Rozdział 12

13.5K 797 17
                                    

SKYLOR

  Gdy weszłam do pokoju Johna, pierwszy raz od miesiąca poczułam spokój. Cztery białe ściany i mała przestrzeń, w zupełności mi wystarczały. Tu wszystko było takie zwykłe. Łóżko zbite ze zwykłych desek było przykryte ciemnym kocem. Zaraz obok stał mały stolik nocny, na którym był jedynie położony telefon. Zerknęłam na wysuwaną szafkę i nawet nie chciałam myśleć, co w niej było.

Przeniosłam wzrok na szafę, stojącą zaraz przy ścianie po mojej lewej stronie. Była z tych samych desek, więc pomyślałam, że John musiał sam zrobić meble do tego pokoju. Naprzeciwko mnie, było małe okno, przez które w dzień przebijały się promienie słońca. Rozglądając się dookoła, nigdzie nie mogłam zobaczyć włącznika światła. Może nawet wcale go nie było.

Zamknęłam drzwi, rozebrałam się i położyłam na łóżku. Było wygodne, ale za każdym razem, gdy chciałam zasnąć, przypominałam sobie, że John śpi w nim codziennie, może nawet cały rozebrany. Te myśli uniemożliwiały mi spokojny sen, cały czas czułam się nieswojo. W końcu, gdy byłam już na tyle zmęczona, zasnęłam od razu po przytuleniu się do poduszki, która pachniała Johnem. Pierwszy raz od kilku lat, nie miałam koszmaru.

Obudził mnie podniesiony głos jakiejś dziewczyny. Zaczęłam się zastanawiać, czy tu kiedykolwiek jest spokojnie. Usiadłam na łóżku i ubrałam spodnie, które były położone na szafce. Nie przypominałam sobie, żebym je tam zostawiała. Kiedy pomyślałam, że ktoś tu był, kiedy spałam, zaczęło mnie skręcać w żołądku. Strasznie nie lubiłam, jak ktoś mnie obserwuję, a szczególnie wtedy, gdy nie miałam nad tym kontroli. 

Od kluczyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Cały dom był jeszcze pogrążony w mroku. Czy oni naprawdę nie mają tu światła? Stawiałam kroki najciszej, jak mogłam, żeby przypadkiem w niczym nie przeszkodzić. Powoli ruszyłam w kierunku kuchni, gdy nagle wychodząc zza ściany obok mojej głowy, przeleciał garnek z sosem. W ostatniej chwili zdążyłam uskoczyć. Garnek uderzył w ścianę, rozpryskując swoją zawartość. O mój Boże. Spojrzałam na źródło tego zamieszania. Była to dziewczyna o jasnych blond włosach, wysoka i szczupła. Gorączkowo złapała za kilka talerzy i włożyła je do zlewu, gwałtownie wycierając szmatką.

Wycofałam się z powrotem w głąb korytarza, żeby mnie nie zauważyła. Znalazłam się naprzeciwko pokoju chłopaka, który mieszka z Johnem. Drzwi były uchylone, a że byłam dość ciekawska, postanowiłam się trochę przysunąć. Najpierw zauważyłam Johna, który tłumaczył coś chłopakowi o czarnych lekko kręconych włosach. Podeszłam bliżej, żeby trochę usłyszeć, nie zwracając uwagi na to, że nadużywam gościnności.

-Jeśli dziewczyna wybacza Ci po tym, jak ją zraniłeś i nadal pokazuje, jak bardzo jej zależy- to uwierz, koleś, to ta jedyna. — Widziałam, że John ma pokerową twarz, ale jednocześnie jego ramiona były napięte, jakby starał się nie wybuchnąć. Chłopak z czarnymi kręconymi włosami tylko skinął głową.

-Masz racje. Cholerną rację. Byłem idiotą- Ukrył twarz w dłoniach, a ramiona lekko mu się zatrzęsły.- Takim cholernym idiotą. — Chłopak zaczął szlochać, jeszcze głębie chowając głowę. John ucisnął nasadę nosa, żeby powstrzymać ból głowy. Potrząsnął lekko głową, patrząc to na chłopaka to na ziemie.

- Jeszcze nie jest za późno. Idź do niej, a nie siedzisz i się mażesz. Kup jej kwiaty, samochód, albo dom. Nie wiem cokolwiek, ale teraz rusz dupę i do niej idź. - Przez chwile nic się nie działo, ale zaraz chłopak się podniósł i ruszył do drzwi. Szybko uciekłam na drugą stronę, wchodząc do pokoju Johna. Miałam nadzieje, że nikt mnie nie zauważył. 

Wzięłam resztę moich rzeczy i pościeliłam łózko. Gdy wyszłam, od razu w oko wpadło mi miejsce, gdzie był rozlany sos, teraz było czyste. Chwyciłam banana i już miałam wyjść, gdy mój wzrok padł na rozbierającego koszulkę Johna. Banan nie dotarł do moich ust, tylko zatrzymał się w połowie drogi. Na jego umięśnionych plecach zobaczyłam mały tatuaż z datą. Dwudziesty września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty rok, zapisany rzymskimi cyframi. Ciekawe, co oznacza ta data. Nie zdążyłam się napatrzeć, ponieważ w tej samej chwili się odwrócił, z uśmiechem od ucha do ucha. Pierwszy raz zobaczyłam u niego dołeczki. John zaczął iść w moim kierunku, natychmiast się otrząsnęłam i zjadłam mojego banana. W pośpiechu zaczęłam uciekać do wyjścia, czując na sobie wzrok chłopaka. Zamykając za sobą drzwi, usłyszałam jeszcze, jak mówi.

-Do zobaczenia, kotek.- A potem wybuchł śmiechem. Stałam jeszcze chwile pod drzwiami, a potem zauważyłam, że sama też zaczęła się uśmiechać. Kiedy ruszyłam przed siebie, nadal nie mogłam pozbyć się uśmiechu z twarzy.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz