2.6 Miłość to coś więcej

556 59 10
                                    

- Słucham? - zacisnęłam dłonie mocno na jego ramionach.
- Chciałem się tylko upewnić, że to naprawdę ty, Melody. Nawet nie wiesz, jak wiele osób próbowało cię udawać - powiedział przepraszająco, po czym odsunął się ode mnie i zdjął z siebie czarny T-shirt, aby chwilę później rzucić go w moją stronę. Zamarłam, lustrując wzrokiem jego umięśniony brzuch i lekko owłosioną klatkę piersiową. Z wrażenia, upuściłam rzecz na podłogę.
- Czyli to wszystko to był tylko jeden, gówniany, żart?! – słysząc te słowa, mężczyzna obruszył się i spojrzał na mnie z oburzeniem, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- A co ty byś zrobiła na moim miejscu?! Nie masz ciała mojej Melodii, a sama chyba dobrze wiesz, że nie można na tym świecie nikomu ufać - położył się na łóżku, splatając palce za głową.
Mojej Melodii... - te słowa wzbudzały we mnie zbyt wiele emocji, których nie mogłam już znieść. Nie chciałam okazywać słabości, naprawdę nie chciałam, ale łzy i tak mimowolnie popłynęły mi z oczu. Szybko je przymknęłam i oparłam się z powrotem o szafki za sobą. Byłam wdzięczna, że Burnts nie podszedł mnie pocieszyć. Nie potrzebowałam litości.
- Co ty ze mną wyprawiasz... - potrząsnęłam głową, zasłaniając twarz kurtyną włosów. Spodziewałam się, że chociaż podejdzie do mnie i mnie przytuli, ale on tego nie zrobił. Nadal leżał w tej samej pozycji, co przedtem, wpatrzony w sufit, jakby były na nim namalowane wzorki.
- Chciałabym cofnąć czas - przyznałam, odgarniając do tyłu włosy. Uśmiechnęłam się w myślach, przypominając sobie dawną siebie i Katherine. Pamiętałam, jak plotkowałyśmy i śmiałyśmy się do rozpuku, patrząc na przystojnych chłopaków i ich brzydkie dziewczyny. Nagle Casanova podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie poważnie.
- I tak też zrobimy, cofniemy czas - wcisnął dłonie mocno w mój materac. Zaśmiałam się głośno. Dawno nie byłam tak rozbawiona! Chyba coś mu się w głowie przekręciło!
- Oczywiście, poproś jeszcze wróżkę zębuszkę, aby dała mojej siostrze kolejny prezent pod poduszkę, bo zgubiła swój poprzedni. A i pozdrów ode mnie Świętego Mikołaja.
Burnts zmarszczył mocno brwi i wstał z ociąganiem.
- Mama przywróciła ci życie, prawda? Uważasz, że to nie jest rodzaj..hmm.. magii? - i tu uśmiechnął się drwiąco. -  O ile to coś było twoją mamą...
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, a twarz zrobiła się czerwona. Czy on właśnie insuuował, że moja rodzicielka nie była tak naprawdę tą osobą, za która ją miałam, tylko jakimś pieprzonym czarodziejem?! Mniej więcej po minucie udało mi się uspokoić własny oddech.
- Proszę ciebie, przestań mącić mi w głowie - powiedziałam łamiącym się głosem. - Nie chcę już więcej zmarwień. Nie zniosę tego, rozumiesz? To przekracza.. - urwałam, bo Burnts opiekuńczo zamknął mnie w swoich ramionach. Czując znajomy zapach perfum Armaniego, westchnęłam z rozkoszy.
- Przepraszam - szepnął mi we włosy. Przymknęłam oczy, czując się pierwszy raz od wielu miesięcy, bezpieczna.
- Zawsze ciekawiła mnie jedna rzecz – mruknęłam, opierając swój podbródek na jego ramieniu. Dobrze, że przyciskał mnie mocno do siebie, bo inaczej ręcznik, który miałam na sobie, już dawno ześlizgnąłby się na podłogę.
- Słucham.
- Dlaczego z takim uporem chciałeś mnie przedtem zabić, pomijając fakt, że to zrobiłeś – rzuciłam oskarżycielsko, nadal, o ironio, wtulając się w niego, jak mała dziewczynka. Mężczyzna zaczął bawić się pasmami moich włosów, sprawiając, że na nowo musiałam się martwić o to, jak przytrzymać ręcznik, aby nie upadł.
- Miałem zlecenie od kogoś znacznie położonego wyżej ode mnie w hierarchii i moim obowiązkiem było je spełnić. Przy okazji podejrzewam, że ta sama osoba zabiła twoją mamę – uciął, czekając na moją reakcję. Milczałam, więc kontynuował. – Jednakże nie wywiązałem się z zadania, bo zamiast się tobą pożywić i zostawić cię martwą, zabawiałem się i torturowałem. Oczywiście, nie myśl sobie, że to jakieś przeznaczenie albo, że zostawiłem cię przy życiu, bo mi się spodobałaś. Tak nie było. Twój wygląd był przeciętny, a charakter gnuśny. Zresztą sama wiesz, że nie wierzę w miłość – po wypowiedzeniu przez niego tych kilku zdań, zastygłam. Były one gorsze niż cios sztyletem w nogę, który kiedyś dostałam. Zresztą czy on na serio uważał, że uwierzę mu, iż tak naprawdę to nie on mnie zabił? Po chwili ciszy, Burnts chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo dodał pośpiesznie:
- Oczywiście, takie zdanie miałem o tobie przedtem, zanim cię dokładnie poznałem, bo później zrozumiałem, że nie jesteś tylko wnerwiającym dzieciakiem, ale i inteligentną, błyskotliwą, zabawną oraz odważną dziewczyną o niezwykle porywczym charakterze. Żyję od 1598 roku, wiele osób poznałem, ale nigdy żadna, oprócz mojej Elizabeth, mi się nie sprzeciwiła, a jeśli nawet, to niemal od razu mi ulegała. Urocze jest to, że nawet, jeśli wychodzi z ciebie słabość to starasz się ją jak najbardziej w sobie ukrywać. Dobra, koniec już z tymi komplementami – zaśmiał się melodyjnie. – Co do miłości, nadal w nią nie wierzę – jakieś dziwne ciepło zaczęło rozlewać się po moim sercu, które znienacka zaczęło mi szybciej bić. Zignorowałam komentarz o miłości i odparłam z szerokim uśmiechem:
- Powinnam czuć się zaszczycona taką opinią od samego wampira, który ma ponad czterysta lat, czyż nie? Jestem naprawdę zaskoczona tym, co do mnie właśnie powiedziałeś, nie miałam pojęcia, że wampiry mogą osiągnąć, aż tak podeszły wiek i wyglądać przy tym młodo...To trochę obrzydliwe, nie sądzisz? – odsunęłam się od niego z niecnym uśmieszkiem. W jego oczach pojawiły się ogniki.
- Będę już na zawsze tak wyglądał, skarbie, co oznacza, że nawet, jak się zestarzejesz i twoją twarz okaleczą siwe włosy, ja i tak będę tak samo młody i przystojny – powiedział pewny siebie, krzyżując ręce na piersi. Skrzywiłam się, wyobrażając sobie siebie za sześćdziesiąt lat. Nagle Burnts złapał mnie za podbródek i uśmiechnął się słabo.
- Mówiłeś, że nie wierzysz w miłość i że są to tylko endorfiny – przypomniałam sobie. 
- Tak – zmarszczył brwi, badając wzrokiem moją twarz, jakby pierwszy raz ją widział.
- Mówiłeś, że ludzie się zakochują w sobie z celem posiadania potomka.
- Tak – powtórzył, tym razem już mniej pewny siebie.
- Ale ty nie jesteś człowiekiem – stwierdziłam – I jesteś bezpłodny, co oznacza, że jeśli się w tobie zakochałam to nie z celem posiadania potomka.
- Jestem płodny – oburzył się i podrapał po brodzie. – Za dużo naoglądałaś się filmów o wampirach – cofnął się ode mnie z szeroko rozpostartymi rękoma, jakby zapraszał mnie do wtulenia się w niego.
- Możliwe, ale nie wiedziałam o tym. Cały czas myślałam, że jesteś bezpłodny – z zawadiackim uśmiechem, zaczęłam się do niego zbliżać.
- Hmm.. ciekawe. Czy właśnie próbujesz obalić moją własną teorię? Bo na razie słabo ci to idzie – prychnął, patrząc mi głęboko w oczy – Zresztą ty się chyba we mnie nie kochasz, prawda?

****************************
Hej, hej, hej!
Okrutna jestem, co nie? Nie dość, że długo nie pisałam nowego rozdziału, to jeszcze kończę w takim momencie! Rany, powinnam dostać mnóstwo myślników nienawiści *żartuję, oczywiście* Przepraszam, pyszczki, ale miałam cały tydzień egzaminy semestralne, a nauka nauką..
Specjalnie dla Was, napisałam rozdział o 00:16.  ^^
Całusy i dajcie znać czy wam się spodobało to co napisałam, :)
Wasza SGK :***

Forbidden loveWhere stories live. Discover now