pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Czy będzie nas szukać? A jeśli tak, to co zamierza zrobić, jak już nas znajdzie? Pytań nie było końca, one nie dawały mi jasno myśleć. Gdy tylko słyszę w wiadomościach o jakimś morderstwie w głowie mam tylko jedno. Marco. Zaczynam myśleć, że dostaje obsesji. Jak tak dalej pójdzie, na stare lata będę jeszcze gorsza niż pani Hunt.

Odepchnęłam się od drzwi i zeszłam na dół. Skutecznie ominęłam przeszkody porozrzucane w wąskim korytarzu i weszłam do kuchni. Rozejrzałam się po niej. Wczoraj wyszorowałam każdy kąt, żeby się czymś zająć, a nie oglądać kolejne wiadomości. Teraz wszystko błyszczało. Byłam z siebie dumna. W drodze do wyjścia chwyciłam fartuszek, który leżał starannie poskładany na krześle. Pierwsze co poczułam, wchodząc do kawiarni to zapach świeżo zmielonej kawy, którą pani Gail mieli, gdy nie może zasnąć. W końcu każdy ma jakiś sposób na bezsenność.

Wzięłam szmatkę i poprzecierałam wszystkie stolik, następnie podeszłam do drzwi i odwróciłam kartkę „zamknięte" na „otwarte". Przez duże okno zobaczyłam, jak pani Hunt rozmawia z jakimś mężczyzną. Coś w nim wydawało mi się znajome, ale mogło mi się tylko wydawać. Starsza pani wskazała ręką w moją stronę, mężczyzna odwrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Dzieliła nas ulica, mimo wszystko poczułam niepokój. Miał czarne okulary takie same jak ochroniarze Marco. W porównaniu do pani Hunt wyglądał jak Herkules przy Filoktetcie. Szmatka wyleciała mi z rąk, upadając na ziemie. Mężczyzna powiedział coś do pani Hunt, a ta odwróciła się i zniknęła za drzwiami swojego domku. Nieznajomy zaczął biec w stronę kawiarni. Odwróciłam się i już zamierzałam wejść do kuchni, gdy usłyszałam za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Zamarłam. Nie potrafiłam uciekać ani się obrócić. Jak mógł tak szybko mnie znaleźć, przecież zacierałam za sobą wszystkie ślady. Może coś przeoczyłam, powinna byłam sprawdzać wszystko dwa razy, zanim coś zrobię. Dlaczego tego nie przewidziałam?

-Dzień dobry — Przełknęłam gulę, która utworzyła mi się w gardle i powoli zaczęłam się obracać w stronę głosu. Mężczyzna opierał się o ladę, przechylając głowę na bok. Powoli podeszłam do niego, zachowując bezpieczną odległość.

-W czym mogę pomóc?- Zapytałam, próbując zachować spokój. Nieznajomy mężczyzna uśmiechnął się, pokazując lekko żółtawe, proste zęby.

- To ja jestem od tego, żeby pomóc tobie — Zdjął okulary i położył je na blacie przed sobą.- Jestem tu po to, żeby cię ostrzec — Spojrzał mi w oczy, gdy odsunęłam się o krok do tyłu.

-Przed czym?- Rozejrzał się po kawiarni, jakby czegoś szukał, następnie znów spojrzał na mnie.

- Jesteś w niebezpieczeństwie, a ta osoba może być bliżej, niż myślisz — Coś w jego głosie powiedziało mi, że wie, o czym mówi. Czyżby był to jeden ze zwolnionych ostatnio pracowników Marco, który próbuje się na nim zemścić, ostrzegając mnie przed tym, co nieuniknione? Chociaż patrząc po jego ubiorze, zupełnie nie przypominał typowego ochroniarza Marco. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę motocyklową, a pod nią niebieską koszulkę. Tak na oko mógł mieć około trzydziestki.

-Kim jesteś?- Zrobiłam krok w jego stronę. Mężczyzna westchnął i z powrotem założył okulary, odsuwając się od lady.

-Nic tu po mnie - Odwrócił się, w chwili, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Do środka wszedł Billy, spojrzał najpierw na mnie, a następnie na mężczyznę odwróconego do mnie plecami. Coś w moim wyglądzie musiało go zaniepokoić, ponieważ jego twarz momentalnie stężała. Nie dziwie mu się, musiałam wyglądać jak trzy ćwierci od śmierci, w końcu nie codziennie obcy mężczyzna mówi mi, że jestem w niebezpieczeństwie. Billy podszedł do lady, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, ten jednak nic sobie z tego nie robiąc, ominął go i będąc już przy drzwiach, odwrócił się w moją stronę.

-Pamiętaj o tym — Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po chwili zorientowałam się, że nie odpowiedział na moje pytanie. Wybiegłam zza lady, mijając chłopaka i pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi. Otworzyłam je i już namierzałam wybiec na ulice, niestety nie wystarczająco szybko, ponieważ ostatnie co zobaczyłam to odjeżdżający z piskiem opon samochód.  

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz