4

13.4K 955 305
                                    

Wróciłam do domu po osiemnastej i zastałam w nim Williego, który oglądał jakiś program telewizyjny z nikłym zainteresowaniem. Odłożyłam klucze na stoliczek, a torebkę na fotel. Wtedy zwróciłam na siebie jego uwagę.

- I jak było?

- Spodobało mi się i mimo tego, że ludzie nie z mojego działu patrzą na mnie jak na największe zło, to było naprawdę dobrze.

- A Harry i Louis?

- Z Louisem niewiele rozmawiałam, a Harry'emu żony nie zazdroszczę. - mruknęłam ze śmiechem, wywołując u niego szeroki uśmiech. Alice może i była piękna, ale widocznie wredna. To odpychało.

- Żonę można mieć i można jej nie mieć. Pamiętaj. A skoro już jesteś, to zrobisz kolację? - wydałam z siebie dźwięk zirytowanie, ale po zdjęciu szpilek, wzięłam się za przygotowanie jakiegoś posiłku. Miał dwadzieścia pięć lat i mógł sam o siebie zadbać. Zwłaszcza, że znał numer do pizzerii. Zrobiłam na szybko makaron z sosem i doceniałam to, iż mój brat nigdy nie wybrzydzał. Jadł to, co mu się dawało.

Resztę wieczoru spędziłam na relaksie, który dopadł mnie dopiero pod prysznicem. Nie miałam ochoty na długą kąpiel w wannie, dlatego zdecydowałam się na prysznic. Owinęłam się białym ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na włosy. W tym samym czasie, gdy myłam zęby, zadzwonił mój telefon. Odebrałam, chociaż na ekranie widniał nieznany mi numer.

- Kate King, słucham?

- Katie! - usłyszałam czyiś bełkot i przeciąganie ostatniej literki swojego imienia. Dopiero po jakimś czasie pojęłam, że był to Harry. Zrozumiałam też, iż musiał być pijany. - Wszystko jest do dupy!

- Sądzę, że raczej papier toaletowy.

- Oj, zabawna, zabawna. Sucha jak Alice podczas seksu.

- Harry...

- Sza, Katie!

- Gdzie jesteś?

- Przyjedziesz po mnie?

- Nie, ale gdzie jesteś?

- A nie wiem! Chyba jakiś park. Taki duży park! Są w nim drzewa i chyba krzaki, ta krzaki, bo ktoś się tam liże.

- Chryste, stój tam.

- Stoję na baczność. Patrz, jaka dwuznaczność! - śmiał się jak małe dziecko i plątał się w słowach, jednakże jakoś dałam radę sobie wszystko przetłumaczyć. Nie zamierzałam go szukać. Od tego miałam kochanego braciszka.

- Willy!

- Tak? Och, dobrze, że masz ręcznik.

- To było ohydne. Nieważne. Zbieraj się i pojedziesz po pijanego szefa Styles Sport Company.

- Nigdzie po tego chuja nie będę jechał.

- Daj spokój. Nie wiadomo, co mu do głowy strzeli.

- Ja mu strzelę, jak go znajdę. - cmoknęłam ustami w powietrzu, gdy chwycił za swoją letnią kurtkę i biorąc kluczyki, wyszedł z mieszkania. W tym czasie mogłam załatwić rutynowe sprawy w łazience i przebrać się w piżamę. Włosy zostawiłam wilgotne, lecz rozczesane. Minęło może z półgodziny albo czterdzieści minut, aż Will wrócił z ledwo trzymającym się na nogach biznesmenem. - Jak można się tak nawalić?!

- Nie mam pojęcia. Niech się prześpi na kanapie. - brat rzucił go na sofę, jednak nie zaciekawiło to pijanego towarzysza. Po prostu przekręcił się na lewy bok i zaczął chrapać. - Dobranoc, Willy.

- Dobranoc, Katie.

Następnego dnia wstałam jako pierwsza i pierwsza zajęłam toaletę. Włosy zostawiłam w naturalnej odsłonie, a makijaż składał się jedynie z tuszu do rzęs. Wyszłam prawie gotowa, bo wciąż miałam na sobie swój strój nocny. W pokoju przebrałam się w jasne jeansy z niewielkimi dziurami, czarną koszulę, którą zapięłam pod samą szyję, aby ukazać ładny kołnierzyk i tego samego koloru klasyczne szpilki. Uwielbiałam tego rodzaju buty na obcasie. Nie interesowałam się prywatnie jakimiś niesamowitymi butami, lecz jako projektantka już tak. Osobiście nosiłam baleriny, trampki oraz klasyczne szpilki.

- Wstajemy, Harry!

- Cholera...

- To samo pomyślałam, jak cię wczoraj zobaczyłam. - odpowiedziałam, patrząc na niego z góry. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami.

- Przepraszam, że musiałaś mnie widzieć w takim stanie.

- Spokojnie, rozumiem, że każdy może się wyszaleć albo mieć problemy.

- Będę się już zbierał.

- W takim stanie? - zapytałam, czując od niego okropny smród alkoholu. Nie miał samochodu, więc musiał się tak pojawić publicznie.

- Uch...

- Podwiozę cię pod dom. - oznajmiłam i złapałam za pęk kluczy. Starałam się zachować odległość pomiędzy nami, abym nie musiała wdychać tego jakże urzekającego odoru taniego alkoholu. Niestety auto było małą przestrzenią i mój nos przechodził swoją własną katorgę. - Mam nadzieję, że nieczęsto robisz sobie takie wieczory. Kiedyś brzydziłeś się wódką i pokrewnymi trunkami.

- Czasami trzeba oderwać się od codzienności. - widocznie nie chciał o tym rozmawiać, dlatego nie zamierzałam go zmuszać. Poprosiłam jedynie o podanie mi adresu i o pokierowanie mnie do swojego mieszkania, które okazało się drogim, luksusowym apartamentem. - Dzięki za pomoc.

- Nie ma sprawy. Do zobaczenia. - wycofałam pojazd i ruszyłam do firmy, gdyż zostało mi mniej więcej piętnaście minut do rozpoczęcia pracy.

- Witam, panno King. Pan Styles wskazał pani miejsce na parkingu. Sektor dla dyrektorów i pani parkuje samochód obok pana Styles'a. Pomiędzy prezesem a dyrektorem Tomlinsonem. - kiwnęłam głową, a ochroniarz podniósł blokadę, dzięki czemu mogłam wjechać do środka. Naprawdę nie dało się przeoczyć sektora, ponieważ był świetnie oznakowany. Zaparkowałam na wyznaczonym dla mnie miejscu i wysiadłam z auta.

- Dzień dobry, panno King. Zebrałam wszystkie informacje na temat drużyn piłkarskich i leżą już na pani biurku. Wczorajszy projekt został wysłany do oddziałów w Singapurze, Mediolanie, Warszawie, Manchesterze, Dublinie, Paryżu i Lyonie, Madrycie, Nowym Jorku i Bostonie. Pan Styles stwierdził, że cała kolekcja ma być gotowa na dwudziestego maja.

- To mamy miesiąc z kawałkiem.

- Jeden projekt będzie gotowy w paręnaście dni, więc ze wszystkim powinniśmy zdążyć. - uśmiechnęłam się do Amandy i odebrałam od niej kubek z parującą herbatą. - Nasze sklepy nie są wielkie, jednak popularne i dobrze sobie radzą.

- W to nie wątpię. Dobrze, biorę się do pracy.

- Co chciałaby pani na lunch?

- Nie wiem, ale mam jeszcze dużo czasu na zastanowienie się. - wjechałyśmy razem na trzecie piętro i ona zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, a ja poszłam do siebie. Rzuciłam torebkę na fotel i usiadłam na obrotowym krześle. Wyjęłam z szafki wszystkie rysunki i szkice, a potem przygotowałam sobie przedmioty do roboty. W kolekcji powinno być dziesięć strojów dla kobiet i dziesięć dla mężczyzn. Miałam już gotowe pięć dla części żeńskiej i dwa dla męskiej.

- Kate, do mojego biura. Natychmiast. - przewróciłam oczami na oschły ton Harry'ego. Odłożyłam telefon i podniosłam się ze swojego siedzenia.

Zjechałam jedno piętro niżej i podążyłam do wielkich drzwi Styles'a. Nie pukałam, tylko od razu weszłam do pomieszczenia.

- O co chodzi?

- Nie chcę, żebyś komukolwiek powiedziała o tym, co się wczoraj stało. Inaczej cię zwolnię i dopilnuję, by nikt cię nie zatrudnił. Rozumiesz?

- Naprawdę uważasz, że zachowałabym się w ten sposób? Cholera, za kogo ty mnie masz? Nie wierzę, że kiedyś nazywałam cię przyjacielem. Nie martw się. Nikomu nie powiem. - warknęłam, odwracając się z zamiarem wyjścia.

- Hej, poczekaj. To nie tak miało zabrzmieć. Po prostu...

- Przejmujesz się swoją nienaganną opinią. To oczywiste.

- Zjesz ze mną lunch?

- Nie. Spędzę czas z Amandą.

- Odmawiasz prezesowi?

- Najwyraźniej. Dla mnie nie jesteś nie wiadomo jakim człowiekiem. Jesteś zwyczajnym... Harry'm. - wzruszyłam ramionami, wywołując u niego skupioną minę. Rozmyślał nad czymś przez pewien moment, a potem wrócił wzrokiem do mojej osoby.

- To wszystko, Katie. Możesz już iść.

Break The Rules, StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz