Rozdział 3

22.3K 1K 24
                                    

  Krew.

Strzał.

Więcej krwi.

Lała się ze schodów, wypływała z pokoju.

Nie mogłam się uwolnić.

Byłam sama.

Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał.

Ból.

Ciemność.

Pustka, to koniec.

Ktoś mną potrząsnął, a ja powoli otworzyłam oczy. Przez łzy zgromadzone w kącikach oczu, nic nie widziałam. Nie potrafiłam wziąć oddechu, czułam, jakby moje płuca były jedną wielką pułapką. Kiedy odzyskałam wzrok, zauważyłam stojącą nade mną mamę. Była przerażona, ale podświadomie wiedziałam, że to nie z mojego powodu.

- Już dobrze, to tylko sen. Tylko sen — szlochała i nie mogła się uspokoić, wciąż mną potrząsając i powtarzając jak mantrę, że to tylko sen. Oddychałam powoli, spokojnie, próbując się uspokoić. Obrazy z koszmaru powoli zniknęły, pozostawiając po sobie tylko strach. Zamknęłam mocno powieki i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Wiedziałam, że w żaden sposób mi to nie pomoże, ale zawsze warto próbować. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, jak mama wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. Opadłam znowu na łóżko. Jedno było pewne — tej nocy już nie zasnę.

Siedziałam na łóżku, dopóki pierwsze promienie słońca nie zawitały do pokoju. Dopóki nie usłyszałam szczęku otwieranych drzwi, mojego pokoju. Dopóki cały dom nie pogrążył się w ciszy. Wtedy zebrałam w sobie resztkę mojej odwagi, która i tak już kulała i wyszłam na wielki korytarz.

Rozejrzałam się dookoła, żeby upewnić się, czy nic nie stoi na przeszkodzie, żebym w świętym spokoju stąd wyszła. Święty spokój. Obawiałam się, że w moim słowniku, nie było takiej pozycji.

Wysokie ściany, przy których stały kolumny, rzucające cień na idealnie wypolerowana podłogę, zupełnie nie były w moim stylu. Zawieszone gdzieniegdzie obrazy, były dokładnie wyczyszczone z kurzu, tak, że gdyby nawet przejechać po nich palcem, nie zostałby żaden ślad. Perfekcja, tylko to przychodziło mi na myśl.

Zawsze myślałam, że gdy tylko postawę stopę na zimnej podłodze, od razu każdy będzie wiedział, że się szwendałam, a przecież nie mogłam tego robić. Niedawno ta myśl powstrzymywała mnie, przed jakimkolwiek ruchem, teraz wiedziałam, że nie mam nic do stracenia.

Przebiegłam odległość dzielącą mnie od schodów, prowadzących na dół, prosto do wyjścia. Po drodze uważnie sprawdzałam, czy aby na pewno nikt mnie nie obserwuje. Kiedy po nich zbiegłam, podeszłam szybko do drzwi, w międzyczasie łapiąc za sznurówki butów. Później je ubiorę. Przez chwile myślałam, że drzwi będą zamknięte, ale kiedy tylko złapałam za klamkę, szarpnęłam ją w moją stronę, a skrzydło otworzyło się, pokazując słońce schowane za chmurami. Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam biec, mając zamiar nie zatrzymywać się, aż nie będę z dala od tego miejsca.

Po namyśle, co mam teraz z sobą zrobić, postanowiłam przejść się ulicami miasta. W porównaniu z Nowym Jorkiem było cicho i spokojne, samochody nie jeździły tak często, a ludzie nie zabijali się na pasach. Właściwie, nic się tu nie działo. Było pusto, oprócz niektórych osób, błąkających się bez celu, zupełnie tak jak ja. Wydawało mi się, że mogłabym się do tego przyzwyczaić, niestety wiedziałam, że będę zmuszona robić wszystko, żeby tak się nie stało.

Chodząc po pustych ulicach, rozmyślałam o tym, że od dawna nie miałam już tak intensywnego koszmaru, jak ten tutaj. To była moja pierwsza noc w tym domu, chociaż byłam tu już prawie od tygodnia. Od kiedy cztery lata temu handlarze heroiną napadli nasz dom, miewałam koszmary i musiałam przechodzić przez to kolejny raz. Kiedy tylko zasypiałam, odczuwałam wszystko ze zdwojoną siłą, te wszystkie wydarzenia uderzały we mnie na nowo, niszcząc mnie od środka.

To była już trzecia przeprowadzka. Odkąd dowiedzieli się, że ktoś wtedy przeżył, moje dotychczasowe życie opiera się na ucieczce, uciekam przed wszystkim. Przed uczuciami, ludźmi, unikam miejsc, które mi się podobają, bo wiem, że i tak to stracę. Zostałam pozbawiona życia, czasami zastanawiam się, jak to by było, zginąć tam razem z nim, na pewno nie musiałabym teraz przed nikim uciekać, ani się chować i bać się dzień w dzień o to, czy jutro nadejdzie, czy też nie.

Przeszłam przez ulicę i niespodziewanie dotarłam przed warsztat samochodowy, w którym byłam niedawno z Marco. Popatrzyłam przez uchyloną bramę, czy nikogo tam nie było. Wyglądało na to, że nie był jeszcze otwarty. Przecisnęłam się przez szczelinę i powoli ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych. Ciekawe co by pomyślał Marco, gdyby nie zastał tu swojego oczka w głowie. Na samą myśl o wyrazie jego twarzy zaczęłam się uśmiechać.

Rozejrzałam się, mój wzrok padł wspaniałą maszynę. Był to Harley Davidson Street 750 z najlepszym designem, jaki widziałam w całym moim osiemnastoletnim życiu. Zawsze moim marzeniem było się takim przejechać. Kiedyś tata zabierał mnie do barów motocyklowych, sam był zapalonym motocyklistą, to właśnie od niego, zaczęła się moja pasja motocyklami. Sami w garażu mieliśmy Harleya sportstera z 1980 roku, na którym odbyłam moją pierwszą jazdę w wieku czternastu lat. Skończyło się na tym, że wylądowałam na ostrym dyżurze ze złamaną ręką i skręconą kostką, ale było warto.

Na samą myśl o tacie ścisnęło mnie serce, gdy patrzyła w jego obojętną twarz i martwe oczy, tak bardzo chciałam, żeby mnie przytulił. Wypłakiwałam się w jego zakrwawioną koszulę, ale on się nie ruszał. Uświadomiłam sobie wtedy, że już nigdy nie usłyszę, jak mówi do mnie perełko, albo księżniczko.

Przejechałam palcem po matowym, czarnym baku Harleya. Popatrzyłam, czy nie ma nikogo w pobliżu i na nim usiadłam. Od razu poczułam się jak dawniej, jak za pierwszym razem, gdy usiadłam na motocyklu taty. Poczułam przypływ adrenaliny. Gdybym tylko miała kluczyki.

Siedziałam na nim, dopóki nie usłyszałam głosu. Znajomego głosu. Jego głosu.

- Teraz motocykl? Pociągi cię już nie kręcą? - Spojrzałam w stronę dochodzącego dźwięku. On stał kilka metrów ode mnie i patrzył na mnie z rozbawieniem malującym się na twarzy.

Natychmiast przypomniała mi się moja pechowa próba samobójcza. Wtedy, gdy mnie uratował sprzed pociągu, nie myślałam jasno, miałam najgorszy koszmar od ponad trzech lat. Nie mogła już tego znieść, postanowiłam to skończyć raz na zawsze. Właśnie w tamtej chwili chciałam go ukatrupić, ale gdy zobaczyłam te plamy krwi i zmęczenie na jego twarzy, postanowiłam stamtąd zniknąć, więc tak też zrobiłam.

Kilka dni temu, gdy przyjechałam tu z Marco — oczywiście nie z własnej woli, zostałam wepchnięta do tego cholernego samochodu — zobaczyłam go znowu, ale w o wiele lepszym wydaniu. Miał ciemne sterczące włosy, które były cudownie zmierzwione. Mocno zarysowaną szczękę, a na niej dwudniowy zarost. Wyglądał bardziej jak mężczyzna niż chłopak, a przekonałam się o tym, gdy dokładnie przyjrzałam się jego sylwetce. Nigdy nie widziałam tak cudownie umięśnionego ciała. Na brzuchu miał wyraźnie zarysowane mięśnie, a kończyły się one idealnie zarysowanym V, które znikało za linią spodenek, luźno zwisających na biodrach. Całe ręce, znikały pod różnymi tatuażami, które zdawały się nie mieć końca.

Teraz gdy na mnie patrzył z uniesioną brwią, czekając na odpowiedź, zdałam sobie sprawę, że nie pamiętałam, o co mnie pytał.

- Co? - Tylko to udało mi się wydusić, patrząc w te zielone, lekko przyprószone brązowymi plamkami oczy. Chłopak odrzucił głowę w tył i wybuchł głośnym śmiechem. Zsiadłam z motocykla, który najwyraźniej należał do niego i ruszyłam w stronę bramy. Przechodząc obok niego, zauważyłam łzy rozbawienia w jego oczach. Nadal lekko się śmiejąc, odprowadził mnie wzrokiem do samego końca. Gdy już wychodziłam na zewnątrz, krzyknął jeszcze za mną.

- Do zobaczenia. - Chciałam iść dalej, ale ciekawość zwyciężyła i się odwróciłam. Napotkałam spojrzenie jego zielonych oczu, które przyglądały mi się z ciekawością. Nie wytrzymałam dłużej, odwróciłam wzrok i pognałam przed siebie.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz