Rozdział 46

8.7K 474 18
                                    

     JOHN

-A ja myślałam, że Megan jest na terapii- Kobieta przejechała długim paznokciem po policzku - Przez te wszystkie lata ćpania,wygląda jakby, co najmniej była po czterdziestce, a przecież jestmoją córką

Odchrząknąłem po raz drugi, mając nadzieje, że recepcjonistka, poświęci mi chwile uwagi. Oparłem się o ścianę i patrzyłem, jak owija sobie kabel od telefonu wokół palca, nucąc jakąś melodię. Przy okazji rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym i tak nie było na co patrzeć. Przy biurku stał śmietnik, obklejony starymi gumami do żucia, a za nim leżała para jaskrawo czerwonych butów. Zapewne kobiety, która siedziała tuż obok. Wykładzina na podłodze, miała różnej wielkości dziury powypalane po niedopałkach papierosów. Zresztą one same walały się po kątach. Na ścianach był widoczny grzyb, a obdrapany tynk idealnie komponował się z całą resztą.

-Poczekaj chwilę, mam klienta - Przerwała i przeniosła swój wzrok na mnie.- Co? Nie, przecież wiesz, że już z tym skończyłam. Zdzwonimy się później, a i spróbuj sprowadzić Megan z powrotem do ośrodka - Odłożyła telefon i spojrzała na mnie - hmm...słucham?

-Chciałem przedłużyć pobyt - Wyjąłem z portfela kartę i jej ją podałem. Popatrzyła na nią sceptycznie, ale przyjęła bezżadnych pytań.

Kiedy tu przyjechałem płaciłem wyłącznie gotówką, ale odkąd na moje konto wpłynęły pieniądze z konta ojca, już nie musiałem się niczym przejmować. Starczy mi ich do emerytury, co nie znaczy, że zamierzam przestać pracować u Bobiego. Nie zostawił bym go samego, na pewno nie teraz kiedy jego relacje z żoną się polepszyły i spędza z nią dosłownie każdą wolną chwilę. Myślę, że pani Wais po postrzale, zmieniała swój punkt widzenia i zrozumiała, że lepiej dobrze wykorzystać czas, niż się kłócić.

-Na jak długo?- Zapytała kobieta odpakowując gumę z papierka. Wrzuciła ją do ust i u niosła głowę do góry.

-Myślę, że kilka tygodni- Pokiwała głową i oddała mi kartę. Odłożyłem ją w swoje miejsce i wyszedłem na zewnątrz. Dzisiaj na dworze było dość ładnie, zważywszy na to, że nie padał deszcz. A tutaj zdarza się to dość często.

Spojrzałem na pickupa, lecz zamiast do niego wsiąść, włożyłem kluczki do kieszeniu spodni i ruszyłem w stronę kawiarni. Przyglądałem się po kolei, każdemu z domków na ulicy. Mniejsze, większe, niektóre pomalowane na taki sam kolor, ciągnęły się wzdłuż ulicy. Moją uwagę, jednak przyciągnął samochód skręcający w jedną z uliczek. Niby nic dziwnego, ale takiej czarnej terenówki tu jeszczenie widziałem. Cholera mogłem nie zauważyć, przecież nie przeglądam wszystkim garaży. Mimo wszystko ciekawość zwyciężyła, skręciłem więc, w tę samą ulicę i próbowałem odnaleźć wzrokiem samochód. Wypatrzyłem go stojącego na poboczu. Z boku stali jacyś mężczyźni, jeden większy drugi mniejszy. Podszedłem bliżej nie zwracając na siebie uwagi, żeby usłyszeć o czym mówią. Zatrzymałem się obok jakiejś tablicy, zerkając wstronę samochodu. Z tej odległości nie mogłem wiele usłyszeć, ale także nie mogłem podejść bliżej.

-To tu, patrz- Ten mniejszy podszedł do drugiego, podstawiając mu mapę pod nos.- Jesteśmy na miejscu, teraz wystarczy tylko...

-Bierzmy się od razu do roboty, a nie pieprzysz jak jakaś baba z przedmieścia - Wyraźnie zniechęcony wszedł do samochodu. Gdy otwierał drzwi od strony kierowcy, jego kurtka lekko się uniosła, ukazując broń przypiętą do paska od spodni. Chwilę później tamten także wsiadł i opuścił szybę, wystawiając przez nią rękę. Zawrócili, a gdy przejeżdżali obok mnie udało mi się usłyszeć, słowa, których miałem nadziej, że nie wypowiedzą.„Hale mówił.." Odbijało się w mojej głowię, gdy zacząłem biec w kierunku kawiarni. Najwidoczniej ma on swoje kontakty wszędzie, inaczej nie udało by mu się zdobyć, informacji o pobycie Skylor w takim tempie.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz