Kiedy śmierć zawita ci w drzwiach...

4.2K 286 16
                                    

*posłuchajcie piosenki, tworzy super klimat!Zaufajcie mi;)*
Nie spodziewałam się tego. Zamarłam, patrząc na chłopaka pożądliwie. Zmienił się. Na jeszcze smakowitszego. Jęknęłam.
"Kobieto, przecież to właśnie on próbował cię zabić!" - przemknęła mi pewna nic nie znacząca myśl. Jednak kiedy zwrócił w moją stronę swój wzrok, poczułam mrowienie po całym ciele. Jakby prąd elektryczny przeze mnie przeleciał. Uśmiechnął się lekko, zapewne wiedząc co mi chodzi po głowie. Potrząsnęłam nią, a pojedyncze pasma włosów przykryły mi twarz. Co czuję? Strach i podekscytowanie. Zacisnęłam usta, kiedy przeszedł koło mnie. Jego zapach odurzał, jak zwykle z resztą. Z ukosa dostrzegłam, że Amberly szczerzy się do niego figlarnie. Warknęłam pod nosem, a następnie skarciłam siebie w myślach, ale to nic nie dało. Ciągle zerkałam do tyłu - na Edwarda. Zmienił się. Jego oczy miały jakby głębszą barwę. Włosy stały się bardziej nastroszone, a usta jakby pełniejsze. Żadnych zmarszczek. Żadnych uśmiechów. Tylko znudzone, zamglone spojrzenie. Czeka na mnie. Na moją śmierć. Serce przyspieszyło mi tempa. Nagle obdarzył mnie jednym, powolnym spojrzeniem mówiącym "jesteś moja". Zdenerwowana, tupałam cicho nogą pod ławką. Czując dreszcze na karku, obróciłam się ponownie w jego stronę. Cały czas mierzył mnie swoim tajemniczym wzrokiem. I tak minęła pierwsza lekcja. Kiedy wyszłam na korytarz, szybko znalazł się obok mojej przerażonej osoby. Zlustrował mnie wzrokiem, a na jego ustach od razu pojawił się uśmiech satysfakcji.
- Cześć Melody - wyszeptał mi do ucha, a potem wyminął mnie, wprawiając w zainteresowanie. Stałam jak sparaliżowana. Co mnie do niego ciągnie? Czemu stał się taki kuszący? Wstrzymałam oddech, a potem wypuściłam go szybko. Zawahałam się zanim podeszłam do niego i mu odpowiedziałam.
- Czemu? Co ty tu robisz? - wybełkotałam, cała spocona.
- A jak myślisz, kochanie? Przyszedłem po ciebie - zacisnął zęby sprawiając, że jego idealna twarz anioła zmieniła się w odważną, dziką twarz gangstera.
- Nie możesz o mnie po prostu zapomnieć? - wyjąkałam, przygryzając wargę.
- Nie - wzruszył ostentacyjnie ramionami, chociaż u niego nic nie jest obojętne. Wszystko robi z niewyobrażalną gracją.
- Zostaw mnie w spokoju! - wydyszałam, widząc kątem oka jego rękę ułożoną wokół mojej talii.
- Nie - odparł po prostu, z tym swoim aroganckim uśmieszkiem. Ze złości zacisnęłam mocniej usta, przez co z przygryzionej wargi poleciała strużka krwi. Sparaliżowało go.
- Ty mnie zabijesz - wymamrotałam niezrozumiale.
- Gdybym chciał twojej śmierci to już dawno byś nie żyła - patrzył, jak zahipnotyzowany na moją małą rankę. Zlizałam krew i wbiłam w niego oskarżycielski wzrok.
- No tak, a to w lesie... - urwałam, bo pochylił się nade mną.
- Nie ma znaczenia. Zawiozłem cię do szpitala, czyż nie? - posłał mi półuśmiech.
- To o co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?
- Powiedzmy, że mam wobec ciebie pewne zamiary - wziął pasmo moich włosów i nawinął sobie na palec. Jakie to staromodne!
- Staromodne? - prychnął, obserwując mnie uważnie.
- Powiedziałam to na głos? - zdumiona, zmarszczyłam nos.
- Najwyraźniej - puścił mały pukiel moich włosów i zajął się przyglądaniem moim niedoskonałościom.
- Zostaw mnie samą - posłuchał mnie i się odsunął - najlepiej na zawsze - wyznałam cicho, ale on oczywiście musiał to usłyszeć. Zaśmiał się dźwięcznie.
- Mel, przecież jesteśmy "przyjaciółmi" - powiedział śpiewająco i wykonał w powietrzu cudzysłów. Przyprawił mnie o mocne dreszcze - spójrz tylko - wskazał dłonią stos dziewczyn, sprzeczających się o jakieś bzdury.
- O ciebie jest ta cała afera u nich? - westchnęłam ciężko. Zaśmiał się cicho pod nosem.
- A jak myślisz?
- Myślę, że stoji przede mną sama śmierć - przyznałam z gulą w gardle.
- Śmierć i życie. Pasuje mi. Lubię rzeczy, które trudno zdobyć - chuchnął w moją stronę, po czym poszedł zamaszystym krokiem, do dziewczyn, ale nie na tym się skupiłam. Poczułam wspaniałą mgiełkę i wysunęłam koniuszek języka, aby poczuć jej więcej. Nie mogłam ocenić czy to był jego wydech czy siódmy cud świata. Pachniał lepiej niż wszystko co dotychczas wąchałam. Stos igiełek pojawił się w moim brzuchu. Maszerował w nim, mówiąc, że strach się bać co będzie dalej. Wyjęłam z kieszeni telefon i wystukałam numer.
- Mamo? - spytałam, kiedy w słuchawce zabrzmiał trzeci sygnał. Po pięciu sekundach usłyszałam cichy szum.
- Melody? - zapytała twardym głosem.
- Tak, odebrałabyś mnie ze szkoły? Błagam! - poprosiłam rozpaczliwie. O niczym tak bardzo nie marzę, jak o powrocie do domu.
- Oczywiście, ale.. czy aby nie masz jeszcze lekcji?
- Nie, nie! Nie wiem, po prostu mnie odbierz! Szybko! - wypaliłam, ściskając mocniej telefon.
- Zobaczę co da się zrobić - powiedziała szorstko, po czym się rozłączyła.
- Co się dzieje? - odezwał się cichy głosik za moimi plecami. Szarpnęłam głową do tyłu.
- Ach to tylko ty, Tay. Już się wystraszyłam - przyznałam, przechylając lekko głowę.
Spojrzała na mnie dziwnie.
- Jak to tylko?
- W sensie - zaczęłam ochoczo - to nie Edward - dokończyłam, patrząc na nią spod zmrużonych powiek.
- Nie lubisz go? - spytała zaciekawiona.
- Powiedzmy - odpowiedziałam zaniepokojona tak szybką zmianą tematu.
- A tak właściwie to jaki on jest? - zarumieniła się, spuszczając wzrok.
- Szarmancki, złośliwy, zły, oraz niegrzeczny i to bardzo. Nie pytaj - potrząsnęłam głową z obrzydzenia.
- Serio? Nie zdawałaś się tak myśleć, kiedy byłaś obok niego.
- Jak to? - wybałuszczyłam oczy.
- Sposób w jaki na niego patrzyłaś... Typowy dla zauroczenia - wyszeptała z iskierkami w oczach.
- Żaden sposób - oburzyłam się - ja go nienawi.. - nie dokończyłam, bo Edward przeszedł obok nas, "przypadkowo" ocierając się ramieniem o mój bark. Tym oto sposobem wzniecił we mnie ogień, który nie chciał się zgasić. Cała rozpalona poszłam szybkim krokiem na parking.
- Melly! - zawołała Tay, ale nie pobiegła za mną. Drżąc, niczym osika wędrowałam wzrokiem po otoczeniu. Czemu ten chłopak musi aż tak bardzo działać mi na nerwy? Nie starcza mu, że już ledwo opieram się jego urokowi?! Nie wiem co on kombinuje i to jest w tym wszystkim najgorsze. Przeczesałam palcami włosy, oglądając się na wszystkie strony. Mamy jeszcze nie było, ale z daleka zdawało mi się, że słyszałam krzyki. Pobiegłam w stronę skąd dobiegały wrzaski. Przeskoczyłam przez kartony i ujrzałam coś co na zawsze zostanie w mojej głowie. Pisnęłam tak głośno, że nawet mnie samą zabolały bębenki. Tylko nie to...
Na bruku wykrwawiali się ludzie. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Nie mogłam nawet zliczyć ile ich było. Żadna istota ludzka się nie poruszyła. Żadna oprócz mnie. Chociaż zauważyłam, jak jednej dwudziestoparoletniej blondynce drga ręka. Podeszłam do niej powoli, przyciskając dłoń do ust, aby nie pozbyć się swojego śniadania. W powietrzu czuć było woń zgnilizny.
- Przepraszam? - spytałam donośnie, spuszczając wzrok.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i zaczęła wpatrywać się we mnie intensywnie.
- Uciekaj - wycharczała powoli.
Przyjrzałam się jej dokładnie. Na drobnej twarzyczce widniał u niej potężny tatuaż sztyletu, a na szyji miała duży, czerwony ślad. I to wcale nie była krew. Wyglądało bardziej jak znamię... Nagle żołądek niebezpiecznie mi się skurczył.
- Uciekaj, bo c-cię złapią - zamknęła oczy, a jej oddech w mgnieniu oka stał się ciężki.
- Kto? Kto mnie złapie? Powiedz! Nie umieraj! - wykrzyczałam z rozpaczy, próbując wyjąć z kieszeni telefon.
- Oni wszystkich dorwą - bełkotała - rozumiesz?! Uciekaj póki ci życie miłe... -łapczywie brała powietrze, podczas gdy ja spokojnie wydzwoniłam na pogotowie.
- Tak, tak - odpowiedziałam do słuchawki, po czym rozłączyłam się i skupiłam ponownie na dziewczynie.
- Zaraz przyjedzie pomoc.
- Za późno - otworzyła powoli powieki
- Na co? Proszę, mów jaśniej - ukucnęłam i.. zwymiotowałam obok niej. Była zalana krwią, a ja no cóż. Nie mogłam wytrzymać.
- Przepraszam - spojrzałam w jej migdałowe oczy.
- M-melody - wychrypiała i zamknęła powieki.
Potrząsnęłam nią, nie patrząc już w jej stronę, aby nie zwymiotować ponownie. Lepka maź wkradła mi się na dłonie.
- Nie umieraj! Halo?! - wrzasnęłam głośno i znowu nią potrząsnęłam. Już słyszałam sygnał karetki, ale nie to miałam teraz w głowie. Huczało mi od rozmaitych myśli. Skąd ona zna moje imię? Czyżbym była, aż tak "popularna?" Zaśmiałam się ponuro, mimo całej sytuacji. Przecież prawie nikt na tym kochanym świecie mnie nie zna. Oprócz nielicznych osób... I co miała na myśli mówiąc mi, że jest za późno? Niby na co? Na ucieczkę?

Forbidden loveWhere stories live. Discover now