Rozdział 53

7.4K 411 11
                                    

JOHN

Zatrzymałem Bethy przy krawężniku, dokładnie naprzeciwko postawionego tam budynku. Zgasiłem silnik i jak przez mgłę patrzyłem na wychodzącą z niego szczęśliwą rodzinę. Na samym początku zza drzwi wyłonił się mały chłopczyk z torbą, która go przerastał, trzymaną na plecach. Po nim wyszedł chudy mężczyzna, trzymający za rękę kobietę z długim szalem. Na samym końcu zobaczyłem nastolatka może w wieku czternastu lat, który ze słuchawkami na uszach i spuszczoną głową podąża za resztą. Może nic nadzwyczajnego, ale potrafiło przywołać uśmiech na mojej twarzy, nawet jeżeli nie był on ze szczęścia.

Przyjechałem tu ze Skylor, bo chciałem jej pokazać miejsce, które kiedyś było dla mnie wszystkim, a dzisiaj zostały już tylko wspomnienia. W dodatku takie, którymi nie ma się co chwalić, ale obiecałem, że będzie wiedziała o mnie wszystko, a przynajmniej większość.

Zsiadłem z motoru i pomogłem Skylor wydostać się z miejsca, gdzie siedziała. Miałem świadomość tego, że nadal jest oszołomiona po mojej wiadomości, którą postanowiłem się z nią podzielić. To była dość szybka decyzja, która miała na celu tylko uszczęśliwienie dziewczyny. Przynajmniej tyle mogłem zrobić, żeby chociaż przez chwile mogła być szczęśliwa, bo wiedziałem, że kiedy powiem jej prawdę, załamie się doszczętnie. Nie chciałem tego robić, ale lepiej, żeby dowiedziała się ode mnie, niż od kogoś obcego, a co gorsze kogoś, kogo znała przez większość życia.

- Idealnie wpasowałabym się w lata osiemdziesiąte- Skylor przeczesała palcami potargane, błyszczące włosy, lekko się uśmiechając. Roześmiałem się, bo rzeczywiście wyglądała jakby, wróciła z koncertu rockowego z tamtych lat. -Dlaczego tu przyjechaliśmy?- Przestałem się śmiać, w momencie wypowiedzenia słów przez dziewczynę.

-Właśnie patrzysz na miejsce, które było dla mnie wszystkim, do czasu pożaru.

Lekko zamieszana spojrzała w stronę domu, następnie przenosząc wzrok na mnie. Był pusty, ale czego ja mogłem się spodziewać. Sam nie wiedziałbym co zrobić, jakby ktoś postawił mnie w takiej sytuacji. Oparłem się o Bethy, nadal patrząc w stronę rodziny, która wyszła z budynku. W tej chwili wchodzili do samochodu, a - jak przypuszczam- ojciec, wpakowywał bagaże na tył pojazdu.

- Budynek się zachował?- Skylor oparła się obok mnie, także patrząc w stronę rodziny.

-Nie. Kiedy Teofil sprzedał to, co zostało, zaczęto wznosić nowy dom. Jakby nie patrzeć, była to dobra oferta, duży teren, niska cena- Chudy mężczyzna wsiadł do samochodu i zamknął za sobą drzwi.- Nie trzeba było czekać na chętnych.

- Miał prawo, by to sprzedać?- Samochód wyjechał zza bramy. Przez przednią szybę, dało się zauważyć szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny, siedzącego za kierownicą. Czasami mam wrażenie, że niektórzy po prostu nie mają problemów, ale to nieprawda, nawet jeżeli bardzo w to wierzyć.

- Nikt mu, nie mógł tego zabronić. Z całej rodziny zostałem tylko ja i Teofil, z czego ja byłem dzieckiem i nie miałem do tej ziemi żadnych praw. Może gdybym był starszy, to miejsce nadal byłoby moje- Westchnąłem, patrząc na dom skąpany w świetle słońca.- Teraz, jedynie mogę patrzeć- Oczywiście mógłbym kupić go z powrotem. Stać mnie na to, ale nie chce wracać, do tego, co było. Dom spłonął, nikt nie przeżył, a to miejsce zostało sprzedane. To wydawało się takie proste, a jednak miałem cholerny problem, by się z tym pogodzić.

-Nie utrzymujesz z nim kontaktu?- Spojrzałem na Skylor, która skupiona na budynku, patrzyła, jakby nic innego, ją nie interesowało.

-Z Teofilem? Nie i nie mam zamiaru. Pożegnaliśmy się ostatecznie w dzień, kiedy miałaś ochotę popełnić samobójstwo- Dziewczyna na dźwięk tego słowa, aż się wzdrygnęła. Nie minęło nawet kilka sekund, a ona straciła zainteresowanie domem naprzeciwko.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz