05

3.8K 204 33
                                    

" Hay dos tipos de personas en este mundo. 
Los romanticós y los realistas. "

×Alexia ×

Barcelona - miasto utkane z licznych atrakcji, otwierające dla turystów mnóstwo zabytków, skąpane w gorącym, hiszpańskim słońcu. Niektórzy rzekną nawet: istny raj. Oczywiście. Tylko czy rajem można nazwać miejsce, gdzie ludzie na ulicach błagają o kawałek chleba? Gdzie bezdomni z kilku kartonów tworzą coś, co nazywają domem, a porzucone i zgłodniałe psy szukają miłości między nogami zabieganych osób? Media nie pokazują tego oblicza, które mieszkańcy podziwiają każdego dnia. Podziwiają - tylko tyle robią.
Jadąc dziś na trening, na jednym z przystanków przez szybę tramwaju byłam świadkiem wandalizmu. Dwójka zakapturzonych osób pobiła przechodzącego chłopaka, krew lała się z jego nosa i czoła, a dłonie próbowały odeprzeć nadchodzące ataki. Gdy już dostatecznie oberwał, powalony na ziemię skulił się w strachu, oni natomiast uciekli z jego portfelem w rękach. A ludzie dookoła? Przeszli obok niewzruszeni, jakby w ogóle niczego nie widzieli, jakby ten kawałek kuli ziemskiej dla nich nie istniał. Witamy dwudziesty pierwszy wiek, gdzie nikt nie sięga wzrokiem dalej, niż poza czubek własnego nosa.
- Spóźniłaś się. - Carmen przywitała mnie przed wejściem na Camp Nou. Zeszłą noc spędziła u swojej kuzynki, dlatego dziś przyjechałyśmy tu oddzielnie. - Hej hej, ty krwawisz? - wskazała na moją białą koszulkę na której teraz widniały ciemnoczerwone plamki.
- Nic mi nie jest. - uspokoiłam ją szybko, zanim zdążyła choćby pomyśleć o wzywaniu pomocy. - Pomagałam pozbierać się pobitemu kolesiowi.
- Chyba nieźle oberwał. - skrzywiła się na samą myśl. - Mam w torbie drugą koszulkę, chodź. Przebierzesz się i umyjesz te zakrwawione dłonie.

Już kilka minut później, odświeżona i czysta wybiegłam na murawę w powiewie kwietniowego wietrzyku. Zbyt długo jednak nie nacieszyłyśmy się swoim towarzystwem, sama nie wiem jakim cudem udało jej się to zrobić, ale Carmen poślizgnęła się na nieco mokrej nawierzchni i skręciła kostkę. Pomogłam jej zebrać się z trawy i zapakowałam ją do zamówionej wcześniej taksówki, która miała ją zawieźć prosto do lekarza.
- Ani mi się waż jechać ze mną! - uniosła ostrzegawczo rękę, gdy próbowałam usiąść obok niej. - Masz szansę cieszyć się tym boiskiem tylko raz w tygodniu. Wiem jak to kochasz, więc leć. Ja dam sobie radę.
Nie chciałam zostawiać jej samej, ale Pérez nie należała do osób z którymi należy dyskutować, gdy już się czegoś uprą. Wróciłam więc na boisko, mając jeszcze czterdzieści minut i kontynuowałam trening samotnie. Cóż, przynajmniej do czasu.
Do czasu, aż w niespodziewanym momencie ktoś podbiegł, zręcznie odbierając mi piłkę spomiędzy nóg, po czym kierując się w stronę bramki, wykonał piękny strzał w sam jej środek.
- Myślałem, że bardziej o nią zawalczysz. - Neymar odwrócił się na pięcie, patrząc uważnie w moją stronę.
- Zaskoczyłeś mnie atakiem od tyłu. - odpowiedziałam zdziwiona jego nagłą obecnością. Jego nagłą obecnością.
- Musisz być na to stale gotowa. Nie masz nic przeciwko, żebym trochę z tobą pograł? - spytał całkiem poważnie, a ja musiałam się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. On pyta mnie, czy może ze mną pograć, podczas gdy inni co dzień biją się, by on i jego umiejętności zabłysnęły przed ich kamerami.
- W zasadzie, to byłam umówiona na wspólny trening z Leo Messim, ale niech będzie, mogę go odwołać. - odezwałam się nonszalanckim tonem, wzruszając przy tym ramionami. Brunet ułożył usta w uśmiechu i bez zbędnych słów, kopnął do mnie piłkę. Nigdy wcześniej bym w to nie uwierzyła, ale on naprawdę tu był, pokazując mi nowe triki i udzielając cennych wskazówek. Na początku byłam skrępowana i onieśmielona, jednak szybko się rozluźniłam i przywykłam do jego obecności. Obserwowałam wszystko z wyraźnym zainteresowaniem, a każdą radę spijałam z jego ust, starając się na stałe zakodować ją w pamięci. Taka okazja mogła się już nigdy nie powtórzyć.
- Nic dziś nie jadłaś. - to nie było pytanie, tylko czyste stwierdzenie, które posłał mi, gdy oznajmiłam, że musimy kończyć. Niedługo stadion miał być otwierany dla zwiedzających. - Widać to po twojej grze.
- Nie miałam cza...
- Jasne. - uciął krótko, nie dając mi nawet dokończyć. - Zatem teraz pójdziemy coś zjeść.

×××

W Pans and Company, restauracji znajdującej się na terenie Camp Nou, już o godzinie dziewiątej zrobił się niemały tłok spowodowany kilkoma wycieczkami.
- Nie żebym gwiazdorzył, ale przeze mnie tu chyba spokojnie nie zjemy. - powiedział, widząc dziesiątki nastolatków podekscytowanych wyprawą życia. - Chodźmy, znam jedno miejsce niedaleko stąd.
Miał rację - niewielki, zazwyczaj zapełniony po brzegi lokal,w którym nie miałam jeszcze okazji być, położony był na tej samej ulicy. Znajdował się zaledwie kilka minut drogi, którą pokonaliśmy pieszo w zupełnej ciszy. Teraz na szczęście było tam zaledwie kilka osób, które nie bardzo zainteresowały się naszym przybyciem.
- Zamawiaj co chcesz, ja stawiam. - uśmiechnął się, gdy zajęliśmy stolik. Widząc jednak moją nietęgą minę, wziął sprawy w swoje ręce. - Dobra, to będziesz musiała zdać się na mnie. - nie czekając na mój sprzeciw, wstał i podszedł do lady, by złożyć zamówienie.
Markotna, napisałam pod stolikiem do Carmen, że w życiu nie uwierzy co właśnie robię. Odpowiedziała już po kilku sekundach.

Od: Carmen
Śpiewałaś po treningu w łazience i Pitbull zaprosił Cię do duetu, więc teraz jesteś w drodze do LA? Weź mi stamtąd coś ładnego.

Parsknęłam śmiechem, chcąc jej odpisać, ale na przeciwko mnie z powrotem pojawił się Neymar.
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że będę tam na boisku? - zaczęłam pogawędkę.
- No przecież mówiłaś ostatnio, że trenujesz co czwartek. - odpowiedział, jakby nigdy nic, a mnie zatkało. Nie sądziłam, że mnie wtedy słucha, a tym bardziej, że zapamięta. - Wczoraj wróciłem z Brazylii i chciałem się rozgrzać przed dzisiejszym treningiem z chłopakami. O, jest już nasze śniadanko. - ucieszył się, odbierając od kelnerki tacę pełną jedzenia, na którego widok coś przewróciło mi się w żołądku. Podziękowałam za podaną mi kanapkę i zaczęłam ją jeść bardzo powoli, w nadziei, że nie wciśnie mi już nic innego.
Oczywiście owe nadzieje były złudne, już po chwili dorzucił mi talerz z jakimś wściekle czekoladowym ciastem.
- Super. - uśmiechnęłam się słabo, unosząc kciuk w górę. - Ale chyba więcej nie zmieszczę.
- No dobrze, Luisa. - odłożył na bok szklankę ze swoim świeżo wyciśniętym sokiem i spojrzał na mnie poważnie. - Teraz mi powiedz, jak długo to trwa? 

 - Teraz mi powiedz, jak długo to trwa? 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
EsquirlaWhere stories live. Discover now