Rozdział 31

10.1K 544 5
                                    

SKYLOR

  -Kochaniutka, zamówienie dla trójki — Pani Gail poklepała mnie po ramieniu. Odwróciłam się do niej z promiennym uśmiechem. Odwzajemniła gest i wsunęła mi tacę w rękę. Po tylu spędzonych razem godzinach zaczęła traktować mnie jak własną wnuczkę. A, że nigdy nie miałam okazji poznać mojej babci, zaczęło mi się to podobać. Podeszłam do stolika i z wielkim uśmiechem na twarzy, wręczyłam zamówienie dwóm starszym paniom.

Do kawiarni pani Gail zazwyczaj przychodziły osoby po pięćdziesiątce, ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Większość osób mieszkających w pobliżu kawiarni to emeryci lub osoby w podeszłym wieku. Lecz nie zabrakło tu też młodszych. Dzieci często bawią się na ulicach, ale nikt nie martwi się, że komuś stanie się krzywda, ponieważ jak można zauważyć samochody, przejeżdżają tu bardzo rzadko. Czasami nawet w ogóle, dlatego też zaczęłam się zastanawiać czy ktoś tu ma samochód.

Odstawiłam tacę na blat i weszłam za kontur baru. Oparłam się i spojrzałam w lewy górny róg pomieszczenia, gdzie został zawieszony mały telewizor. Od wczoraj mówią tylko o zamieszkach na ulicach Las Vegas. Przez chwile zastanawiałam się, czy Marco miał z tym coś wspólnego, w końcu jego kasyna dobrze prosperują, ale zawsze może się trafić ktoś, komu nie będzie się to podobało. Wtedy taka osoba zostaje uznana przez policję za zaginioną, ale nie oszukujmy się, to jasne co się z nią wtedy dzieje. Marco zawsze zaciera za sobą ślady, a nawet jeżeli je zostawia to umyślnie. On nie jest głupi, wie co zrobić, żeby nie zostać złapanym, jednocześnie ciesząc się zyskiem, jaki dostanie po zlikwidowaniu konkurenta. Mimo że większość ma świadomość, żeby nie wchodzić mu w drogę, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie myślał inaczej, że go zdemaskuje, oszuka. Ceną za takie myślenie jest życie.

- O czym tak myślisz?- Mama objęła mnie ręką w pasie i przytuliła do siebie. Jej szczęście udzielało się wszystkim wokoło. Tryskała energią, nieważne czy był wieczór, czy wczesny ranek, ona cały czas miała uśmiech na ustach i tanecznym krokiem ruszała przed siebie. W tej chwili też się uśmiechała, nawet przecierając blat ścierką. Ścierka. Jeden mały kawałek materiału, a wiąże ze sobą tyle wspomnień. Czasami łapie się na tym, że najzwyklejsze rzeczy lub czynności przypominają mi o czasie spędzonym z Johnem. Na przykład jak wtedy gdy nie zaciągnęłam ręcznego w samochodzie Marco i razem go naprawialiśmy, w większości oni naprawiali, ale tyle ile mogłam, to próbowałam im pomóc. To jak jeździłam na Bethy- przyznaje, nie była to moja najlepsza jazda, ale dawno nie siedziałam na motocyklu i to jeszcze na takim- i to, co stało się później, gdy John mnie zostawił. Teraz wspominając to, nadal odczuwam smutek, ale już nie taki jak dawniej.

-O niczym ważnym — Postanowiłam pomóc mamie i także chwyciłam kawałek materiału z zamiarem przetarcia blatu. Jednak gdy położyłam go na nim, zorientowałam się, że nie ma czego wycierać, więc podeszłam do najbliższego stolika i zaczęłam go czyścić, unikając ciekawskiego wzroku mamy. Nagle powietrze w pomieszczeniu stało się nieruchome i duszne. Spojrzałam na starą tarczę zegara. Za cztery minuty miałam przerwę, jednak nic sobie z tego nie robiąc, dalej wycierałam stół.

-Skylor, czegoś mi nie mówisz.- Poczułam, że mama stanęła za mną. Nie mogłam zniszczyć jej szczęścia jedną chwilą słabości, więc zganiłam się w duchu i przywołałam na twarz promienny uśmiech. Odwróciłam się do niej. Nie uśmiechała się, za to w jej oczach zobaczyłam, że się o mnie martwi. Nie trzeba mamo, jakoś sobie poradzę.

- Naprawdę, wszystko jest w jak najlepszym porządku — Czułam, jak swoim spojrzeniem próbuje wyszukać najmniejszego szczególiku, który byłby oznaką do zamartwiania się. Po chwili pokiwała głową, dalej się we mnie otwarcie wpatrując. Nie wytrzymując dłużej, obróciłam się w stronę blatu i już nie patrząc na mamę, odwiązałam fartuszek.

-Idę się przejść — Położyłam go na jednym ze stolików i ruszyłam do wyjścia. Będąc już przy drzwiach, ukradkiem zerknęłam na mamę, która odprowadzała mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam na świeże powietrze. Muszę być bardziej ostrożna, nie mogę pozwolić sobie na coś takiego, no, chyba że w samotności.

Szłam wzdłuż ulicy, patrząc to w lewo, to w prawo. Nie znałam tego miejsca, tylko raz wybrałyśmy się z mamą, żeby obeznać się gdzie, co jest. Najważniejsze rzeczy, takie jak sklep spożywczy, lub odzieżowy. Po lewej stronie były prawie identyczne domki, tylko pomalowane na inne kolory, po prawej podobnie. Nie znałam tu nikogo, więc każdy, kto przechodził obok mnie, wydawał się podejrzany. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś będę mogła spokojnie żyć. Nie bać się, że podjedzie samochód i zabierze mnie z powrotem do Marco. Chciałam go już więcej nie oglądać, mam nadzieje, że kiedyś odpuści sobie poszukiwania i będzie żył dalej. Ale jak na razie było za wcześnie na takie myśli.

Stanęłam przed budką telefoniczną. Ciekawe, czy można ją namierzyć. Nie mam wiedzy na ten temat, ale mimo wszystko do niej weszłam. Chwyciłam za słuchawkę i zaczęłam wykręcać numer. Jednak w połowie przestałam i zaczęłam się zastanawiać czy dobrze robię. Znam ten numer na pamięć. Gdy siedziałam zamknięta w pokoju, przez cały czas gapiłam się w ekran telefonu i zastanawiałam się, czy dzwonić, czy nie, ale nigdy nie dzwoniłam. Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam numer, przykładając słuchawkę do ucha. Usłyszałam dźwięk sygnału. Najpierw jeden potem drugi. Już zamierzałam odłożyć słuchawkę, bo to jednak nie był najlepszy pomysł, ale wtedy po drugiej stronie usłyszałam męski głęboki głos. Przyłożyłam ją z powrotem do ucha.

-Halo?- Tak tęskniłam za tym głosem. Zamknęłam oczy i najmocniej jak to możliwe przylgnęłam do słuchawki.

-Jest tam ktoś?- John brzmiał, jakby miał ochotę kogoś zabić.- Halo?- Zanim zajdzie to za daleko i niechcący się odezwę, odłożyłam słuchawkę na miejsce i wyszłam z budki, opierając się o jedną z jej ścian. Zacisnęłam powieki. To było głupie. Bardzo głupie. To się więcej nie powtórzy, na pewno. Czy już widział, że wyjechałam? Pewnie tak. Zamierzał mnie szukać? Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, nie mogę się na nic nastawiać. Odepchnęłam się i nadal mocno zaciskając powieki, zrobiłam krok do przodu. Od razu jednak tego pożałowałam, gdy na coś w padłam, a raczej na kogoś. Odbiłam się od niego i upadłam na tyłek. Zabolało.

-Przepraszam, nic ci nie jest?- Otworzyłam oczy i spojrzałam na wysokiego... kowboja. Zamrugałam jeszcze kilka razy, żeby sprawdzić, czy aby na pewno nic mi się nie przewidziało, ale nie. Nade mną stał szczupły, wysoki chłopak, w stroju kowboja. Jego koszula w kratę włożona była w wąskie spodnie, do których miał przypięty pasek z wielką klamrą. Uniosłam wyżej głowę, żeby zobaczyć jego twarz, ale słońce mnie oślepiało, przez co zobaczyłam tylko kawałek kapelusza. Już zamierzałam się podnieść, gdy chłopak zrobił krok do przodu, miażdżąc mi przy tym lewą rękę, z tego bólu ponownie upadłam na ziemie.

- Strasznie cię przepraszam, gdzie moje maniery — Nachylił się w moją stronę z wyciągniętą ręką. Zawahałam się przez chwile, ale jednak mu ja podałam. Pomógł mi wstać, a gdy byłam już postawiona do pionu, spojrzałam wprost w czerwoną koszulę w kratę. Podniosłam głowę do góry. Dlaczego muszę być aż tak niska? Miażdżący ręce kowboj przypatrywał mi się z uśmiechem. Miał ciepłe brązowe oczy i ładny uśmiech. Spod kapelusza wypadały mu kosmyki rudych włosów. Znów przeniosłam wzrok na rząd jego śnieżno białych zębów. Odwzajemniłam uśmiech.

-Ty jesteś Skylor?- Odsunął się o krok, dzięki czemu mogłam dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Mógł być w moim wieku, na pewno nie starszy. Miał twarz małego chłopczyka, lekko zaokrągloną. Tylko skąd znał moje imię?

- Tak — Odpowiedziałam ostrożnie, gdy nadal się uśmiechał, postanowiłam zapytać.- A ty?- Kowboj potrząsnął głową, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że jestem żywa.

-Jestem Richardson. Billy Richardson.- Za paska wyciągnął pistolet, który we mnie wycelował, a następnie zmrużył oczy. Cholera. Wpadłam w panikę, to musi być ktoś od Marco. Znalazł mnie. Chciałam uciekać, ale mógł mnie zastrzelić. Co ja mam zrobić!? Padło na to, że uniosłam ręce do góry, w duchu modląc się o to, żeby mnie nie zabijał.

-Oh, przestraszyłem cię? N-nie chciałem, to zabawka — Otworzyłam najpierw jedno oko, żeby zobaczyć, co robi. Był czerwony na twarzy i mówił coś pod nosem. Z pewnością nie były po ładne słowa.- Ale jestem głupi — Powiedział szeptem i spojrzał na mnie ze wstydem. Opuściłam ręce i odetchnęłam z ulgą.

-Nie rób tak więcej — Pokiwał energicznie głową i wsunął zabawkę z powrotem za pasek.

-Chciałem przywitać się w stylu Bonda- Wbił spojrzenie w swoje kowbojskie buty. Powitanie w stylu Bonda, jako kowboj? Uśmiechnęłam się, ale patrząc jak jego policzki staja się jeszcze bardziej czerwone, wybuchłam śmiechem. Po chwili Billy do mnie dołączył. Śmialiśmy się przez dobre parę minut. Gdy się już uspokoiłam, a chłopak skończył wycierać oczy od łez spowodowanych napadem śmiechu, coś mi się przypomniało.

-Richordson? Jesteś synem pana Kellana?- Billy uśmiechnął się szeroko i zrobił teatralny ukłon.

- We własnej osobie — Spojrzał na zegarek, który zaczął pikać, uśmiech zniknął mu z twarzy, lecz zaraz powrócił ze zdwojoną siłą.- Muszę już iść, ale mam ogromną nadzieję, że jeszcze się spotkamy -Przez jego teksański akcent, aż miło słuchało się tego, co mówił. Gdy nie odchodził, uświadomiłam sobie, że czeka na moją odpowiedź, potwierdziłam i patrzyłam, jak biegnie w przeciwną stronę. Nie spodziewałam się, że spotkam, a tym bardziej poznam prawdziwego kowboja. Nagle przypomniało mi się, że moja przerwa nie jest aż tak długa i zaraz się spóźnię. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę kawiarni, bo nie miałam zamiaru spotkać się z gniewem pani Gail.  

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz